Rwanda: Kościół nie jest katem

Rzeczpospolita/a.

publikacja 08.10.2005 08:03

To tragiczna pomyłka - mówi ks. Stanisław Filipek, pallotyn pracujący w Rwandzie, komentując oskarżenie belgijskiego duchownego Guya Theunisa o udział w zamordowaniu ośmiuset tysięcy ludzi w 1994 roku.

Rz: Trybunał ludowy w Rwandzie oskarżył belgijskiego duchownego o udział w zamordowaniu ośmiuset tysięcy ludzi w 1994 roku. Guy Theunis miał podżegać do ludobójstwa. Ksiądz pracuje w tym kraju od 25 lat i zna ojca Theunisa. Wierzy ksiądz w jego winę? Ksiądz Stanisław Filipek: Absolutnie nie. 60-letni Guy Theunis ze Zgromadzenia Ojców Białych pracował w Rwandzie 23 lata. Jego aresztowanie było dla mnie, jak dla wielu, ogromnym zaskoczeniem. Tym bardziej że od 1994 roku bywał w tym kraju wielokrotnie i nikt nie próbował go zatrzymać. To tragiczna pomyłka. - Guy Theunis przyznał się jednak, że na łamach czasopisma "Dialogue" przedrukowywał artykuły z ekstremistycznego magazynu "Kangura". Redaktor naczelny tego pisma odbywa karę dożywotniego więzienia. Dlaczego ksiądz Theunis ma uniknąć podobnej kary? - "Dialogue" jest czasopismem zamieszczającym refleksje na temat wszystkich problemów Rwandy, oparte na wartościach chrześcijańskich. Teksty, o których mowa, były przedrukowywane w rubryce "Przegląd prasy". Ten misjonarz zawsze angażował się w obronę praw człowieka i pokoju. Świadectwo jego uczciwości daje teraz wielu ludzi i instytucji. Nie wierzę, by mógł zostać skazany. Szef dyplomacji belgijskiej Karel Gucht zwrócił się do władz Rwandy z prośbą o przeniesienie procesu do Belgii. - Po co przenosić proces? Czyżby władzom Rwandy chodziło po prostu o postawienie przed sądem pierwszego białego? - Pierwszego i być może nie ostatniego. Po 1994 roku do więzień trafiło ponad sto tysięcy osób oskarżanych o udział w ludobójstwie. Zdaniem mediów aparat sprawiedliwości Rwandy potrzebowałby trzystu lat, by ich osądzić. Trybunały ludowe - tzw. Gacaca - które wcześniej stanowiły w Rwandzie tradycyjną formę pojednania, miały rozwiązać ten problem. Skutki ich działania są jednak między innymi takie, że ludzie znów zaczęli się bać. Niektórzy uciekli z Rwandy. Ludzie nie ufają tym sądom. Sam prezydent Rwandy przed trzema miesiącami apelował do nich o rozsądek i rozwagę. Osobiście wierzę, że zdrowy rozsądek zwycięży. Głos powinna też zabrać wspólnota międzynarodowa. - Jaka była rola mediów podczas tej rzezi? - Niektóre podjudzały do mordów. Na przykład Radio Mille Collines przekonywało, że jeśli ty dziś nie będziesz mordował, jutro ciebie zamordują. Miejscowa ludność ze strachu przyłączała się więc czasem do bojówek dokonujących rzezi. Ludobójstwo było jednak wcześniej zaplanowane i dobrze przygotowane. 6 kwietnia 1994 roku zestrzelono samolot, którym lecieli dwaj prezydenci, którzy zgodzili się na utworzenie rządu reprezentującego różne frakcje społeczeństwa rwandyjskiego. Wówczas dano sygnał do rozpoczęcia rzezi. Ci, którzy mordowali, byli odpowiednio przeszkoleni, przypominali młodzież z Hitlerjugend. Przemieszczali się po całym kraju i nie tylko zabijali z zimną krwią, ale też w sposób bestialski okaleczali ludzi. Ranili oczy, kaleczyli uszy, usta oraz genitalia. Rany te miały znaczenie symboliczne: nie masz prawa widzieć, słyszeć, mówić ani się rozmnażać. - Byłego ministra kultury Jeana de Kamuhandę skazano między innymi za to, że przywoził bandy pod kościoły. Tam - za pomocą maczet, granatów i karabinów - mordowały one bezbronnych ludzi. Często tak było?

- W obiektach sakralnych schroniło się wiele osób. Wcześniej, gdy w Rwandzie dochodziło do napięć, nawet najwięksi okrutnicy nie wkraczali do kościołów. Tym razem również Kościół był na celowniku. Żołnierze często zmuszali wszystkich do wyjścia z kościoła. Potem wojsko odchodziło i do ataku przystępowała tzw. milicja interahamwe. Mnie również od śmierci dzieliły sekundy. Jeden z żołnierzy odbezpieczył już granat i chciał go rzucić w moją stronę. W ostatniej chwili ktoś go powstrzymał. Pan Bóg czuwał nade mną. Niestety, ludzi, którzy schronili się w naszej kaplicy, spalono żywcem. - Część Rwandyjczyków ma żal do duchownych lub wręcz oskarża ich o udział w masakrze. - Często są to ci, którzy masakr nie widzieli. Mamy świadomość, że ginęli ludzie. Nie mogliśmy ich jednak ochronić i ta bezsilność wobec szalejącego zła była dla nas powodem wielkiego cierpienia. Nie obronili ich też żołnierze ONZ. Oni mieli broń, my nie. Spalono nam kaplice, zdemolowano domy. Zabito prawie połowę episkopatu i jedną trzecią duchownych. Jedyną naszą winą jest to, że jeszcze żyjemy. Może powinniśmy zginąć razem z ludźmi. Nie można jednak żądać od każdego postawy heroicznej, zwłaszcza w chwili strasznego terroru. Jest ona bowiem darem od Boga. - Nie zapominajmy też, że wiele osób udało się nam ochronić. Po masakrze nieśliśmy pomoc humanitarną, stworzyliśmy centra pojednania. Zajęliśmy się sierotami. Nie wiem, dlaczego komuś zależy, by zrobić z Kościoła katolickiego kata, podczas gdy jest on ofiarą. - Jednak, według światowych agencji prasowych, część ludności Rwandy straciła zaufanie do Kościoła katolickiego i po masakrze zaczęła przechodzić na islam? - Agencje te manipulują informacjami, uprawiają ideologię potępiania Kościoła katolickiego. Tymczasem katolicy stanowią ponad połowę Rwandyjczyków i wciąż ich przybywa. W mojej parafii w zwykły dzień na poranną mszę przychodzi prawie 500 osób. - Muzułmanów jest bardzo mało. Islam ma jednak więcej pieniędzy z zewnątrz. W Rwandzie tam, gdzie jest choć trzech muzułmanów, buduje się meczet. Zbudowano tu też ponad dwieście świątyń świadków Jehowy. Nie widzę napięcia między różnymi wyznaniami. Problemem są sekty promujące relatywizm i destrukcję tradycyjnych wartości. Takie organizacje mnożą się jak grzyby po deszczu, tylko w ostatnich latach powstało ich kilkadziesiąt. - Wartościom tym zagrażają też programy typu Gender promowane przez ONZ, nawołujące do wolności seksualnej i niszczące rodziny. My bronimy człowieka w potrzebie, bronimy zdrowej rodziny i opieramy się na wartościach, które nam daje ewangelia i przykazanie miłości Boga i bliźniego. - Czy te napięcia mogą doprowadzić do nowej wojny? - Rwanda ma zaledwie 26 tys. km kw. i znów prawie osiem milionów mieszkańców. Są kraje, może instytucje, którym może zależeć na zmniejszeniu tej liczby. Najskuteczniejszy sposób to wojna. My jednak wierzymy w pojednanie między Rwandyjczykami. Wymaga to czasu i wiary. W Polsce na pojednanie z Niemcami trzeba było czekać ponad 40 lat. - Ludzie pragną pokoju. Trzeba im pomóc w odbudowie kraju, w zwalczeniu głodu. Świat nie może też traktować przyrostu demograficznego jako zagrożenia. To przecież szansa na rozwój i nadzieja. Rozmawiał Jacek Przybylski