Paragwaj: Interesy wielebnego Moona

Gazeta Wyborcza/a.

publikacja 22.09.2005 10:59

Puerto Casado, osada nad rzeką Paragwaj, pozbyło się potężnej sekty Moona.

W awanturze są wszystkie elementy powieści sensacyjnej: potężna organizacja, narkotyki i tajemnicze plany wielebnego Moona w Ameryce Łacińskiej Miesiąc temu paragwajski senat uchwalił nacjonalizację terenu osady zakupionej przez Moona i okolic, w sumie 52 tys. ha. W ratowanie Puerto Casado zaangażował się sam prezydent Nicanor Duarte Frutos oraz episkopat i media. Jest o czym pisać - oto mrówka, biedna osada i jej 6500 mieszkańców, postawiła się obcemu słoniowi, koreańskiemu multimiliarderowi wielebnemu Sun Myung Moonowi, i wygrała. Ustawa musi jeszcze przejść przez izbę niższą, a Paragwaj znaleźć środki na odszkodowania. Nacjonalizacja ma swoich przeciwników. Paragwajscy biznesmeni byli przeciw - twierdzą, że wystraszy i tak nielicznych inwestorów. Zaprotestowała już ambasada Korei Południowej, kraju, do którego Duarte wybierał się w lipcu, by ściągnąć tamtejszy biznes. Spór sprawił, że wizytę odłożono. Prywatne miasto Bój o Puerto Casado ciągnie się od 2000 roku. Nad rzeką Paragwaj pojawiła się wtedy grupa Koreańczyków z Kościoła Zjednoczenia Moona. Przedstawili się jako spółka inwestycyjna Victoria. Od miejscowych latyfundystów, argentyńskiej rodziny Casado, kupili osadę i 500 tys. ha terenów w dzikim regionie Chaco na pograniczu z Brazylią. Casadowie żyli z eksploatacji cennego drzewa quebracho wykorzystywanego w garbarniach. Ale gdy wycięli je już całe, postanowili wyzbyć się ziemi. Sprzedali ją Victorii za 22 mln dol. z wszystkim, co na niej stoi: domami, szpitalem, kościołem, ratuszem oraz małym lotniskiem, na które pięć razy w tygodniu przylatuje wojskowy dwupłatowiec, jedyne połączenie Puerto Casado ze światem, jeśli nie liczyć powolnej żeglugi na rzece. Sprzedawać miasta nie mieli prawa, ale - jak pisze madrycki "El Pais" - Chaco to "ziemia niczyja, gdzie nie czuje się obecności państwa, a prawo nie jest przestrzegane". Mieszkańcom zagwarantowano, że będą mogli pozostać jeszcze rok. Potem byli zdani na łaskę nowych właścicieli. Niektórzy jednak cieszyli się, że ktoś chce tu zainwestować pieniądze. Bo Victoria obiecywała, że zamieni Chaco w rajski ogród. Z Korei mieli przylecieć biznesmeni i turyści, po uregulowaniu rzeki drewno i skóry miały dopłynąć do morza i na Daleki Wschód. Minęło pięć lat, obiecane inwestycje nie pojawiły się, pracownicy Victorii tłumaczyli, że boją się nacjonalizacji. Zaczęły się konflikty, robotnicy zatrudnieni przy hodowli bydła i w tartaku skarżyli się na złe traktowanie i głodowe płace.

- W Puerto Casado nie dawało się już żyć - mówi 49-letnia mieszkanka Juliana Trinidad. - Ludzie Moona nie pozwalali nam zbierać chrustu na opał i grozili odebraniem domków i ogródków. Na czele protestów stanął miejscowy proboszcz, Polak z pochodzenia. W pierwszej połowie lipca poprowadził 360 miejscowych rolników na Asuncion. W marszu wzięli też udział senator z prowincji Chaco i paragwajski piosenkarz, który mieszka na stałe w Szwajcarii, ale przyleciał na tę okazję do kraju. Konflikt o Puerto Casado miał happy end. Mrówka wygrała ze słoniem. Osada wyrwała się z objęć Moona. Teraz liczy, że rząd pomoże jej wyjść z biedy. Wielki plan Moona 82-letni założyciel Kościoła Zjednoczenia to jedna z głównych postaci mrocznego świata sekt. Urodził się na północy Półwyspu Koreańskiego, jest wychowankiem misjonarzy prezbiteriańskich. Po II wojnie światowej więzili go komuniści, potem uciekł na południe. W 1954 r. doznał objawienia, że Jezus był nieudacznikiem i słabeuszem. Najlepszy dowód, że dał się zamęczyć na krzyżu. Prawdziwym mesjaszem jest on, Moon. Kazał siebie tytułować "Ojcem". Jego dziełem ma być zjednoczenie wszystkich religii świata. Wielebny twierdzi, że ich mnogość prowadzi do wojen. Przypisuje sobie też nadprzyrodzone dary. Na podstawie fotografii łączy nieznajomych w pary i odprawia masowe śluby z tysiącami nowożeńców.

Kto chce jak Moon zmienić świat, potrzebuje siły. Dają ją pieniądze i władza. Dlatego królestwo Moona jest jak najbardziej z tego świata. Zbudował je w latach 60. w oparciu o południowokoreańską prawicę, japońską mafię i amerykańskich Republikanów. O dziwnych powiązaniach Moona z Nixonem, Reaganem i rodziną Bushów napisano w Stanach kilka książek. Moon zjawił się w Ameryce w połowie lat 70. Zbudował imperium finansowo-medialne. Prasa amerykańska, w tym "Washington Post", opisywała, jak wielebny finansował kampanie wyborcze Republikanów, jak załatwiał politykom z tego obozu, m.in. Bushowi seniorowi, dobrze płatne prelekcje i publikacje. Zyskał uznanie rodziny Bushów jako wydawca radykalnie antylewicowego dziennika "Washington Times", nabył plajtującą agencję UPI, założył wyższą uczelnię. Dla Busha seniora Moon był "człowiekiem z wizją". W 1996 r. były prezydent towarzyszył wielebnemu w podróży do Urugwaju, gdzie Moon otworzył ośrodek szkolący działaczy sekty. Poza antykomunizmem z prawicą amerykańską łączy Moona konserwatywna krucjata moralna. Moon, który w młodości otaczał istny harem, wzywa dziś do wstrzemięźliwości i czystości do ślubu. Już za obecnego prezydenta Busha juniora sekta dostała grant z nowego federalnego programu edukacji seksualnej o zabarwieniu purytańskim. Na podbój nowego kontynentu Mimo tak wysokich koneksji w latach 80. Moonem zainteresowały się amerykańskie urzędy podatkowe. Dostał 18 miesięcy więzienia za oszustwa. Na domiar złego synowa wydała o nim kompromitującą książkę. Liczba wyznawców sekty zaczęła spadać. Zła reputacja sprawiła, że Moona nie wpuszcza dziś ani UE, ani Japonia. W samej Korei Południowej interes nie idzie. Należący do niej koncern Tong Il Group nie podniósł się z kryzysu azjatyckiego końca lat 90. Im bardziej interes w Azji i Ameryce Północnej kulał, tym bardziej Moon zwracał się ku Ameryce Południowej. Pojawił się tam już w latach 80., zaprzyjaźnił się z wojskowymi reżimami. Gdy czas dyktatorów minął, niestrudzony Moon wymyślił nowy klucz do kontynentu. Snuł wizję zbudowania idealnych miast na pustkowiu. - Brazylia jest wielka, ale za dużo nie myśli. Otworzymy ją i udowodnimy, że Trzeci Świat może stać się bogaty - powiedział.

W latach 90. sekta nabyła rozległe tereny w Urugwaju, Brazylii (w stanie Mato Grosso i w Sao Paulo) i w Paragwaju. Po raz kolejny Moon tworzył imperium: spółki, banki, czasopisma. Interesy robił kiepskie. Urugwajski bank wpadł w tarapaty, podobnie argentyński dziennik "Tiempos del Mundo", eleganckie hotele stoją puste. Miasta przyszłości pozostały na papierze. Ale Moon nadal kupuje ziemię. Po co to robi? Jedno wyjaśnienie to, że starzejący się wielebny stracił kontakt z rzeczywistością i topi pieniądze w projektach urojonych rajów ekologicznych. Drugie - że jawne interesy Moona są tylko przykrywką dla tajnych. - Sekta Moona działa jak mafia - mówi paragwajski senator Emilio Camacho. Próbuje tworzyć państwa w państwach, usuwać miejscową ludność i uzyskać wolną rękę. O istnieniu tajnego planu Moona jest również przekonany inny paragwajski senator Domingo Laino. Twierdzi, że w planie sekty, która nawet po nacjonalizacji zachowała 450 tys. ha w Paragwaju, jest narkotykowy supersklep na granicy Brazylii i Paragwaju na obszarze dwa razy większym od Luksemburga. Senator powołuje się na rozmowę z prezydentem Lulą, który miał podobne podejrzenia. W Brazylii i Urugwaju inwestycje sekty były przedmiotem śledztw. Moona oskarżano o oszustwa podatkowe i pranie brudnych pieniędzy. Jednak dochodzenie utknęło z braku dowodów. Dr Eduardo Montiel, który kierował walką narkotykami w Paragwaju w latach 1976-89, zwraca uwagę, że Moon wykupił tereny po obydwu stronach granicy brazylijsko-paragwajskiej. - Tędy przechodzi kokaina wyprodukowana w Boliwii i w Peru - mówi. Te tereny mają strategiczne znaczenie dla handlu narkotykami i bronią. A sekta, zapewnia, zajmuje się jednym i drugim. To są jedynie podejrzenia. Posiadłości Moona nacjonalizacja Puerto Casado tylko skubnęła. To jedna dziesiąta jego paragwajskiego latyfundium. I nadal nie wiadomo, co koreańska sekta knuje w biednych krajach latynoskich. Ani w Brazylii, ani w Urugwaju niczego dotąd Moonowi nie udowodniono. Sekta jest przebiegła i zatrudnia najlepszych prawników. Jej przedstawiciele przysięgają, że mają szlachetne cele. Dzikie pogranicze brazylijsko-paragwajskie warto pilnie obserwować.