Dania: Co wolno z Mahometem?

Gazeta Wyborcza/a.

publikacja 23.11.2005 10:08

Największy i najpoważniejszy w Danii dziennik opublikował obrazoburcze karykatury proroka Mahometa.

Od kilku tygodni trwa dyskusja, czy był to głos sprzeciwu wobec religijnego fanatyzmu, czy prostacka prowokacja Miał to być test na duńską tolerancję. Gdy okazało się, że rysownicy odmawiają zrobienia ilustracji do książeczki dla dzieci o życiu Mahometa, bo boją się islamskich fanatyków, dziennik "Jyllands-Posten" przygotował prowokację. 30 września opublikował 12 karykatur proroka. Na jednej z nich Mahomet jest przedstawiony jako terrorysta trzymający bombę. Gniew dzieci Allaha - Nie chciałem nikogo obrażać, tylko przypomnieć Duńczykom i uświadomić muzułmanom, że w tym kraju panuje wolność słowa - mówi "Gazecie" Flemming Rose, szef działu kultury dziennika. - Skoro śmiejemy się z polityków, królowej i Jezusa Chrystusa, dlaczego nie możemy z Mahometa? W Danii jednak zawrzało. Islam zakazuje nawet przedstawiania wizerunku proroka, a co dopiero jako terrorysty. Rose przyznaje, że nie spodziewał się tego, co nastąpiło po opublikowaniu rysunków. W następnych tygodniach przez kraj przetoczyły się demonstracje tysięcy duńskich muzułmanów. Do protestów zagrzewał ich m.in. imam meczetu w Kopenhadze Raed Hlayel: - Nie będziemy tego tolerować! Jeśli to jest demokracja, nie zgadzamy się na demokrację! - krzyczał do swoich wiernych. Sprawa wywołała nawet skandal dyplomatyczny. Ambasadorzy 11 krajów muzułmańskich, w tym nawet dążącej do członkostwa w UE Turcji, zażądali od rządu duńskiego ukarania gazety. Premier Rasmussen musiał im tłumaczyć, że w Danii gazety są niezależne. "Jyllands-Posten" stanowczo odmówiła przeprosin, co rozzłościło zwłaszcza młodych imigrantów. Zachęceni buntem francuskich przedmieść wszczęli zamieszki. W 250-tysięcznym Arhus bandy młodocianych pojawiły się w dzielnicy Rosenhoj, gdzie podpalały samochody, sklepy, rzucały cegłami w okna domów. - To za proroka Mahometa! Nie będziemy tolerować tego, co zrobiła mu "Jyllands-Posten"! - krzyczeli. Policji udało się opanować sytuację dopiero po kilku dniach.

Europo, obudź się! - Wielu muzułmanów domaga się przeprosin, bo okazaliśmy brak szacunku dla ich uczuć - mówi Flemming Rose. - Ale im nie chodzi o szacunek, tylko o posłuszeństwo. Nikt nie ma prawa nakazać mi, bym podporządkował się muzułmańskiemu tabu. Duńska prasa lubuje się w porównywaniu go do Theo van Gogha, holenderskiego reżysera, który rok temu padł ofiarą rytualnego mordu dokonanego przez islamskiego fanatyka. Van Gogh zapłacił życiem za swój film "Submission" ("Podporządkowanie"), w którym przedstawił skandaliczną jego zdaniem sytuację kobiet w świecie islamu. To też była prowokacja - w filmie pojawia się naga kobieta, na której ciele wypisane są wersety Koranu. Rose alarmuje, że od zabójstwa van Gogha Europa ze strachu poddaje się islamskiej cenzurze. - W kilku krajach tłumacze najnowszej książki Ayaan Hirsi Ali [holenderska parlamentarzystka somalijskiego pochodzenia, która pomagała van Goghowi w nakręceniu "Podporządkowania" - red.] ukrywają swoje nazwisko. Londyńska Tate`s Gallery usunęła modernistyczną wystawę "Bóg jest wielki", która przedstawia Koran, Biblię i Talmud wśród odłamków szkła, bo przestraszyła się odwetu islamistów. Awantura W Danii rozgorzała największa od lat dyskusja o tolerancji i wolności słowa. Wielu komentatorów i polityków zarzuciło gazecie, że naraża na szwank pokój społeczny dla samej tylko prowokacji. - Takie postępowanie z jednej strony zraża muzułmanów, a z drugiej może zachęcić Duńczyków do rasizmu i dyskryminacji obcych - obawia się Bjorn Moller, politolog z Duńskiego Instytutu Studiów Międzynarodowych. Prasa podkreśla, że w Danii od dawna narastają niechętne imigrantom nastroje. Ale większość Duńczyków jest zadowolona, że ktoś wreszcie przerwał milczenie. Według ostatniego sondażu ponad połowa mieszkańców popiera "Jyllands-Posten", jedynie 6 procent uważa, że szacunek dla religii jest ważniejszy od wolności słowa. - Ktoś groził śmiercią dwóm osobom, które narysowały dla nas karykatury Mahometa. Sam dostałem kilka e-maili z ostrzeżeniami - przyznaje w rozmowie z "Gazetą" duński dziennikarz. Zaraz jednak dodaje: - Ale nie, nie boję się, że ktoś poderżnie mi gardło. Warto było wywołać tę awanturę.