Ukraina: Kościół zburzyli, nie zniszczyli wiary

Rzeczpospolita/a.

publikacja 10.08.2005 11:59

Kościół w Szumsku był ostatnią świątynią katolicką na Ukrainie, zniszczoną na rozkaz władz radzieckich. Po dwudziestu latach odbudowali go wierni.

- To było 26 kwietnia 1985 roku. Wracałem akurat z Ostroga. Drogę pod Szumskiem zablokowało wojsko. Nie wiedziałem, co się dzieje. Wyszedłem z auta, spojrzałem na górkę, gdzie wznosił się kościół i zamarłem. Jedna kopuła runęła. Druga zachwiała się jak człowiek, ale nie spadła. Okazało się, że saperzy próbowali wysadzić w powietrze kościół - wspomina Petro Radczuk. Kilkakrotnie podkładali ładunki wybuchowe pod fundamenty kościoła pod wezwaniem Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. Po kawałku niszczyli mury. Wcześniej milicja ewakuowała mieszkańców najbliżej położonych domów. - Wybuchy były tak silne, że z okien wypadały szyby, a z najbliżej położonych domów powiew eksplozji zrywał dachy - opowiada Ludmiła Kondratiuk. Wcześniej próbowała powstrzymać miejscowe władze przed dewastacją kościoła. - Zasiadałam w obwodowej radzie ochrony pomników kultury. Przekonywałam, że to prawdziwa perła architektury. Oficjele się dziwili: "Perła? Przecież to magazyn". Najbardziej nie może przeboleć, że w świątyni hodowano świnie. - To hańba. Szłam do pracy koło kościoła, chciałam się przeżegnać, a stamtąd wybiegało stado świń - opowiada. Kościół w Szumsku zburzyła brygada saperów z lwowskiej jednostki wojskowej. Z pięknej neogotyckiej świątyni zbudowanej w XIX wieku pozostały zwały gruzu. Wywożono go ciężarówkami, zasypywano nim okoliczne rowy. Cegłę i deski brali okoliczni mieszkańcy. Po kilku tygodniach w miejscu, gdzie stał kościół, nie było nic. Aby jakoś załagodzić napięcie, władze postanowiły stworzyć tam teren rozrywki i wypoczynku. - Nasadzono drzewek, postawiono ławeczki. Ludzie jednak bali się tam chodzić. Czuli, że nie można tak po prostu beztrosko spacerować sobie w tym miejscu - mówi Petro Radczuk. Narodziny syna - Zaczęło się od narodzin mojego syna w 1991 roku. Przez dziesięć lat nie mieliśmy z żoną dzieci, wreszcie się doczekaliśmy - wspomina mieszkający w Szumsku Kazimierz Żukowski, z pochodzenia Polak. Aby ochrzcić dziecko, musiał pojechać po proboszcza parafii pod wezwaniem Świętego Stanisława Biskupa Męczennika w Krzemieńcu. - Ksiądz Czesław przyjechał i w rozmowie z nami zapytał zatroskany: Jak będziecie tu żyć bez kościoła? Trzeba zebrać katolików, stworzyć parafię. Będę przyjeżdżał i odprawiał msze.

Więcej na następnej stronie

16 listopada 1991 w domu Żukowskiego odprawiono pierwszą mszę. Przyszło kilkudziesięciu wiernych. Z każdym tygodniem było ich więcej. Gdy w domu zrobiło się za ciasno, katolicy przenieśli się do posiadłości rodziny Sienkiewiczów. W marcu 1993 roku do Szumska przyjechał ksiądz Tadeusz Mieleszko, nowy proboszcz parafii w Krzemieńcu. - Pomyślałem o odbudowie kościoła i powiedziałem o tym władzom obwodowym. Nie oponowały. Postawiły tylko warunek: odbudować, ale dokładnie taki, jak przed zburzeniem. Gdy otrzymaliśmy już wszystkie zezwolenia i odzyskaliśmy plac od miasta, przywiozłem pięć ciężarówek cegły. Porozkładaliśmy ją w różnych miejscach i szybko ogrodziliśmy teren siatką, żeby władze się nie rozmyśliły - wspomina ksiądz Mieleszko. Architekci z Kijowa przygotowali dokumentację na podstawie odkopanych fundamentów świątyni i zdjęć, które zachowały się w zbiorach mieszkańców. Sporządzili projekt. Wspólnota katolicka na czele z proboszczem zabrała się do pracy. - Pracowali dzień i noc, miło było popatrzeć. Włączyli się też niekatolicy: mężczyźni pomagali w dostarczeniu materiałów budowlanych, kobiety przygotowywały posiłki dla ekipy fachowców z Polski - opowiada Ludmiła Kondratiuk. W liczącym kilka tysięcy mieszkańców Szumsku jest wielu bezrobotnych. Zatrudnili się przy budowie świątyni. - Mój mąż przez dłuższy czas szukał pracy. Dzięki księdzu Tadeuszowi znalazł zajęcie. Pomagał polskim murarzom. Zarabiał bardzo dobrze, daj Boże tak każdemu - opowiada Oksana. Budowa kościoła trwała ponad dziesięć lat. Pierwsza pospieszyła z pomocą finansową fundacja kościelna Renovabis, działająca w Niemczech. - Za otrzymane pieniądze zrobiliśmy dokumentację, doprowadziliśmy na plac wodę i prąd. Kupiliśmy cegłę - mówi ksiądz Mieleszko. W odbudowie świątyni pomogli katolicy z Polski. Stowarzyszenie Miłośników Łosiowa i okolic (przesiedlono tam większość Polaków z Szumska) dało pieniądze na ogrodzenie, bramę, kostkę brukową i posadzkę. Mieszkańcy miasta i okolicznych wsi nie pozostali obojętni. - Zbieraliśmy datki. Przechowuję jeszcze zeszyt, gdzie wpisywałem ofiarodawców. Jest tam ponad trzy tysiące nazwisk - mówi Kazimierz Żukowski. Duma mieszkańców Szumsk jest cichym miasteczkiem, położonym na pograniczu trzech obwodów: tarnopolskiego, równieńskiego i chmielnickiego. Tonie w zieleni. Trudno uwierzyć, że mieszka tu kilka tysięcy osób, bo domy są ukryte wśród sadów.

Więcej na następnej stronie

Przy centralnym placu Niepodległości znajduje się tylko niewielki sklep, apteka i prywatny bank - zazwyczaj zamknięty. Uwaga przyjezdnych skupia się więc na nowym kościele. Szare tynki na ścianach są jeszcze świeże. Miejscowi mówią o świątyni z dumą. - Aż nie chce się wierzyć, że odrodziła się z gruzów taka piękna - mówi prawosławna mieszkanka miasteczka Galina Bigniak. A Petro Radczuk, również prawosławny, dodaje: - Odczuwam osobistą satysfakcję. Brałem udział w tym przedsięwzięciu. Byłem dyrektorem bazy transportowej. Kiedy ksiądz Mieleszko prosił o samochód do przywiezienia piasku czy żwiru, nie odmawiałem. 23 lipca na uroczyste otwarcie i poświęcenie kościoła pod wezwaniem Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny przyszły tłumy. Katolicy i prawosławni, przedstawiciele władz i goście. Ci, którzy nie zdołali wejść do środka, tłoczyli się na zewnątrz. Wiele osób przyniosło kwiaty. - Ze wzruszeniem przybyłem do tej świątyni, by dokonać jej poświęcenia. Czujemy obecność bożą. Bóg wbrew wszystkim złym mocom pozwolił odbudować ten kościół, byśmy mogli wznosić do Niego modlitwy, a dla siebie upraszać o błogosławieństwa - mówił metropolita lwowski, kardynał Marian Jaworski. Podarował świątyni obraz, przedstawiający chrzest Pana Jezusa. Konsekracja kościoła była wielkim świętem nie tylko dla miejscowych katolików. - Jestem bardzo wzruszona. Z Szumska pochodzi cała moja rodzina. Przywiozłam specjalny podarunek - kielich mszalny po moim stryju księdzu - mówiła pani Krystyna z Warszawy. - Żal mi tylko, że mama nie doczekała tego dnia. Kiedy burzyli kościół, mówiła: "Zobaczysz córko, nadejdzie dzień, kiedy powstanie z gruzów. I będzie w nim pełno ludzi". Nie wierzyłam - opowiada łamiącym się głosem Janina Majewska. Kazimierz Żukowski, administrator odbudowanego kościoła, pokazuje z dumą drogę krzyżową, ocalałą ze zniszczonej świątyni. Zachowały się też krzyże z kopuł. - Gdy saperzy zburzyli budowlę, tutejsze kobiety znalazły jeden z krzyży i ukryły go na cmentarzu. Drugi spadł do rzeki. Znalazł go mały chłopiec ze wsi Surażi. Przez te wszystkie lata krzyż był w tamtejszej prawosławnej kapliczce. Ojciec przeor nam go oddał - mówi Żukowski. Recepta na zgodę Przed wojną parafia w Szumsku liczyła prawie 3,5 tysiąca wiernych. Dziś jest ich zaledwie pięćdziesięciu. Rzadko spotykają się z niechęcią. Ksiądz Mieleszko mówi, że "znalazł receptę na zgodę z szumską społecznością". - Jak były święta prawosławne, chodziliśmy z kolędami. Tych, którzy nas nie przyjmowali, można policzyć na palcach. A jeśli jakiś uparty prawosławny nas nie przyjął, to trzy domy dalej doganiała nas jego żona z przeprosinami - zapewnia. Ksiądz Mieleszko wraca do rodzimej diecezji rzeszowskiej. Czy nie jest mu żal opuszczać Ukrainy? - Nie chcę uchodzić za księdza od budowania i załatwiania trudnych spraw. Pomogłem wznieść kościół, odbudowaniem duchowości niech się zajmą parafianie - mówi. TATIANA SERWETNYK z Szumska