Armia Zbawienia w Polsce

Gazeta Wyborcza/J

publikacja 29.09.2005 09:36

Armia Zbawienia zarejestruje się niebawem w Polsce jako związek wyznaniowy

Noszą charakterystyczne mundury z czerwoną tarczą, witają się salutując. Pociski wyszyte na godle oznaczają prawdy Ewangelii, a szpady - walkę o zbawienie. Większość ludzi kojarzy ich tylko z amerykańskimi filmami. Paramilitarny związek wyznaniowy Armia Zbawienia zaczął właśnie działać w Polsce Salwacjoniści nie mają jeszcze sprecyzowanych planów działalności w naszym kraju. Zamierzają najpierw rozpoznać teren. Stawiają na działalność charytatywną i propagowanie Pisma Świętego - Armia Zbawienia ma pomagać cierpiącej ludzkości. Już zaczęliśmy to wprowadzać w życie, planujemy np. dożywianie dzieci w szkołach. Być może podejmiemy współpracę z Monarem, a także każdą organizacją charytatywną, która tego potrzebuje, niezależnie od wyznania. Oprócz tego będą regularne spotkania modlitewne, dyskusje o Biblii - mówi Łukasz Skurczyński, 24-latek odpowiedzialny za rozwój organizacji w Polsce. Skurczyński jest pół Polakiem, pół Francuzem, lektorem w Towarzystwie Przyjaźni Polsko-Francuskiej. Od Kościoła katolickiego odszedł, gdy był nastolatkiem. - Nie odnajdywałem się tam, zacząłem szukać czegoś swojego - dodaje. Armię Zbawienia założył w 1878 r. wędrowny kaznodzieja metodystyczny William Booth. Porzucił karierę duchownego i zaczął nauczać bezdomnych na ulicach Londynu. Specjalnie dla nich założył Misję Chrześcijańską, jednak pomysł nie porwał zbyt wielu ludzi. Dopiero kilkanaście lat później, gdy nazwał swoją organizację Armią i nadał jej charakter paramilitarny, zaczęła się błyskawicznie rozrastać. Obecnie żołnierzy Armii można spotkać w 109 krajach świata. Salwacjonistów wyrastających z tradycji metodystycznej trudno nazywać Kościołem: nie uznają żadnych sakramentów, a nabożeństwa sprawują oficerowie, odpowiednik pastorów. O miejscach, w których się spotykają mówią używając terminologii wojskowej. Zamiast kaplic są więc "zamki" lub "cytadele". Pomoc materialna jest dla członków Armii rodzajem ideologii, uważają, że człowiek może myśleć o zbawieniu duszy dopiero wtedy, gdy będzie porządnie najedzony. Jedno z haseł związku to "3 razy S": soap, soup, salvation (mydło, zupa, zbawienie). Pomagają ludziom niebanalnie. - W Anglii należy do nas wiele sklepów z używaną odzieżą i restauracji dla ubogich. We Francji zawieramy z bezdomnymi coś w rodzaju kontraktu: podpisujemy go na trzy miesiące, w tym czasie dostają od nas mieszkanie i zobowiązują się do szukania pracy. My im w tym oczywiście pomagamy - opowiada Skurczyński. Po przejściu huraganu "Katrina" związek wydał w Stanach Zjednoczonych blisko pół miliona posiłków.

Organizacja jest postrzegana jako bardzo konserwatywna. Jej członkowie składają przysięgę, że nigdy nie wezmą do ust alkoholu, papierosów, nie będą też korzystać z pornografii ani gier hazardowych. Salwacjoniści mają też pokaźne zasoby finansowe: roczny budżet szacuje się na 1,5 mld dolarów. M.in. dzięki sporym składkom: na cele organizacji muszą oddawać aż 10 proc. własnych dochodów. Armia zarejestruje się niebawem w Polsce jako związek wyznaniowy. Deklaracje podpisało już 106 Polaków, których nie odstraszyły rygorystyczne wymogi. Jeśli zdecydują się zostać żołnierzami Armii, czeka ich prawdziwie militarny awans. Łukasz Skurczyński: - Żołnierz zostaje następnie oficerem, kapitanem, a po 15 latach służby majorem. Najstarszy stopniem jak w wojsku jest generał. Ale można też wybrać tzw. działalność wspomagającą, czyli przyjmować wyznanie wiary Armii i uczestniczyć w doraźnych akcjach, choćby przenoszeniu paczek. Każdy decyduje sam, w jakim stopniu chce związać się z Armią.