Europa: Islam przeciw bombom

Gazeta Wyborcza/a.

publikacja 09.08.2005 12:25

W Londynie, Berlinie, Brukseli, Paryżu umiarkowany islam rośnie w siłę - twierdzi Gazeta Wyborcza.

Coraz więcej muzułmanów angażuje się w rozwiązywanie problemów wspólnot lokalnych: pomoc dzieciom w szkołach, walkę z narkomanią Zamachowcy, którzy 7 lipca przeprowadzili samobójcze ataki na londyńskie metro i autobus, nie byli pierwszymi brytyjskimi muzułmanami, którzy zostali terrorystami-samobójcami. Zanim zaczęli wysadzać się w swojej ojczyźnie, wielu próbowało robić to mniej lub bardziej skutecznie za granicą. Do działań tego rodzaju już od wielu lat zachęcała organizacja al Muhadżirun (arab. Emigranci) kierowana przez mieszkającego w Londynie Omara Bakriego. Pionierem brytyjskich zamachów samobójczych był Mohammed Bilal. W Boże Narodzenie 2000 roku wjechał ciężarówką wypełnioną ładunkami wybuchowymi w indyjski punkt kontrolny w Kaszmirze. Po tym zamachu wkrótce nastąpiły kolejne. 21-letni Londyńczyk Asif Hanif w kwietniu 2003 wysadził się w powietrze w nadbrzeżnym barze jazzowym w Tel Awiwie, zabijając dwóch muzyków i kelnerkę oraz raniąc 40 osób. Jego koledze Omarowi Sharifowi (27 lat), również działającemu dla palestyńskiej organizacji Hamas, nie udało się odpalić bomby. Potem też inni mieszkańcy Wielkiej Brytanii przeprowadzali samobójcze zamachy w Iraku. Idris Bazis z Manchesteru i Wall Al-Dhaleal z Sheffield to tylko dwie osoby rozpoznane przez wywiad brytyjski, które w ostatnim czasie straciły życie w Iraku w atakach na siły koalicji. Tylko niektórym los lub służby specjalne pokrzyżowały mordercze misje. Richard Reid odsiaduje dożywotnią karę więzienia za próbę wysadzenia w powietrze samolotu lecącego z Paryża do Miami, a jego kolega Sajid Badat, u którego w domu policja znalazła podobny ładunek wybuchowy, został skazany w marcu tego roku na 13 lat więzienia. Antyterrorystyczne pseudorecepty Dlaczego młodzi brytyjscy muzułmanie postanowili mordować w imię Allaha swoich współobywateli? Co zrobić, żeby w przyszłości nie powtórzył się koszmar z 7 lipca? - to pytania, które dziś zadają sobie mieszkańcy Wysp Brytyjskich wszystkich ras i religii. Niektórzy, jak George Galloway, już od dawna mają gotowe odpowiedzi. Zdaniem jedynego reprezentanta partii Respect w parlamencie zamachy są bezpośrednią konsekwencją zaangażowania wojsk brytyjskich w Iraku. W wywiadzie dla Radia BBC 4 Galloway powiedział, iż dalszym zamachom można zapobiec jedynie poprzez natychmiastowe wycofanie wojsk brytyjskich z Iraku. Po chwili dodał, iż aby poprawić bezpieczeństwo wewnętrzne, należy wzmocnić kontrolę granic kraju. Zapomniał jednak wytłumaczyć, jaki pożytek z uszczelniania granicy, skoro zamachowcy samobójcy nie przybywają z palestyńskiego Zachodniego Wybrzeża czy Afganistanu, tylko z zachodniego Yorkshire i Ayelsbury. Inną receptę na przeciwdziałanie przyszłym zamachom ma brukowiec "The Sun". 12 lipca na pierwszej stronie dziennika czytelnicy mogli zobaczyć zdjęcie Tarika Ramadana z podpisem : "Niemile widziany w USA, niemile widziany we Francji [co było informacją nieprawdziwą], witany z otwartymi ramionami u nas". Zdaniem dziennikarzy "The Sun" zakazanie wstępu do kraju takim osobom jak Tarik Ramadan, wnuk Hasana al Banny (założyciela ruchu Braci Muzułmanów) i profesor uniwersytetu we Fryburgu, czy szejk Jusuf al Karadawi, który jest prezydentem European Council for Fatwa and Research [Europejska Rada do Spraw Fatw i Badań], rozwiąże problem radykalizmu wśród brytyjskich muzułmanów. Nie wzięli jednak pod uwagę tego, iż ewentualny zakaz przyjazdu na wyspy jednego z najbardziej charyzmatycznych europejskich przywódców muzułmańskich czy jednego z najpopularniejszych współczesnych muzułmańskich uczonych osłabi nie tyle radykalne ugrupowania muzułmańskie, przeciwko którym Ramadan i Karadawi wielokrotnie występowali, ile środowiska umiarkowane dążące do pogodzenia islamu z nowoczesnością, a więc "muzułmańskości" z "brytyjskością".

Więcej na następnej stronie

Izolację muzułmańskich modernistów w Wielkiej Brytanii pogłębiają także takie decyzje, jak ta podjęta przez USA o cofnięciu wizy profesorowi Zaki Badawiemu, dyrektorowi college'u muzułmańskiego w Londynie i jednemu z najważniejszych autorytetów religijnych w kraju, który w Chautauqua Institute miał wygłosić wykład na temat prawa i islamu. 12 lipca Badawi po sześciu godzinach oczekiwania na lotnisku w Nowym Jorku został bez podania jakiegokolwiek wyjaśnienia zawrócony do Wielkiej Brytanii. Choć po przybyciu do kraju ambasador amerykański Robert Holmes Tuttle przepraszał Badawiego za zaistniały incydent i zapewniał go, iż może natychmiast wracać do USA, to precedens ten upewnił wielu muzułmańskich modernistów w przekonaniu, iż Stany Zjednoczone są ostatnim miejscem, w którym będą witani z otwartymi ramionami. Do tego typu opinii w znacznym stopniu przyczyniły się wcześniejsze decyzje Białego Domu o cofnięciu wizy dla Tarika Ramadana, który miał w tym roku nauczać na amerykańskim uniwersytecie w Notre Dame. Kryzys przywództwa muzułmańskiego Jedną z przyczyn radykalizacji niektórych środowisk w obrębie zróżnicowanej religijnie, etnicznie i klasowo populacji muzułmańskiej w Wielkiej Brytanii jest kryzys przywództwa religijnego. Młodzi brytyjscy Pakistańczycy od wczesnej młodości uczęszczają do medres przy meczetach, gdzie uczą się na pamięć koranicznych wersetów. Niestety zazwyczaj niewiele z nich rozumieją. Jedynym językiem, którym dobrze władają, jest angielski. Urdu, pendżabi i pasztu, w których na co dzień porozumiewają się imigranci pierwszego pokolenia, znają jedynie pobieżnie. Ich znajomość arabskiego, w którym zapisany został Koran, ograniczona jest z reguły do kilku wyrazów. Znajomością arabskiego nie grzeszą zresztą również ich nauczyciele, imamowie importowani z południowej Azji, którzy nie potrafią wytłumaczyć młodym ludziom sensu wersetów koranicznych. Dzieje się tak nie tylko dlatego, że sami posiadają skromne wykształcenie religijne, ale także dlatego, iż nie mają ze swoimi uczniami wspólnego języka. Z niedawno opublikowanych badań wynika, że prawie co piąty brytyjski imam nie zna angielskiego. Ich intelektualnym punktem odniesienia jest Azja Południowa, a nie Zjednoczone Królestwo. Brytyjska rzeczywistość społeczna jest dla nich obca i niezrozumiała. Zagubieni w tej rzeczywistości nie są w stanie być dla młodych brytyjskich muzułmanów przewodnikami duchowymi. Nie znajdując odpowiedzi na pytania religijne w meczetach, młodzi ludzie szukają ich poza meczetami. Aby natrafić na skrajnie antyzachodni dyskurs muzułmański, nie muszą daleko szukać. Na przykład indoktrynerzy radykalnej Hizb ut-Tahrir (arab. Partii Wyzwolenia), zakazanej między innymi w Niemczech i Danii, rozprowadzają swe ulotki już w przedsionkach meczetów. Nie marnują żadnej okazji, by zakomunikować swym współbraciom, że ustanowienie ogólnoświatowych rządów muzułmańskich (kalifatu) jest tylko kwestią czasu. Nawet pogrzeb jednej z ofiar zamachów terrorystycznych z 7 lipca Szahary Islam stał się do tego dobrą okazją. Tuż przed drzwiami wejściowymi wschodniolondyńskiego meczetu, w którym w piątek 15 lipca odbywała się oficjalna część pogrzebu, stała grupka dwudziestolatków w koszulkach z napisem "Żołnierze Allaha", którzy rozprowadzali ulotki mówiące o tym, iż zamachy londyńskie były bezpośrednią konsekwencją "kolonialnej polityki zagranicznej Zachodu". Dopóki poziom wykształcenia imamów i stopień ich przygotowania do pracy z młodymi Brytyjczykami nie będą kontrolowane przez agendy państwowe podobne do tych, które kontrolują jakość nauczania w szkołach, dopóty młodzi muzułmanie będą szukali wskazówek duchowych poza murami meczetów i znajdowali je w szeregach takich organizacji jak Hizb ut-Tahrir, która głosi, iż nie można być jednocześnie Brytyjczykiem i muzułmaninem.

Więcej na następnej stronie

Kryzys tożsamości Oprócz braku przywództwa duchowego kolejną przyczyną radykalizmu młodych muzułmanów jest kryzys tożsamości. Kilka dni po zamachach roztrzęsiony wuj jednego z zamachowców - Szehzada Tanweera - mówił przed kamerami telewizyjnymi, że jego siostrzeniec nie wiedział, "kim ma być". Pytanie o to, kim być, zadają sobie również inni nastolatkowie. Niewielu obiera jednak drogę zamachowca-samobójcy. W "odnalezieniu siebie" i swojej roli w życiu zwykle pomagają nastolatkom ich rodzice. W rodzinach pakistańskich w Wielkiej Brytanii komunikacja międzypokoleniowa jest jednak o wiele trudniejsza. Rodzice, którzy wychowali się w południowoazjatyckich wsiach i miasteczkach, nie znajdują wielu wspólnych tematów do rozmów ze swymi dziećmi ukształtowanymi przez brytyjskie szkolnictwo i kulturę miejską. Przepaść dodatkowo pogłębiają różnice językowe. Choć pierwsze pokolenie dość dobrze włada językiem angielskim, to często nie w takim stopniu, żeby zrozumieć problemy swoich dzieci. Jeden z przywódców religijnych w Wielkiej Brytanii, Abu Muntasir, opowiadał podczas spotkania stowarzyszenia muzułmanów pracujących w londyńskiej dzielnicy finansowej City, iż gdy był nastolatkiem, to zdecydował, że przystąpi do Organizacji Wyzwolenia Palestyny i będzie walczył z Izraelczykami. Swoim pomysłem podzielił się z matką, która skutecznie go zniechęciła. "Jestem przekonany - mówił podczas spotkania The City Circle tydzień po zamachach Muntasir - iż gdyby młodzi ludzie, którzy wysadzili się w powietrze 7 lipca, rozmawiali ze swoimi rodzicami, nigdy do tej tragedii by nie doszło". Wirtualni sąsiedzi Choć poseł Galloway nie ma racji, zrzucając całą winę za zamachy na politykę zagraniczną Wielkiej Brytanii i USA, to słusznie podkreśla ogromny wpływ wydarzeń zagranicznych na radykalizację środowisk muzułmańskich w kraju. Pod wpływem przyspieszenia procesów globalizacji spowodowanych między innymi rozwojem internetu muzułmanie mieszkający obecnie w Europie żyją w o wiele "szerszym" świecie niż 20 czy 30 lat temu. Łatwiej komunikują się z rodzinami, krewnymi i znajomymi w innych częściach świata oraz zdobywają informacje o wydarzeniach na całym globie. Rozwój internetu przyczynił się też do wzmocnienia grup radykalnych. Nie tylko usprawnił komunikację między nimi, ale otworzył im również całkowicie nowe fora, na których niemalże bez ograniczeń mogą propagować swoje idee. Jedną z najczęściej przywoływanych przez tego typu ugrupowania idei jest koncept ummy (ogólnoświatowej wspólnoty muzułmańskiej). Powstanie elektronicznych "wirtualnych sąsiedztw" łączących muzułmanów w różnych zakątkach kuli ziemskiej miało kolosalny wpływ na sposób, w jaki idea ummy zaczęła być przez nich "wyobrażana". Koncepcja ummy nabrała szczególnego znaczenia wśród tych grup, które charakteryzują się świadomością zamieszkiwania z dala od swojej "ziemi świętej" albo swojego kraju pochodzenia.

Więcej na następnej stronie

Zdając sobie sprawę z ważności idei ummy dla europejskich muzułmanów, ugrupowania fundamentalistyczne uczyniły z niej jedno z głównych narzędzi politycznej mobilizacji. W centrum ich zainteresowania są problemy "współbraci" w Palestynie, Kaszmirze i Czeczenii (sąsiadów wirtualnych), a dopiero potem sprawy dotyczące krajowych społeczności muzułmańskich (sąsiadów realnych). W przeciwieństwie do konfliktów w odległych częściach świata problemy lokalne nie mogą być z taką dowolnością "wyobrażane" chociażby dlatego, że są o wiele bardziej "namacalne" i łatwiej weryfikowalne. Stąd ich mniejsza użyteczność dla mobilizacji zwolenników. Mobilizacja ta z reguły opiera się na portretowaniu muzułmanów jako ofiar dyskryminacji, represji i okupacji. Nie ma w niej miejsca na elementy pozytywne. Islam umiarkowany w ofensywie Po zamachach w Londynie Oriana Fallaci napisała na łamach dziennika "Corriere della Sera", że islam umiarkowany to bujda. Moje obserwacje zadają kłam opinii Fallaci. W Londynie, Berlinie, Brukseli, Paryżu i innych stolicach europejskich umiarkowany islam obywatelski z roku na rok rośnie w siłę. Coraz więcej muzułmanów zdaje sobie sprawę z tego, iż samo potępianie radykalizmu religijnego i zamachów nie wystarczy. Młodzi pakistańscy Brytyjczycy, marokańscy Belgowie czy tureccy Niemcy coraz głośniej domagają się prawdziwej naprawy "lichej muzułmańskiej teologii", która ich zdaniem może popychać muzułmanów do takich desperackich czynów jak te z 7 lipca. Największa praca czeka muzułmańskich nauczycieli, którzy muszą wytłumaczyć młodym muzułmanom kontekst wersetów koranicznych mówiących o przemocy i nadać im nowy sens, zgodny z regułami życia we współczesnym świecie. Muzułmańscy moderniści coraz bardziej dynamicznie zwalczają ugrupowania radykalne i angażują się w rozmaite projekty europejskich społeczeństw obywatelskich. Jak mówił podczas spotkania City Circle jeden z młodych działaczy Ehsan Masood: „Jeśli konserwatyści nie pozwalają członkom Brytyjskiej Partii Narodowej na rozprowadzanie ulotek przed swymi biurami, tak i my nie powinniśmy pozwalać na dystrybucję ekstremistycznej literatury pod naszymi meczetami”. Uwagę koncentrują przede wszystkim na sąsiadach realnych, a nie wirtualnych. Podkreślają, iż muzułmańska pomoc humanitarna powinna zaczynać się od „własnego domu”. Człowieczeństwo Bez Granic (L'Humanité Sans Frontiers) dokarmiające brukselskich bezdomnych to tylko jedna z wielu powstałych niedawno muzułmańskich organizacji charytatywnych realizujących ten postulat. Z pomocą władz lokalnych muzułmańscy moderniści dążą do rozwiązania licznych problemów w obrębie krajowych populacji muzułmańskich, takich jak złe wyniki w nauce (szczególnie wśród chłopców), wagarowanie czy handel narkotykami. W londyńskiej dzielnicy Tower Hamlets muzułmańska organizacja Nafas już od wielu lat skutecznie zwalcza narkomanię wśród młodych muzułmanów. Jej założyciele, podobnie jak inni europejscy muzułmanie, dobrze wiedzą, iż zanim zaczną naprawiać świat, muszą zacząć od samych siebie. Paradoksalnie, londyńskie zamachy otworzyły nowe perspektywy rozwoju dla umiarkowanych środowisk muzułmańskich. Miejmy nadzieję, że szanse nie zostaną zmarnowane. Konrad Pędziwiatr - doktorant Katolickiego Uniwersytetu w Leuven, współredaktor portalu Arabia.pl, autor książki „Od islamu imigrantów do islamu obywateli: muzułmanie w krajach Europy Zachodniej”, która ukaże się nakładem wydawnictwa NOMOS. Muzułmańska Anglia w liczbach W spisie powszechnym w 2001 r. prawie 3 proc. (1 mln 591 tys.) mieszkańców Wielkiej Brytanii określiło się jako muzułmanie. Trzy czwarte jest pochodzenia południowoazjatyckiego, a wśród nich największą grupę stanowią osoby pochodzenia pakistańskiego (658 tys.) i bangladeskiego (260 tys.), a reszta pochodzi z Indii. Poza przybyszami z Azji Południowo-Wschodniej znaczące grupy wśród muzułmanów stanowią też Arabowie, Turcy cypryjscy oraz imigranci z Czarnej Afryki. Skomentuj ten artykuł wiara@wiara.pl