Gospodarza w wyborach zatrudnię

Andrzej Macura

Dziś w subiektywnym przeglądzie prasy o słusznych ideach, które w życiu się sprawdzać nie raczą. I o tym, że za te chybione idee ktoś musi płacić. Niekoniecznie pieniędzmi.

Gospodarza w wyborach zatrudnię

„Nasz Dziennik” na pierwszej (i piątej) stronie w tekście Małgorzaty Goss informuje o „znikających hektarach”. Nie, nie chodzi o to, że nasz kraj zaczął się kurczyć, bo niecni sąsiedzi cichcem przesuwają nam granice. To o cudzoziemcach kupujących polską ziemię. Z zezwoleniami i bez. A właściwie o notariuszach, którzy mają obowiązek informowania o takich transakcjach, ale jakoś trudno wydobyć od nich stosowne informacje. „Notariusze nie nadsyłają aktów notarialnych do MSW w wymaganym 7-dniowym terminie, często  nie pomagają nawet kilkakrotne monity z naszej strony – mówi wiceminister Stanisław Rakoczy”. Czytam i dziwię się. To tak trudno zmusić urzędników, by wypełniali to, co do nich należy? Widać nie ma woli, żeby sprawy uporządkować. Bo tak jak jest, jest dobrze.

Rejestrowanie kupna ziemi przez cudzoziemców jakoś niespecjalnie mnie wzrusza. Bo nie jestem pewien czy to naprawdę taki problem. Inaczej już patrzę na tekst w „Rzeczpospolitej” Bartosza Marczuka „Reformy KRUS nie będzie”. Nie będzie bo PO i PSL nie dojdą do porozumienia, a trwanie koalicji jest ważniejsze. To mnie już rusza. Bo czytam, że państwo (czytaj reszta obywateli) dopłaca rocznie do systemu 15, 9 mld złotych. A sam system przynosi tylko 1,6 mld złotych. Choć szacuje się że gospodarstwa to w dużej mierze po prostu zwykłe, produkujące na rynek przedsiębiorstwa. Dowiaduję się też, że „osoba ubezpieczona w ZUS, często biedniejsza, płaci składki i podatnicy nie muszą do niej dopłacać”. Przykład? „Obecnie nawet posiadacze ponad 300-ha gospodarstw, które przynoszą często milionowe dochody, płacą do KRUS dwa razy mniej niż właściciel zakładu fryzjerskiego czy rzemieślniczego do ZUS”. Pięknie, prawda? Wszystko to pewnie w imię słusznej idei sprawiedliwości społecznej.

Sięgam jeszcze do „Gazety Wyborczej”. Tam na pierwszej stronie artykuł Katarzyny Zachariasz „To nie jest świat dla młodych ludzi”. O bezrobociu wśród tych, którzy niedawno skończyli wyższe uczelnie. „Młodzi są sfrustrowani. Nie mogą znaleźć pracy, do której przygotowywali się podczas studiów nie mówiąc już o rozwoju czy karierze” – tłumaczy rozmówca Gazety. Rozumiem ich frustrację. Bo studia to nie tylko imprezy. To lata wyrzeczeń i wysiłku. I co to daje? Lepiej było skończyć szkołę zawodową.

Gdy je likwidowano, a wszystkich na siłę wysyłano do liceów ogólnokszałcących tłumaczono, że człowiek z wyższym wykształceniem łatwiej znajduje pracę no i w razie czego łatwiej się przekwalifikuje. Tak naprawdę chodziło pewnie o dorównanie – na papierze – poziomem wykształcenia społeczeństwa do innych krajów. I prawdopodobnie też o... doraźne zmniejszenie bezrobocia. Tych parę roczników na rynku mniej, na dodatek ludzi, którym nie trzeba wypłacać wcześniejszych emerytur, bo kosztami utrzymania zajmą się rodzice, to już coś. Dziś już wiemy, że system potrafi – wzorem innych wysoko rozwiniętych krajów – wyedukować na analfabetów. A miejsc pracy jest ile jest. Kolejna idea, która jakoś w życiu nie zechciała się sprawdzić.

Mamy w Polsce wielu ideologów. Brakuje gospodarzy, którzy będę sięgali wzrokiem dalej niż do najbliższych wyborów i nie będą się zadowalali tym, ze coś ładnie wygląda na papierze.