„Rewolucja” komunijna

Agata Puścikowska

GN 18/2013 |

Od kilku lat obserwuję tendencję przywracania Pierwszej Komunii Świętej dziecka jej prawdziwego znaczenia. Znaczenia duchowego, rodzinnego, wspólnotowego.

Agata Puścikowska Agata Puścikowska

Sezon majowo-komunijny w mediach trwa. Dziennikarze prześcigają się w wytycznych, co trzeba w tym roku kupić tzw. dziecku komunijnemu. Według tych doniesień, żeby bez obciachu pojechać na Komunię, należy „zastawić się”. I kupić: najnowszy laptop, dobry rower (nie z supermarketu!), konsolę do gier oraz quada. Wszędzie więc powinno roić się od tych pojazdów! A ja, mieszkając pod Warszawą, w miejscu, gdzie naprawdę dużo jest rodzin z dziećmi, elektryczny pojazd widzę od lat jeden. Szaleje na nim dorosły facet (nie wiadomo zresztą, po co). Być może moje środowisko jest niereprezentatywne i nie dostaje komercyjnego szmyrgla na słowo „komunia” potomka. A może to medialne doniesienia są wyssane z palca? Ewentualnie pisane na zasadzie, że „ktoś coś gdzieś usłyszał, że ktoś coś kupił”. Więc podkręćmy „komunijną” atmosferę.

Tymczasem atmosfera jest zupełnie inna. Ja w każdym razie od kilku lat obserwuję tendencję przywracania Pierwszej Komunii Świętej dziecka jej prawdziwego znaczenia. Znaczenia duchowego, rodzinnego, wspólnotowego. Rodzice coraz częściej rozumieją wagę wydarzenia i w sposób sensowny próbują do niego przygotować dziecko. Czasem też trzeba przygotowywać i całą dalszą rodzinę, nie do końca może gotową na komunijne „rewolucje”. A „rewolucje” wyglądają na przykład tak, że goście proszeni są wyłącznie o prezenty pamiątkowe, związane z uroczystością. Albo też proszeni są o wręczenie prezentów jakiś czas po uroczystości. Niektóre rodziny proszą też, by ewentualne „koperty” nie były wciskane dziewięciolatkowi tuż po wyjściu z kościoła, w kopercie, ale były dyskretnie wrzucane do rodzinnej skarbony. Z konkretnym przeznaczeniem, np. na rodzinną pielgrzymkę. Tyle prezenty. Ale podobne uspokojenie zapanowało na rynku „mody komunijnej”. Oczywiście, są niechlubne miejsca, w których przejęte mamusie kłócą się o każdy szczegół sukni ślubnej (o przepraszam, komunijnej). Jednak większość rodziców pojęła już, że nie suknia z tysiąca falban zdobi córkę, która po raz pierwszy przyjmie Jezusa do serca. Jeszcze 10 lat temu niewiele było parafii, w których dzieci szły do Komunii jednakowo, skromnie ubrane. Teraz trudno znaleźć parafię, w której dzieciaki ubrane są jak na bal. A zamiast podsumowania, będzie jedno, ale krótkie: AMEN!

 

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.