Cud "Solidarności"

Rzeczpospolita/a.

publikacja 08.08.2005 12:35

W tych bardzo gorących dniach Kościół rzucił na szalę wydarzeń cały swój autorytet - pisze Andrzej Wielowieyski w Rzeczpospolitej wspominając czas rodzenia się Solidarności.

Ćwierć wieku po historycznych wydarzeniach sierpniowych na Wybrzeżu wciąż brak rzetelnego wyjaśnienia sprawy podstawowej: jak do nich doszło? Znamy przebieg wydarzeń, znamy nazwiska i zachowania ludzi znaczących po obu stronach konfliktu. Wiemy dużo o osiągniętym porozumieniu i o tym, co było dalej. Brak nam jednak dostatecznego rozumienia, jak doszło do "cudu Solidarności". Nie znamy zwłaszcza w pełni przekonywającej odpowiedzi na pytanie, dlaczego strajk w Stoczni Gdańskiej w ciągu kilku dni przeszedł w strajk generalny obejmujący kilkaset zakładów? Dlaczego stało się to właśnie na Wybrzeżu? W latach 70. było około tysiąca strajków. Wiele z nich było w pełni lub częściowo wygranych, choć oczywiście władze robiły wszystko, by informacje o tym nie przedostały się do opinii publicznej, zwłaszcza do obcych mediów. W lecie 1980 roku strajkowano w Zduńskiej Woli, w Lublinie, w stolicy. Nigdzie jednak nie było tendencji do gwałtownego rozszerzenia się ruchu strajkowego. Jedynie Gdańsk... ROZMOWA BEZ KONKLUZJI 19 lub 20 sierpnia przed południem siedzieliśmy we trzech w przejściowym pokoiku na parterze w Domu Arcybiskupim przy ul. Miodowej w Warszawie: ks. prałat Piasecki - sekretarz prymasa Polski, ks. Orszulik - szef Biura Prasowego Episkopatu i ja. Przez pokój przeszedł ksiądz prymas i objął wzburzonego i zapłakanego księdza biskupa Kaczmarka z Gdańska. Kardynał prymas był spokojny i uśmiechnięty. Tłumaczył coś z przekonaniem bardzo przejętemu biskupowi gdańskiemu. I wtedy nastąpiła bardzo znamienna wymiana zdań. Chyba ks. Orszulik stwierdził, że musimy być bardzo ostrożni. Że ten strajk generalny na Wybrzeżu to podejrzana sprawa, bo przecież pracownicy nie mają ani organizacji, ani środków technicznych. Że trudno uwierzyć, by to robili oficjalni związkowcy (tu zgadzaliśmy się wszyscy trzej). Wobec tego wygląda to na jakąś grę partyjną. Jakaś wroga Gierkowi frakcja wykorzystuje społeczne niezadowolenie, aby uderzyć w pierwszego sekretarza. A więc powinniśmy być ostrożni i trzymać się od tego z daleka. Wyraziłem wątpliwości. Mówiłem coś moim duchownym rozmówcom, że współczesne przedsiębiorstwa mają już dziś rozwinięte dzięki wymianie handlowej szerokie kontakty poziome. A więc ludzie się znają i mogą skutecznie przekazywać sobie informacje, apele itd. Sam jednak nie byłem o tym dostatecznie przekonany. W dalszym ciągu rozmowy stwierdzaliśmy, że we wszystkich zakładach istnieją zaufane, czujne dyrekcje oraz organizacje partyjne i uzależnione od nich komórki związkowe. Poza tym ubecja czuwa... Rozeszliśmy się bez jasnych konkluzji. BEZKRWAWA REWOLUCJA W rzeczywistości informacja pozioma między zakładami działała, choć może nie tak sprawnie jak w końcu sierpnia na Śląsku, gdzie dzięki bezpośredniej komunikacji poziomej 80 kopalń węgla kamiennego między sobą całe górnictwo stanęło jednego dnia. Dlaczego jednak już w 3 - 5 dni po rozpoczęciu strajku w Stoczni Lenina dołączyło się 350 - 400 zakładów z całego Wybrzeża? Gdzie indziej nawet nie było prób takiego rozszerzenia!

Więcej na następnej stronie

Dziś, z perspektywy lat, tamte wydarzenia mogą się wydawać zrozumiałe i proste. Wtedy takie nie były. Cud polskiego Sierpnia był w warunkach totalitarnego ustroju czymś nie tylko nieoczekiwanym, ale i niebywałym. Ponieważ niósł ogromne konsekwencje dla kontynentu, można go przyrównywać do rewolucjibolszewickiej, która była jednak w roku 1917 dużo bardziej prawdopodobna, a także do Wielkiej Rewolucji Francuskiej, która natrafiła na mniejszy opór niż "Solidarność". Rewolucja solidarnościowa różniła się od obu tym, że w swym zamyśle, przebiegu i skutkach była właściwie bezkrwawa. Nie da się jej zrozumieć i wyjaśnić w oderwaniu od kontekstu historycznego. Liczy się oczywiście cała historia, ale bezpośrednich bodźców dostarczyły wydarzenia w Kościele oraz coraz szerszy kontakt środowisk robotniczych ze środowiskami inteligencji. W latach 70. Kościół rozwijał już różnorodną działalność duszpasterską i wychowawczą. Działało ponad 300 duszpasterstw akademickich, duszpasterstwa rodzinne i pracownicze - zalążki społeczeństwa obywatelskiego. Komunikaty episkopatu coraz częściej zawierały różne postulaty społeczne, ale narodowy wstrząs w 1979 roku przede wszystkim spowodował polski papież. Ludzie zaczęli się moralnie prostować, poczuli swą godność i siłę. Równocześnie następowało niespotykane dotąd zjawisko zbliżenia do Kościoła niezależnej lewicy laickiej (znana książka Adama Michnika "Kościół - Lewica - Dialog"). Kardynałowie Wyszyński i Wojtyła coraz wyraźniej występowali w sprawie praw człowieka oraz spotykali się z przedstawicielami niewierzącej inteligencji. Niezapomniane były "wieczory kultury" w kościele św. Anny, gdzie pod protektoratem i w obecności księdza prymasa dziesiątki pisarzy i aktorów różnych zapatrywań ideowych prezentowało swoje utwory. STRAJK W OBRONIE PANI ANI Niezwykle ważnym doświadczeniem były wydarzenia w Radomiu i Ursusie w 1976 roku, ostre represje antyrobotnicze, a także powołanie Komitetu Obrony Robotników oraz Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela. Solidarność opozycyjnej inteligencji z robotnikami, ofiarna pomoc represjonowanym stanowiła doświadczenie bezcenne. Wzajemna obojętność: robotników na protesty studenckie z 1968 roku, a studentów i intelektualistów na postulaty robotnicze z grudnia 1970 była już nie do pomyślenia. "Solidarność" była przede wszystkim ruchem młodych robotników i młodych kadr przemysłowych.

Więcej na następnej stronie

Dopiero w tym kontekście słabe początkowo i izolowane próby tworzenia niezależnego ruchu związkowego (Wyszkowski, Gwiazdowie) zaczynają nabierać żywszej dynamiki, a elektryk Lech Wałęsa i operatorka suwnicy Anna Walentynowicz mogą nawiązać kontakt z absolwentem KUL Borusewiczem, Pienkowską, Kaczyńskim, "Robotnikiem" i środowiskiem KOR. Bez tych kilkunastu dogadanych i zdeterminowanych ludzi robotniczy protest, który był już czymś możliwym i wypróbowanym, nie miałby takiej siły i rozmiaru. Dopiero w tych warunkach uzgodniona inicjatywa młodych robotników Borowczaka, Felskiego, Prądzyńskiego i innych w niezwykle ryzykownych warunkach (to na ich wydziale mistrzem był Łabędzki, groźny przeciwnik, członek KC, który tego dnia nie przyszedł do pracy) - wspomaganych przez studencki Ruch Młodej Polski - poderwała skutecznie wydziały stoczni do wielkiego strajku w obronie wyrzuconej popularnej pani Ani. PAMIĘĆ O BUNCIE Po dwóch dniach strajkujący wygrali, władze ustąpiły i kilkanaście tysięcy robotników zaczęło opuszczać stocznię. I wtedy kilku ludzi z Aliną Pienkowską, Anną Walentynowicz i Markiem Mikołajczakiem zaczęło rozpaczliwie przekonywać, że nie wolno przerywać strajku, bo przecież wiele zakładów strajkowało solidarnie, nie dostało nic i są w niebezpieczeństwie. Robotnicy zaczęli wracać do Stoczni. Na drugi dzień powołano Międzyzakładowy Komitet Strajkowy i sformułowano 21 postulatów. MKS reprezentował już sto kilkadziesiąt zakładów. W ciągu dwóch dni ich liczba przekroczyła 400. Mimo szczęśliwego zbiegu różnych przyczyn, mimo roztropnego kierowania strajkiem przez Wałęsę i Borusewicza, mimo mądrego korzystania z doświadczeń Wybrzeża z roku 1970, a także Radomia i innych protestów (nie wolno dopuścić do konfrontacji ulicznych), mimo dyscypliny strajkujących i roztropnych negocjacji, wspieranych przez zespół Mazowieckiego i Geremka, ten strajk nie osiągnąłby historycznego wymiaru, gdyby nie masowe wsparcie prawie całego społeczeństwa Wybrzeża. Głos ma znowu historia. Wybrzeże nie zapomniało. Żyło wciąż pamięcią represji po buncie sprzed dziecięciu lat. Zginęło wtedy 200 - 300 osób. Wielu zabitych nie zidentyfikowano. Nie pozwalano identyfikować mogił. Aresztowano tysiące ludzi - "ścieżki zdrowia", tygodnie spędzone w zimnie na betonie, surowe śledztwa, wyrzucanie z pracy - wszystko to miało oduczyć społeczeństwo protestów i buntu. W momencie nowego konfliktu dla tysięcy ludzi Stocznia stała się symbolem, sztandarem i imperatywem, że nie wolno ustąpić, trzeba się trzymać razem do ostatka, bo inaczej nas wykończą. Mieliśmy tu charakterystyczny przykład integracji społeczeństwa (składającego się z ludności napływowej) wobec wielkiego zagrożenia. Udany, rozszerzający się strajk generalny (z dnia na dzień mógł stanąć Śląsk i cała komunikacja) był ciosem w ustrój i stanowił śmiertelne zagrożenie dla władzy, ale wcale nie oznaczał jeszcze zwycięstwa niezależnego ruchu związkowego i "samoograniczającej się rewolucji" jak od początku określano ruch "Solidarności". Rosjanie z uwagi na własną słabość bardzo chcieli uniknąć wielkiej konfrontacji, ale gdyby całe państwo zostało sparaliżowane, trudno byłoby uniknąć interwencji i krwawych ofiar.

Więcej na następnej stronie

Zadziałało kilka czynników. Pierwszy sekretarz PZPR w Gdańsku Tadeusz Fiszbach odmówił udziału w konfrontacji. Oświadczył Gierkowi i swym kolegom, że w przypadku użycia siły on przechodzi do Stoczni. Generał Jaruzelski wzbraniał się przed zdobywaniem przez wojsko polskich miast. Sądzę wszakże, że rola polskiego Kościoła, a przede wszystkim kardynała prymasa Stefana Wyszyńskiego miała w jakimś momencie znaczenie bardzo istotne. 25 sierpnia Stanisław Kania przyjechał do prymasa prosić go o pomoc i obaj pojechali pod Warszawę do Edwarda Gierka, który był bliski załamania. Jest niewątpliwe, że rozważali wspólnie różne warianty wydarzeń i prymas obiecał pomoc Kościoła w rozwiązaniu konfliktu. Na drugi dzień, we wtorek 26 sierpnia, ksiądz prymas w homilii na Jasnej Górze przestrzegał przed przedłużaniem się strajku i apelował o powrót do pracy. Telewizja transmitowała na cały kraj wybrane fragmenty. POLSKA STAŁA SIĘ INNYM KRAJEM W strajkujących zakładach czuło się przygnębienie. W środę 27 sierpnia udało mi się, jako członkowi zespołu doradców MKS, połączyć z samego rana telefonicznie z ks. Alojzym Orszulikiem, który podyktował mi tekst komunikatu Rady Głównej Episkopatu Polski. Mowa była w nim o przyczynach konfliktu, o uznaniu dla strajkujących, o dialogu i porozumieniu, a przede wszystkim o prawie obywateli do zrzeszania się i do samodzielności przedstawicielstw pracowniczych. Zebrałem pośpiesznie moje notatki i od razu przekazałem ich treść przez megafon obradującemu w wielkiej sali Stoczni MKS. Ludziom kamień spadł z serca: "Kościół jest z nami". Sądzę, że w tych bardzo gorących dniach Kościół rzucił na szalę wydarzeń cały swój autorytet. Ksiądz prymas nie tylko wykonał to, co obiecał Gierkowi, apelując o spokój i zwracając się do strajkujących o zakończenie konfliktu. Swym apelem sygnalizował również władzy w Polsce, a zwłaszcza Rosjanom, że Kościół nie będzie podniecał konfliktów, a przeciwnie - będzie pomagał w ich rozwiązywaniu. Mocne podkreślanie przez episkopat wspólnoty interesów narodu i państwa było dla komunistów wtedy czymś ważnym i istotnym dla osiągniętego 31 sierpnia porozumienia. A równocześnie zdecydowane wysunięcie przez Kościół postulatu wolnych związków zawodowych było ważnym wsparciem "samoograniczającej się rewolucji". Kiedy w poniedziałkowej prasie 1 września miliony Polaków przeczytały teksty porozumień podpisanych na Wybrzeżu, Polska była już innym krajem. ANDRZEJ WIELOWIEYSKI Andrzej Wielowieyski jest senatorem PD, byłym członkiem zespołu doradców w Stoczni Gdańskiej podczas strajku w sierpniu 1980 roku