publikacja 21.10.2005 08:40
O godziwym zysku, przedsiębiorczości, prawach rynku z bp. Wiktorem Skworcem, przewodniczącym Rady Ekonomicznej Konferencji Episkopatu Polski rozmawia Gazeta Prawna.
– Współczesny kapitalizm jest podporządkowany manii zysku. Kiedy zdaniem księdza biskupa zysk przedsiębiorcy jest godziwy? – Mówimy o dwóch źródłach oceny godziwości zysku. Z jednej strony będą to wszystkie normy stanowionego przez państwo prawa, a z drugiej normy etyczne, wynikające z Dekalogu i nauki Kościoła katolickiego. O ile wiem, w polskim prawie nie znajdziemy pojęcia „zysku godziwego”. Jedynie w ustawie o rachunkowości, w art. 28 ust. 6, zamieszczona jest definicja „wartości godziwej”, odnosząca się do sposobu ustalania wartości niektórych aktywów i pasywów, co przez analogię mogłoby być odniesione do zysku. „Wartość godziwa”, według tejże definicji, to wartość ustalona w drodze wyceny, która ma ustalić wartość zbliżoną do rynkowej, uzyskanej na warunkach transakcji rynkowej, pomiędzy zainteresowanymi i dobrze poinformowanymi, niepowiązanymi ze sobą stronami. A więc dla osiągnięcia tak zdefiniowanego zysku godziwego wystarczy w sposób rzetelny stosować reguły rynkowe, to znaczy nie oszukiwać swych kontrahentów przy dokonywaniu transakcji. Do tego należałoby dodać, że zysk godziwy nie może być osiągany z naruszeniem prawa. Przykłady takich karalnych nadużyć przynoszą nam – aż w nadmiarze – media. Zaliczyć można do nich przykładowo całą tzw. szarą strefę, tj. zatrudnianie pracowników bez umowy o pracę, bez prawa do świadczeń; nieprzestrzeganie przepisów dotyczących ochrony zdrowia i życia pracowników, oszustwa w zakresie VAT, akcyzy, podatków dochodowych, składek na ubezpieczenia społeczne itp. – Jednak samo suche zastosowanie odnośnych przepisów prawnych nie gwarantuje godziwości zysku... – Zdarza się bowiem, że przedsiębiorca spełnia wymogi prawne, jednak dla zysku (w tym przypadku niegodziwego) minimalizuje świadczenia należne pracownikom. Ustala np. wypłacanie pracownikom wynagrodzeń równych minimum ustawowemu, pomimo iż możliwości finansowe firmy pozwalałyby na więcej; czy też ogranicza wydatki na sprawy bezpieczeństwa itd. Taka polityka i działania przedsiębiorcy polegające na wykorzystywaniu przymusowej sytuacji swych pracowników, wywołanej znacznym bezrobociem, płacąc im mniej, aniżeli wynikałoby to z godziwej wartości ich pracy, głęboko narusza normy etyczne, mające swoje źródło w Dekalogu i w Ewangelii.
Z tej perspektywy zysk przedsiębiorcy – nawet gdyby był fundatorem dzieł charytatywnych – nie można uznać za godziwy. Warto, by przedsiębiorcy przyswoili sobie zasadę, iż nie powinno się, nie wolno używać własności ze szkodą dla dobra wspólnego, ze szkodą dla bliźniego. Dlatego też Kościół katolicki w swym nauczaniu stara się przekonać przedsiębiorców, aby w swej działalności nakładali na siebie wymagania większe aniżeli wynikające z przepisów prawa świeckiego. To znaczy zachęca ich, aby równocześnie respektowali i prawo, i chrześcijańskie zasady moralne. – A sytuacje kryzysowe, konkurencja, dzikie prawa rynku... – Funkcjonowanie na wolnym rynku naraża zarówno pracowników, jak i pracodawców na chwile, w których dekoniunktura, błędy w zarządzaniu czy wzrost konkurencji powodują bankructwo lub utratę pracy. Nawet w takich chwilach można pozostać człowiekiem. Ułatwia to bardzo stabilny system wartości i zasad, jakim jest Ewangelia i wynikająca z niej katolicka nauka społeczna. Osobiście mogę wskazać wielu przedsiębiorców, którzy właśnie dlatego, że są ludźmi wierzącymi, ludźmi zasad, osiągnęli sukces, a trudne chwile w swoich przedsiębiorstwach przeżywali wspierani moralnie przez swoich pracowników. Oby takich przedsiębiorców – tworzących na polskim rynku nie tylko firmy, ale autentyczne wspólnoty pracy, świadome współodpowiedzialności za losy przedsiębiorstwa, było jak najwięcej. – Chęć zysku, tempo życia, przyspieszenie cywilizacyjne… Jak za tym wszystkim nadąża dusza? – Kościół katolicki naucza, że człowiek jest jednością fizyczno-duchową. Człowiek to więc nie samo ciało (łącznie z mózgiem i jego zawartością – umysłem), ale to również jakiś wymiar duchowy, to zasada łącząca, integrująca wszystkie komórki organizmu i wszystkie myśli człowieka w całość. W średniowieczu zastanawiano się, gdzie mieści się dusza, i udzielano m.in. odpowiedzi, że jest cała w każdej części ciała.
Więc skoro człowiek jest w stanie żyć we współczesnym świecie, z narzuconym tempem życia i dążeniem do bogacenia się, to dusza jest w tym również jakoś „zanurzona”. Można też jednak stwierdzić, że dziś łatwiej stać się człowiekiem „bezdusznym” w tym sensie, że zapomina się, że w życiu jest coś ważniejszego niż stan konta, wpływy i luksusowy styl bycia. A chodzi o to, aby nie zapominać. Ów postulat pamięci o tym, co naprawdę ważne w życiu, krótko sformułował Jan Paweł II – „bardziej być niż mieć, posiadać”. Wydaje się przy tym, że zdecydowana większość ludzi w Polsce i w świecie nie ma problemów z nadmiarem tego, co materialne, ponieważ na co dzień borykają się raczej z brakiem środków, a nawet dosłownie walczą o przeżycie, czego najlepszą ilustracją jest sytuacja większości mieszkańców Afryki. Wydaje się przy tym, że nasi rodacy, jeśli już osiągnęli pewną stabilizację, to potrafią harmonijnie łączyć swój wzrost duchowy z tym, w co angażują się na poziomie zawodowym. – Komercjalizacja, konsumpcja, czy jest w tym miejsce dla Boga? – Ze względu na to, kim człowiek jest, nie da się go spłaszczyć, zredukować do jakiegoś trywialnego poziomu. Kiedy zapytamy kogokolwiek, odpowie, że chce być szczęśliwy, że pragnie dobra dla siebie, swojej rodziny, że w życiu chce się spełnić. Odstępstwa od takiej powszechnej normy lub nagłaśniane patologie niczego nie zmieniają w tym obrazie. – Czy kreowanie postaw konsumpcyjnych lub wykorzystywanie mechanizmów ekonomicznych do osiągania zysków pozwoli osiągnąć takie szczęście? – Mówi się, że trudno być szczęśliwym bez pieniędzy. Ale trudno być szczęśliwym, jeżeli jedynym celem w życiu jest chęć posiadania coraz większej ilości pieniędzy, majątku. Jeżeli się do tego dochodzi i jakoś wie, to nieodległa droga, by dokonać skok w transcendencję i dostrzec, że bardzo łatwo pogodzić dostatnie i uczciwe życie z tą perspektywą, jaką daje wiara w Boga. Wtedy też kapitał, jego pomnażanie, przestaje być ostatecznym celem.
– W Redemptoris missio Jan Paweł II stwierdza: „Misją Kościoła nie jest działanie bezpośrednio na płaszczyźnie ekonomicznej czy politycznej albo dawanie materialnego wkładu w rozwój, ale polega zasadniczo na tym, by ukazać narodom nie, jak więcej mieć, ale jak bardziej być, rozbudzając Ewangelię sumienia”. Jak Kościół przekłada te słowa na praktykę? – Trzeba pamiętać, że podstawowym zadaniem Kościoła jest i zawsze będzie głoszenie Ewangelii, i ta misja musi być jednoznaczna, wyraźna, by nie utożsamiać Kościoła z jakąś organizacją charytatywną czy instytucją, która kieruje się w swojej działalności innymi wyznacznikami. Zadaniem Kościoła jest przynoszenie człowiekowi światła Ewangelii z nadzieją, że je przyjmie i będzie w jego blasku kształtował swoje życie i rzeczywistość świata; w tym także struktury rządzące tym światem. Kościół katolicki jest społecznością i instytucją, która od początku funkcjonuje w realiach współczesnego świata, jest w nich zanurzona. Bez wymiaru instytucjonalnego jego skuteczność nie byłaby tak wielka. Zawsze jednak istnieje zagrożenie, że to, co instytucjonalne, może stanowić jakiś balast, zrodzić zagrożenie w realizacji podstawowego zadania, które staje przed ludźmi Kościoła, to znaczy przed wszystkimi ochrzczonymi: bycie świadkami Chrystusa w świecie. – Dlaczego w Polsce, kraju katolickim, mimo powszechnej świadomości problemu korupcji i mówienia o nim, nie daje się zaprzestać tego procederu? – Zjawisko korupcji świadczy przede wszystkim o pewnej niewydolności państwa, o niedojrzałości demokracji i tych instytucji, które mają charakter kontrolny. W postawionym pytaniu kryje się zatem błędna opinia, czy sugestia, że to brak dojrzałości duchowej jest odpowiedzialny za zjawisko korupcji. Przekonanie, że nie da się załatwić wielu spraw bez „koperty” nie wyrasta na gruncie przekonań religijnych, wyrasta natomiast z pewnej praktyki społecznej, wszechobecnej w czasach PRL-u. Skoro nie można być skutecznym w uczciwy sposób, poszukuje się innych możliwości. Chodzi w tym wypadku zarówno o chwile dramatyczne, gdy walczy się o życie najbliższych, jak i o sytuacje, w których wygranie np. przetargu daje szansę na określony zysk. W zmaganiu się z korupcją trzeba przede wszystkim ograniczyć korupcjogenne instytucje i sytuacje, a więc ograniczać instytucje państwa do koniecznego minimum, dokończyć reformę samorządową, przekazując na ten szczebel administracji nie tylko zadania, jak to było dotychczas, ale i środki; trzeba uporządkować, czyli uprościć prawo; trzeba przywrócić rzeczywistą wolność gospodarczą, no i trzeba nieustannie pracować nad człowiekiem, nad obywatelem. Jestem głęboko przekonany, że dzięki temu zjawisko korupcji z czasem zaniknie. Trzeba też korzystać z doświadczeń innych państw, które z korupcją się skutecznie rozprawiły, chyba że odpowiada nam rola wiecznych Kolumbów.