P. Adamczyk: Najtrudniejsze zdjęcia przede mną

Rzeczpospolita/a.

publikacja 03.11.2005 09:45

W Rzymie trwają zdjęcia do drugiej części jednego z największych hitów filmowych minionego sezonu dzieła Giacomo Battiato "Karol człowiek, który został papieżem".

Kontynuacja nosi roboczy tytuł "Wojtyła historia papieża, który pozostał człowiekiem", ma być gotowa w kwietniu 2006 roku. Najtrudniejsze ujęcia zamach na Ojca Świętego oraz ostatnie lata, kiedy papież wyraźnie cierpi są ciągle przede mną uważa Piotr Adamczyk, odtwórca tytułowej roli. Dziś Rzeczpospolitej pierwszej opowiada o swoich wrażeniach z planu, charakteryzacji, która każdorazowo trwa pięć godzin, i życzliwości, jakiej doświadcza na co dzień. Scena spotkania Jana Pawła II z Matką Teresą była kręcona w RPA. Rz: Minął miesiąc od rozpoczęcia zdjęć do II części filmu o Karolu Wojtyle. Co już udało się zrealizować? Piotr Adamczyk: Zdjęcia dotyczyły kilku pielgrzymek papieskich, tych najbardziej egzotycznych. Kręcone były w Republice Południowej Afryki oraz w Hiszpanii. Odwiedzaliśmy miejsca, w których ludzie żyją w skrajnym ubóstwie, w rozsypujących się tekturowych slumsach, ma się wrażenie, jakby egzystowali na wysypisku śmieci. Bieda, której dotykaliśmy, była autentyczna. Każdego dnia otaczał nas tłum tubylców. - Ponoć niektórym fikcja mieszała się z rzeczywistością i byli przekonani, że uczestniczą w prawdziwej papieskiej pielgrzymce? - Wielu statystów, zwłaszcza dzieci, myślało, że jestem papieżem, czyli - jak mówili - szeryfem wszystkich kościołów w Rzymie. Musiałem długo wyjaśniać, że jestem tylko aktorem. Zarówno dzieci, jak i młodzież bardzo zainteresował odtworzony na potrzeby filmu papieski krzyż. Ciekawi byli, czy jest ze złota i czy kosztuje milion dolarów; inni pytali, czy kiedy się go dotknie, spełnią się marzenia. A dotyczyły one najczęściej - jak mi wyznali - spraw osobistych: szczęśliwego małżeństwa, szacunku i miłości ze strony rodziców itp. - Miał więc pan okazję do szczerych rozmów? - Jeżeli tylko czas pozwolił, korzystałem z każdej chwili. Niektóre z tych spotkań były dość zabawne.Podczas zdjęć w Grenadzie, gdzie kręcono sceny z pierwszej pielgrzymki do Meksyku, wystąpić mieli wyłącznie statyści o rysach indiańskich. Kiedy kręciliśmy ujęcie, jak papamobile zatrzymuje się przed wiwatującym tłumem, zwróciła moją uwagę mała dziewczynka, która nieoczekiwanie się rozpłakała. Zupełnie spontanicznie wyciągnąłem do niej ręce i przytuliłem. Po zakończeniu ujęcia podeszli do mnie rodzice dziewczynki i czystą polszczyzną zapytali, czy mogą zrobić sobie ze mną zdjęcie. Okazało się, że ci "Indianie" mieszkają w Warszawie. - Ma pan za sobą jedno z najtrudniejszych ujęć, czyli spotkanie z Ali Agcą w więzieniu. - Spotkanie z niedoszłym zabójcą, które kręciliśmy w jednej ze szkół, nie było takie trudne. W kronikach watykańskich istnieje dokładny jego zapis. Agca panicznie bał się, że po tym zamachu Madonna Fatimska zemści się na nim, papież zaś uspokajał go, że tak nie będzie. Myślę, że najtrudniejsze zdjęcia są ciągle przede mną. Przede wszystkim zamach oraz ostatnie lata, kiedy papież wyraźnie opada z sił i cierpi.

- Nie ma pan wrażenia, że mimo świetnej charakteryzacji bardzo trudno trzydziestolatkowi zagrać wiarygodnie 80-letniego, schorowanego człowieka? - Mam tego świadomość. Na szczęście zarówno reżyser, jak i arcybiskup Stanisław Dziwisz uświadomili mi, że najważniejsze to oddaćcharakter postaci. A papież bez względu na wiek, ciężką chorobę był zawsze młody duchem. Nawet kiedy cierpiał, miał wielką siłę witalną i porywał tłumy. Moim marzeniem nie jest naśladować Ojca Świętego, lecz raczej dotknąć tonów jego osobowości, duchowości. Przypomnieć o istnieniu tak niezwykłego człowieka, o którym setki milionów mówią do dziś "nasz papież". - Wiem, że nieco zmienił się pan w ostatnim czasie? - Na potrzeby filmu jestem ogolony na zero, a charakteryzacja na 80-letniego Karola Wojtyłę trwa zawsze około pięciu godzin. Ale nie odczuwam zmęczenia. - Film "Karol" był dla wielu przede wszystkim opowieścią o Polsce, która dała światu papieża. O czym będzie druga część? - Mam wrażenie, że film, którego roboczy tytuł brzmi "Wojtyła - historia papieża, który pozostał człowiekiem", będzie opowieścią o współczesnym świecie, którego oblicze w tak niezwykły sposób zmienił Ojciec Święty. Nie będzie to więc kronika życia papieża. Raczej rzecz o tym, jak patrzył na świat, jak wiele widział w nim bólu i cierpienia i jak otwarcie potrafił o tym mówić. - Jak długo pozostaje pan we Włoszech? - Myślę, że do końca roku. Potem będzie seria zdjęć w Polsce i pamiętna wizyta w Auschwitz, pojawi się postać księdza Popiełuszki, generała Jaruzelskiego... - Podobno "Karol" przyniósł panu ogromną popularność i nagrody, zwłaszcza we Włoszech. - Dostałem sporo zaproszeń na festiwale filmowe. Niektóre z nich, jak np. w Teramo czy Foggi, uhonorowały mnie nagrodą dla najlepszego aktora, postać Karola uznano za najlepszą rolę męską. To bardzo miłe chwile, ale przede wszystkim - wielki kredyt zaufania, jaki dostałem przed częścią drugą. To daje mi siłę. Rozmawiał Jan Bończa-Szabłowski