Hiszpania: Ratowanie szkół przed rządem

Gazeta Wyborcza/a.

publikacja 15.11.2005 13:14

W Hiszpanii rozgorzała prawdziwa wojna o szkolnictwo.

Inaczej nie sposób określić sporu, który w ubiegłą sobotę wyprowadził na ulice Madrytu ponad milion ludzi Wojnę toczą rząd socjalistyczny i sprzyjające mu media oraz prawicowa opozycja, katolickie stowarzyszenia rodziców, Kościół katolicki i media prawicowe. Kością niezgody jest rządowy projekt nowej ustawy o edukacji (szóstej reformy w ciągu 27 lat demokracji), który rząd José Luisa Zapatera przesłał do parlamentu. Zawziętość walczących każe z jednej strony ministrom rządu przypominać biskupom, by "nie kłamali, bo to grzech", a z drugiej przeciwnikom ustawy oskarżać rząd o deptanie podstawowych swobód obywatelskich, dyktatorskie zapędy i rozbijanie jedności kraju. Wrogość obu stron powoduje, że każda ze stron widzi tylko to, co chce widzieć. Podczas gdy lewicowy dziennik "El Pais" uznał, że w sobotę na ulicach Madrytu było 375 tys. demonstrantów, a policja mówiła o 400 tys., organizatorzy widzieli tam 2 mln ludzi, a prawicowe władze miejskie Madrytu - 1,2 mln. Ustawa jest z pozoru niewinna. Jej najbardziej zwalczane zapisy m.in. wprowadzają nowy przedmiot obowiązkowy - wychowanie obywatelskie, znoszą stopień z religii jako liczący się w końcowym świadectwie szkolnym, pozwalają uczniom przechodzić z klasy do klasy mimo niezaliczenia trzech przedmiotów (dotąd dwóch) oraz zwiększają kontrolę państwa nad treścią nauczania religii i przyjmowaniem uczniów do szkół społecznych, zakazują tym szkołom korzystania z dotacji rodziców, a także ustanawiają górną granicę czasu nauki (65 proc.) przewidzianego na przedmioty obowiązkowe we wszystkich 17 autonomicznych prowincjach Hiszpanii. Mimo to ustawa zapaliła lont. Dlaczego? Hiszpanie są od kilku lat zaniepokojeni poziomem edukacji oraz anarchią w szkołach. Raporty organizacji specjalistycznych wykazują, że w tej dziedzinie Hiszpania wlecze się w ogonie państw UE. W szkołach budzi rosnący sprzeciw przemoc uczniów wobec kolegów oraz nauczycieli, powszechne opuszczanie lekcji przez uczniów, upadek prestiżu nauczycieli. Wzrost nastrojów nacjonalistycznych u mniejszości narodowych zagraża poczuciu narodowej i kulturalnej jedności Hiszpanów.

W tej sytuacji poluzowanie dyscypliny w szkołach, wtrącanie się rządu do polityki edukacyjnej szkół społecznych przy jednoczesnym dopuszczaniu, by prowincje autonomiczne ustalały programy nauczania według własnego uznania bez minimum obowiązującego w całym Państwie, budzą podejrzenia, że rząd nie tylko kryzysu nie widzi i nic nie robi, by go przezwyciężyć, lecz jeszcze go pogłębia i sieje nowe konflikty. Przeciwnicy oskarżają rząd wręcz o nicowanie narodowej tożsamości oraz zamiar lewicowego prania mózgów na lekcjach wychowania obywatelskiego, podobnie jak w czasach dyktatury frankistowskiej robiono na lekcjach "Kształtowania ducha narodowego". Jeśli do tak radykalnego protestu doszło, to nie dlatego, że ustawa jest radykalnym zamachem na religię i Kościół, który zresztą jest zbyt słaby, by wyprowadzać setki tysięcy obywateli na ulice. Nie dlatego tylko, że Hiszpanie troszczą się o wychowanie i wykształcenie swoich dzieci. Przeciwnicy rządu zmobilizowali się dlatego, że za reformę edukacji rządzący socjaliści wzięli się równie jednostronnie, jak rządzą od objęcia władzy w kwietniu 2004 r. Socjaliści przygotowali bowiem ustawę, otwarcie lekceważąc krytykę przeciwników, którzy pod petycją tylko w sprawie nauczania religii w szkołach zebrali ponad 3 mln podpisów i nie doczekali się odpowiedzi. Podobnie jednostronnie rząd przeforsował pół roku temu w parlamencie legalizację małżeństw homoseksualnych z prawem do adopcji dzieci włącznie. A ostatnio, wbrew protestom opozycji, przyjął do dyskusji w parlamencie w Madrycie projekt reformy autonomii Katalonii, jednej z najważniejszych prowincji, który większość Hiszpanów przyjęła jako zamach na jedność kraju. Przestraszony rozmachem sobotniej manifestacji, na której czele szli m.in. najważniejsi przywódcy opozycji prawicowej, sześciu biskupów oraz działacze stowarzyszeń katolickich, premier José Luis Zapatero już w poniedziałek zapowiedział, że spotka się z przeciwnikami, wysłucha ich racji i postara się choćby o minimalny zakres zgody. Przywódcy protestu zgadzają się na rokowania, ale domagają się jako gestu dobrej woli zamrożenia dyskusji nad reformą w parlamencie. Rząd ma gotową wojnę na kolejnym froncie.