Jeśli nie chodzi o Biedronia, to o co?

Polityka/a.

publikacja 10.08.2005 11:57

Skazanie w szybkim trybie działacza Kampanii Przeciw Homofobii Roberta Biedronia za publiczne znieważenie katolików wzbudziło już krytyczne komentarze - pisze w najnowszej Polityce Krzysztof Burnetko w komentarzu zatytułowanym "Nie chodzi o Biedronia".

W komentarzu czytamy m. in.: Zastrzeżenia dotyczą zarówno zastosowanej procedury, jak meritum sprawy: karania za – choćby i niekoniecznie rozumne – oceny wygłoszone w debacie publicznej. Problem jednak także w czymś innym. Sprawa Biedronia to kolejny przykład każący się zastanowić, jak organy ścigania i wymiar sprawiedliwości RP obchodzą się z niektórymi przestępstwami, które mają – zgodnie z zasadą legalizmu – obowiązek ścigać z urzędu. Bo owszem, prokuratura wytacza działa przeciwko Biedroniowi, powołując się na art. 257 kodeksu karnego („Kto publicznie znieważa grupę ludności albo poszczególną osobę z powodu jej przynależności narodowej, etnicznej, rasowej, wyznaniowej albo z powodu jej bezwyznaniowości...”), a sąd go skazuje. Ale równocześnie, na przykład, ta sama prokuratura umarza śledztwo dotyczące rozpowszechniania jawnie antysemickich (potwierdzili to biegli) wydawnictw w mieszczącej się w podziemiach warszawskiego kościoła Wszystkich Świętych księgarni Antyk – czyli publicznego znieważania grupy ludności (pochodzenia żydowskiego) z powodu jej przynależności narodowej i wyznaniowej (tenże art. 257 k.k.). Więcej: sąd akceptuje tę decyzję. Skomentuj te informację wiara@wiara.pl