Marzenie o pięknym Kościele

ks. Tomasz Jaklewicz

GN 18/2013 |

publikacja 02.05.2013 00:15

Biskup Grzegorz Ryś przekonuje, że w ruchach i wspólnotach żywej wiary trwa kościelna wiosna. Wie o tym z własnego doświadczenia. Jakie stąd płyną wnioski dla Kościoła w Polsce? – mówi o tym w najnowszej książce.

Marzenie o pięknym Kościele  Roman Koszowski Nie ma wątpliwości, że Kościół w Polsce potrzebuje ewangelizacji

Zjawisko nowych ruchów nie jest już dziś czymś aż tak nowym. Ich rozwój trwa od ponad 50 lat. Pojawienie się ruchów zbiegło się z Soborem Watykańskim II. Błogosławiony Jan XXIII marzył o nowej Pięćdziesiątnicy. Tak też postrzegał soborowe zgromadzenie biskupów – jako Wieczernik, w którym następcy apostołów modlą się wspólnie o nowe zesłanie Ducha Świętego, który odnowi Kościół Chrystusowy. Sobór opisując Kościół, zaakcentował pojęcie „communio” – komunii, wspólnoty. W tym samym czasie, niezależnie od soborowych intuicji, w różnych miejscach na świecie pojawiły się kościelne ruchy, w których to właśnie budowanie żywych wspólnot wiary stało się podstawowym celem. Ich uczestnicy doświadczali też z nową siłą darów Ducha Świętego. Okazało się więc, że „odgórne” i „oddolne” natchnienia spotkały się. Soborowe nauczanie odpowiadało w wielu punktach założeniom powstających spontanicznie ruchów odnowy Kościoła. A jednak w wielu kościelnych środowiskach znaczenie ruchów bywa wciąż marginalizowane albo przynajmniej niedoceniane. Biskup Grzegorz Ryś w wywiadzie rzece dzieli się swoimi przemyśleniami na ten temat. Jego spojrzenie jest owocem własnej drogi jako chrześcijanina i kapłana. Dojrzewał, uczestnicząc w rekolekcjach oazowych, jako ksiądz związał się z Drogą Neokatechumenalną. Dodajmy do tych osobistych przeżyć wiedzę historyka Kościoła, doświadczenia rektora seminarium, a od kilku lat biskupa pomocniczego odpowiedzialnego za nową ewangelizację. Owocem tej „mieszanki” jest książka „Kościelna wiosna”. Opisałbym ją jako marzenie o pięknym Kościele. Kilka błysków, które mogą i w nas rozbudzić to pragnienie.

Nic nie widzisz!

Nie ma Kościoła bez ewangelizacji. Hasło „nowa ewangelizacja” staje się jednak sloganem, doliczono się już 170 definicji. „Rzeczywiście dzieje się coś niepokojącego: wielu używa tego pojęcia, nadając mu takie znaczenie, jakie im samym odpowiada” – zauważa bp Ryś. Zostawmy spór o pojęcia. Ważne jest to, że Kościół w Polsce potrzebuje ewangelizacji. Czym więc ona jest?

Biskup Ryś odpowiada, że jest zwróceniem się do osoby i zaproponowaniem jej spotkania. Ale nie z „czymś”, a z „Kimś”. „Ewangelizacja oznacza otwieranie się na doświadczenie życia pochodzącego od Boga. Nie na poglądy, na takie czy siakie systemy etyczne, tylko na doświadczenie spotkania”. „W centrum ewangelizacji jest spotkanie z osobą Jezusa Chrystusa, który umarł i zmartwychwstał, czyli żyje”. Chodzi o ogłoszenie Dobrej Nowiny, ale nie opowiedzenie wszystkiego, lecz wykrzyczenie (!) tzw. kerygmatu. Czyli o przekazanie samej istoty Ewangelii w taki sposób, jakby od tego zależało czyjeś życie. „To wydarzenie przeżywane jest przez człowieka jako wyzwolenie i odnalezienie szczęścia, istotna przemiana w życiu”. Dlaczego nie doświadczamy wyzwolenia? Bo nie widzimy, że jesteśmy niewolnikami, jest nam dobrze tak, jak żyjemy, banalizujemy własny grzech, uważamy siebie za przyzwoitych ludzi. „Trzeba odkryć własną śmierć” – mówi mocno bp Ryś. To jest pierwszy krok. „W jaki sposób Jezus zewangelizował Szawła? Ano walnął nim o ziemię i na trzy dni odebrał mu wzrok. »Jesteś ślepcem« – pokazał człowiekowi, któremu zawsze się wydawało, że widzi lepiej niż inni. Nic nie widzisz – stwierdził Chrystus”. Biskup Ryś mocno akcentuje konieczność egzystencjalnego doświadczenia własnej bezradności, niemocy. Nie da się budować wiary o własnych siłach, na zasadzie „spróbuj bardziej się wysilić”. „Jeżeli leżę w grobie, sam z niego nie wyjdę, chyba że przyjdzie ktoś i otworzy trumnę. Jeżeli siedzę w więzieniu, sam nie ucieknę, chyba że przyjdzie ktoś i otworzy kratę”. Bezsilność i czekanie na pomoc to trudne doświadczenia. „Ale właśnie wtedy uświadamiamy sobie, że musi przyjść Chrystus i zrobić coś dla nas. Musi otworzyć przed nami możliwość. (…) Można tylko wołać i krzyczeć: »Zrób coś z tym«. Od takiego doświadczenia zaczyna się chrześcijaństwo. Bez niego – mamy tylko system etyczny”.

Skończmy z fikcją w Kościele

Współautorka książki, Krystyna Strączek, pyta swojego rozmówcę o konkrety, o przełożenie ideałów na życie Kościoła tu i teraz, o parafialne realia. Biskup Ryś odpowiada pytaniem skierowanym głównie do duszpasterzy, choć pewnie nie tylko: „Na ile my sami dopuszczamy się fikcji? Może jesteśmy nawet skłonni ją petryfikować, bo nam daje poczucie bezpieczeństwa?”. Działania pozorowane, walenie w kościelne bębny dla zagłuszenia pustki, braku zapału lub pomysłów, taki kościelny „socrealizm” – to część (nie wiem, jak duża) polskiej rzeczywistości. Potrzebujemy więc pilnie opisania siebie, uważa bp Ryś. „Nie będzie to ani proste, ani bezbolesne, dlatego że z wizją siebie samych, jaką dziś mamy, czujemy się dobrze i bezpiecznie, mówiąc: mamy 99 proc. ochrzczonych”. „Rozeznanie jest niesamowicie ważne. I musi być odważne. Trzeba wybić się z trybu myślenia tylko strukturą. Papież Benedykt XVI nazwał to »zbiurokratyzowanym chrześcijaństwem«”. Biskup Ryś ostrzega jednak przed wylewaniem dziecka z kąpielą. Nie chodzi bowiem wcale o bezmyślną krytykę tradycyjnego duszpasterstwa lub pobożności ludowej. Część gorliwych „aktywistów” związanych z ruchami ma taką tendencję. Tymczasem nie powinno się przeciwstawiać automatycznie wiary dziedziczonej wierze z wyboru, podkreśla autor „Kościelnej wiosny”.

Podaje piękny przykład pobożności ludowej: „Młode małżeństwo przeżywa kryzys, więc matka żony woła do siebie skłóconych i każe im klęknąć przed krzyżem. Mówi do córki: »Patrz na ten krzyż i powiedz, jak jest w twoim domu«. A potem do zięcia: »Patrz na ten krzyż i powiedz mi, czy ona kłamie«”. Komentarz: „Kto by wpadł na taki pomysł w »elitarnych« kręgach chrześcijańskich? My poślemy tych ludzi do psychologa, zamiast im pokazywać krzyż. A tu w bardzo prostej formie dotykamy podstaw wiary: mojej relacji z Chrystusem, który za mnie umarł i zmartwychwstał i dlatego ma coś do powiedzenia w moim życiu. W swojej pysze mamy poczucie, że wszystko się od nas zaczyna. Nie szukamy odniesień do ojców, dziadów, pradziadów, tylko do grup, w których funkcjonujemy”. Hierarcha wielokrotnie odwołuje się do tekstów i działań sługi Bożego ks. Franciszka Blachnickiego, który już 50 lat temu zwracał uwagę na niedostatki tradycyjnego duszpasterstwa i konieczność ewangelizacji. „Mam przekonanie, że w Polsce oaza była najważniejszym wydarzeniem, jeśli chodzi o rodzime ruchy eklezjalne”. Ewangelizacja musi prowadzić człowieka do konkretnej wspólnoty. Tu zaczynają się schody. Bo w parafii panuje anonimowość, brakuje przeżycia więzów z innymi. Nowe ruchy są odpowiedzią na ten brak. Są miejscem doświadczenia kościelnej wspólnoty, w której ludzie znają się po imieniu, wspólnie słuchają słowa Bożego, uczestniczą w Eucharystii, dzielą się wiarą, a nawet dobrami materialnymi. Raz po raz bp  Ryś mówi, że życie chrześcijańskie to trójnóg: słowo Boże, sakrament i wspólnota. O tych dwóch pierwszych się pamięta, szwankuje ten trzeci element.

Czego się boimy?

Powraca pytanie o relację ruchy–parafia. „Są diecezje, gdzie 40–50 proc. parafii nie gromadzi żadnych małych wspólnot. Ani młodzieżowych, ani dla dorosłych” – zauważa bp Ryś. Dlaczego tak jest? Przeciążenie duszpasterzy, owszem. Ale „gdyby poczuł on, że wędruje razem ze wspólnotą, że stała się ona dla niego punktem odniesienia i może się z nią podzielić obowiązkami, pewnie byłoby zupełnie inaczej. (…) Natomiast na razie mamy model, w którym ksiądz wszystko musi zrobić sam, a przynajmniej nadzorować”. Lęk księży przed wspólnotami wynika często z nieznajomości. „Ruchy są rzeczywistością oddolną i zanim ona się przebije do góry, trochę czasu musi upłynąć”. Zdaniem bp. Rysia, nie w każdej parafii muszą działać jakieś ruchy, ale „na pewno w każdej parafii powinny istnieć małe wspólnoty”. Zresztą wspólnota jest też potrzebna samemu kapłanowi. „Myślę, że nadchodzą czasy, gdy księża będą się bali żyć bez wspólnoty. Ksiądz, jak każdy inny wierzący, potrzebuje grupy ludzi, z którymi się modli i którzy podzielają jego wiarę”. „Nigdzie poza ruchami nie miałem wrażenia, że się mnie słucha tak intensywnie”. Biskup Ryś odpowiada na powracające zastrzeżenia wobec neokatechumenatu i innych ruchów. Wskazuje, że konkretnym owocem ruchów są np. powołania kapłańskie. Na stu kleryków, którzy z nim rozpoczynali studia w seminarium, 80 przeszło przez oazę. Rozmowę z bp. Rysiem uzupełniają trzy obszerne świadectwa, opowieści ludzi świeckich o dojrzewaniu ich wiary w ruchach, które są najbardziej adekwatną odpowiedzią na krytyki. Jaki będzie Kościół przyszłości? „Piękny” – odpowiada krótko bp Ryś. I dodaje, że nie boi się o Kościół. „Jedyne, czego się boję, to własne grzechy. I możliwe zgorszenie. Tego się boję. Ale znam lekarstwo. Więcej: Lekarza!”. À propos strachu. Cytat, retoryczne pytanie, godne wypisania sprayem na probostwach (nie na zewnętrznej ścianie, ale wewnątrz, np. w jadalni): „Czy reagujemy tylko strachem przed światem, czy strachem o świat?”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.