Francja: Zaślepieni ideologicznym ateizmem

Nasz Dziennik/a.

publikacja 06.12.2005 09:55

Francuscy politycy uznają laicyzm za warunek pokoju społecznego.

Trzytygodniowe zamieszki, do których doszło w październiku i listopadzie na przedmieściach francuskich miast, spowodowały ogromne szkody materialne. Chociaż w całej Europie odebrano je jako zapowiedź większego konfliktu cywilizacyjnego, to jednak francuskie władze bagatelizują problem, sprowadzając go do rangi konfliktu natury społecznej. Według rządowych danych, spłonęło w tym czasie 8500 samochodów. Zniszczono ponad 100 państwowych i prywatnych lokali. Rannych zostało 125 policjantów. Na skutek pobicia zmarł jeden emeryt. W płomieniach zginęła inwalidka. Zatrzymano 2800 osób, z których 600 uwięziono. Jest wśród nich 492 dorosłych i 108 niepełnoletnich (do 18. roku życia). Łącznie przed sądami dla nieletnich stanęło 494 młodocianych chuliganów, 108 z nich umieszczono w domach dziecka, gdzie znajdują się pod ścisłym nadzorem sędziowskim. Francuska Federacja Firm Ubezpieczeniowych (FFSA) oszacowała, że szkody wyrządzone w czasie ostatnich zajść opiewają na kwotę 200 mln euro. Ocenia się, że tylko za spalone samochody firmy ubezpieczeniowe będą musiały wypłacić 20 mln euro. Najbardziej ucierpiały najbiedniejsze francuskie gminy, w których żyje najwięcej osób afrykańskiego pochodzenia i które z tej racji zostały najbardziej dotknięte ulicznym wandalizmem. Francuskie wspólnoty terytorialne zgłosiły, jak na razie, straty na sumę 35 mln euro. Ubezpieczające je Towarzystwo Ubezpieczeń Wspólnot Lokalnych zamierza zwrócić się do francuskiego rządu o finansową pomoc gminom dotkniętym zamieszkami, by zrekompensować im straty i dofinansować składki ubezpieczeniowe, znacznie podniesione z racji istniejącego ryzyka. Z pomocą Francji postanowiła przyjść Komisja Europejska - przeznaczyła na nią kwotę 50 mln euro. Co po zawierusze? Rząd francuski pokazuje, że stara się wyciągnąć wnioski z niedawnych wyjątkowo gwałtownych zajść na przedmieściach miast. Politycy zapowiadają, że działania rządu pójdą w kierunku wzmożenia pomocy na rzecz kwalifikacji tzw. trudnej młodzieży, zwiększenia budowy mieszkań socjalnych i zaostrzenia przepisów emigracyjnych. Metodą na włączenie niewykwalifikowanej młodzieży w życie społeczne i zawodowe ma być tzw. ochotnicza służba cywilna. Okazuje się, że zlikwidowana przed kilkoma laty obowiązkowa służba wojskowa, która dla wielu młodych ludzi była dobrą szkołą integracji i odpowiedzialności obywatelskiej, wraca do francuskiej rzeczywistości jakby tylnymi drzwiami. Wojsko ma być znowu ostatnią szansą dla tzw. trudnej młodzieży. Ludzie w wieku od 18 do 21 lat, kierowani przez byłych wojskowych i w pełnej dyscyplinie, odbywać będą szkolenie zawodowe trwające od 6 miesięcy do 2 lat. Mimo określenia "ochotnicza" wydaje się, że w praktyce oprócz rzeczywistych ochotników będą w niej "ochotnicy" z przymusu, którzy będąc w konflikcie z prawem, zamiast więzienia wybiorą udział w służbie cywilnej. Funkcjonowanie tej służby mają koordynować ministerstwa pracy i obrony. Planuje się, że do 2007 r. przejdzie przez nią ok. 20 tys. osób. Kadeci Republiki i kontrakty społeczne Rozwinie się też zaproponowaną przez premiera Dominique'a de Villepina w czasie sprawowania przez niego funkcji ministra spraw wewnętrznych ideę tzw. kadetów Republiki. Będzie to 12-miesięczna praktyczna nauka zawodu policjanta dla osób bez matury. Absolwenci tej szkoły zostaną zatrudnieni na stanowiskach tzw. pomocników bezpieczeństwa i otrzymają najniższą francuską pensję (SMIC) w wysokości 1218 euro brutto. Będą oni mogli podnosić w przyszłości swoje kwalifikacje i awansować zawodowo. Ocenia się, że tego typu szkoleniem w 2007 r. zainteresuje się 5 tys. młodych ludzi. Planuje się też zwiększenie tzw. kontraktów doprowadzających do zatrudnienia.

Weszły one w życie 1 maja 2005 r. w ramach realizowanego przez rząd planu spójności socjalnej. Przewidziane są dla młodzieży w wieku od 16 do 25 lat, mającej trudności z wejściem w życie zawodowe. Kontrakty te, trwające od 6 do 24 miesięcy, mogą proponować placówki samorządowe i stowarzyszenia społeczne. Posiadające je osoby będą pobierać najniższe ustawowe wynagrodzenie. Planuje się, że w 2007 r. podpisze się 15 tys. tego typu umów o pracę. Inną ofertą dla młodzieży mają być kontrakty w niepełnym wymiarze godzin, proponowane w ramach tzw. programów stowarzyszeniowych - zatrudnianie młodych ludzi przez różnego rodzaju stowarzyszenia społeczne. Szacuje się, że w 2007 r. będzie 10 tys. tego typu ofert pracy, z miesięcznym wynagrodzeniem w wysokości 500 euro. Uszczelnić granice W celu większej kontroli napływu obcokrajowców zaostrzone zostaną przepisy dotyczące procedury łączenia rodzin, która jest największą otwartą furtką emigracyjną. Tylko w 2004 r. trzy czwarte ze 133 tys. osiadłych we Francji emigrantów przybyło w ramach tej procedury. Sytuacja jest paradoksalna, ponieważ tą drogą napływają liczne żony i dzieci poligamicznych emigrantów z Afryki. Mimo że poligamia jest we Francji zabroniona, w praktyce się ją toleruje. Szereg polityków widzi w niej jedną z głównych przyczyn niedawnych buntów miejskich. Tego zdania są m.in. minister pracy Gérard Larcher i przewodniczący grupy UMP w Zgromadzeniu Narodowym Bernard Accoyer. W opublikowanym kilkanaście dni temu w dzienniku "Financial Times" wywiadzie Larcher powiedział, że wielożeństwo w populacji francuskich imigrantów jest jedną z przyczyn dyskryminacji rasowej, która przyczyniła się do ostatnich wypadków. Z kolei Bernard Accoyer w wypowiedzi dla radia RTL stwierdził, że "poligamia nie jest zdolna dać odpowiedniego wychowania w zorganizowanym społeczeństwie". Oskarżył on lewicowe rządy z lat 1981-1992 o banalizowanie problemu poligamii i umożliwienie napływu do Francji wielu poligamicznych rodzin, które "w dużej mierze są odpowiedzialne za ostatnią anarchię". Również prezydent Francji Jacques Chirac i minister spraw wewnętrznych Nicolas Sarkozy opowiedzieli się za opracowaniem i lepszym kontrolowaniem nowych reguł łączenia rodzin. Połowiczne wnioski Żaden z francuskich polityków ani znanych komentatorów nie doszedł do wniosku, że podstawowym powodem zamieszek, podpaleń i burd jest duchowa pustka, w jakiej żyją tysiące młodych ludzi emigracyjnego pochodzenia. Laicka (czytaj: ateistyczna) Republika Francuska oprócz konsumpcjonizmu nie ma im wiele do zaproponowania. W tej sytuacji panuje tylko pozorna wolność, pozbawiająca ludzi hamulców i odpowiedzialności. Brak spójnego systemu wartości sprawia, że zagubieni ludzie uciekają się do - uzasadnionej w ich opinii - agresji wobec tego wszystkiego, co przypomina francuskie "puste, nijakie" państwo. Uparcie odmawia ono powrotu do swoich chrześcijańskich korzeni, narzucając "laickość" jako sposób na integrację i społeczną pomyślność. Ostatnie wypadki pokazały, że jest to błędne i w konsekwencji groźne podejście. Ale Republika nadal brnie tą drogą donikąd. W połowie listopada przewodniczący francuskiego parlamentu Jean Louis Debré stwierdził kategorycznie, że sprzeciwia się jakimkolwiek zmianom ustawy z 1905 r., separującej Kościół od państwa. Jego zdaniem, daje ona gwarancję, że "laicka szkoła nauczy młodych ludzi respektowania tych wartości, które odwrócą ich od agresji". Republika Francuska po raz kolejny nie chce niczego dostrzec, wciąż broni się przed znakiem krzyża w szkole, szpitalu, urzędzie, traktując go jako symbol nietolerancji, rasizmu, ograniczania wolności innych, niebezpieczeństwa poróżnienia ludzi i zagrożenia ich praw obywatelskich. Francuscy politycy nadal nie zdają sobie sprawy z tego, jaką cenę przyjdzie im kiedyś zapłacić za uporczywe narzucanie społeczeństwu światopoglądowego ateizmu. Być może płonące niedawno przedmieścia Paryża były przedsmakiem o wiele większej katastrofy. Jeśli nic się nie zmieni, inni podyktują warunki bezbożnej, pysznej i krótkowzrocznej Europie.