Toruń: Radio Maryja ma 14 lat

PAP/Nasz Dziennik/Rzeczpospolita/a.

publikacja 07.12.2005 19:13

8 grudnia, w święto Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Marii Panny, mija 14 lat od rozpoczęcia nadawania programu przez Radio Maryja.

Z okazji rocznicy, jak co roku, odbędą się uroczystości w Toruniu i Bydgoszczy. W środę odbędą się uroczystości w kościele św. Józefa - Sanktuarium Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Toruniu, a następnego dnia - w katedrze św. św. Marcina i Mikołaja w Bydgoszczy. Audycje rozgłośni początkowo można było odbierać tylko w okolicach tych dwóch miast. W Toruniu mszy przewodniczyć będzie metropolita warmiński abp Edmund Piszcz, a homilię wygłosi sufragan łomżyński bp. Józef Zawitkowski. Spodziewanych jest wielu słuchaczy z różnych stron kraju i z zagranicy. Od kilku tygodni na antenie członkowie terenowych kół i biur Radia Maryja podają informacje o organizowanych wyjazdach grupowych. W poprzednich latach na uroczystości rocznicowe przyjeżdżało nawet kilkanaście tysięcy osób, w tym parlamentarzyści prawicowi. Zaplanowano koncerty, m.in. Orkiestry Reprezentacyjnej Straży Granicznej. W namiotach przed kościołem na uczestników uroczystości będą czekały napoje i posiłki, będą też stoiska z antenami do odbioru telewizji Trwam i wydawnictwami powiązanej z radiem Fundacji "Nasza Przyszłość". Goście będą też mogli zwiedzić wznoszoną w Toruniu część akademicką przyszłego centrum Polonia in Tertio Millennio (Polska w Trzecim Tysiącleciu). W czwartek w bydgoskiej katedrze zostanie odprawiona msza dziękczynna za 14 lat Radia Maryja pod przewodnictwem miejscowego ordynariusza bp. Jana Tyrawy. Radio Maryja zaczęło działalność 8 grudnia 1991 r. za pośrednictwem nadajników w Toruniu i Bydgoszczy; było słyszalne w promieniu około 50 kilometrów od obu miast. Początkowo program był nadawany przez 14 godzin na dobę, teraz już całą dobę. Rozszerzał się też zasięg na kolejne regiony, by z czasem objąć całą Polskę, a później Europę i inne kontynenty. Wykorzystywano do tego nadajniki naziemne, satelity i Internet. Na początku istnienia rozgłośni jej twórca i dyrektor o. Tadeusz Rydzyk deklarował nadawanie na antenie mszy, modlitw, katechez, rozmów ze słuchaczami i muzyki. Z czasem pojawiły się audycje o tematyce społecznej, gospodarczej i politycznej. "Radio prawdziwie katolickie musi również - oprócz modlitwy i katechezy - uwzględniać w swym programie audycje o tematyce społeczno-politycznej" - napisali w komunikacie wydanym z okazji 14. rocznicy rozgłośni członkowie Zespołu Wspierania Radia Maryja, któremu przewodniczy prof. Janusz Kawecki. "Bez takich audycji nie mogłoby ono spełniać swej misji, czyli ukazywać w całości chrześcijańskiego orędzia wiary. Katolicy nie mogą dać się zamknąć ze swoją pobożnością jedynie w kruchcie kościelnej; muszą w duchu wiary podejmować również sprawy społeczne i polityczne" - uważają członkowie Zespołu.

Rodzina Radia Maryja

Nasz Dziennik Dziś, po wielu doświadczeniach, jakich byliśmy świadkami w Polsce po 1989 roku, nie sposób nie doceniać roli Radia Maryja. To jego słuchacze, którzy jak w zżytej rodzinie czują się Rodziną Radia Maryja, przemieniają naszą polską ziemię, solidarnie uczestnicząc i współdziałając w dziele ewangelizacji, ratowania zbudowanej na fundamencie chrześcijaństwa tradycji kultury polskiej oraz w pobudzaniu do odpowiedzialnej obecności ludzi wierzących w świecie. Dzięki Radiu Maryja szerokie rzesze katolików odnalazły się wobec radykalnej laicyzacji oraz agresywnych procesów dechrystianizacyjnych, zostały zintegrowane i poczuły, że we wspólnocie nie tylko lepiej pogłębiają swoją wiarę, lecz także mogą osiągnąć o wiele więcej dobra w wymiarze społecznym. Radio Maryja jest najsilniejszym medium katolickim w Polsce i sam fakt jego istnienia spowodował, że bezkarnie nie można już dezinformować i manipulować oraz traktować ludzi ochrzczonych - stanowiących przecież większość społeczeństwa - jako "wstydliwą i mało ważną mniejszość". Radio Maryja jest niezwykle ważną instytucją życia religijnego i społecznego w Polsce, która żywo i szybko reaguje na to, czym żyje społeczność ludzi wierzących. Każdy telefonujący do rozgłośni może wyrazić na antenie swoje zdanie, zaproponować działanie, zwrócić uwagę na jakiś problem, uzupełnić wcześniej poruszaną kwestię. Dzięki formule Radia: modlitwa - katecheza - telefon, poprzez ten środek przekazu każdy może dzielić się z drugimi: jedni sercem i duchem, inni doświadczeniem, wiedzą, informacjami czy przemyśleniami. W ten sposób słuchacze uczą się dostrzegać i definiować problemy, odnosić je do szerszego kontekstu, dostrzegają wzajemne powiązania mechanizmów społecznych i gospodarczych, potrafią podjąć konkretne działania. Wzajemnie się ubogacają i uczestniczą w wielkich narodowych rekolekcjach. Radio Maryja stanowi przykład, jak na falach eteru, z wykorzystaniem najnowszej technologii i techniki oraz przy ogromnej sprawności realizacyjnej, odbywa się wielka praca formacyjna i nawiązuje komunikacja międzyludzka na forum międzykontynentalnym. Bo przecież to Radio, które jednoczy i umacnia, jest też Radiem globalnym, jak i Ewangelia jest globalna, i może być poprzez satelitę oraz internet odbierane na całym świecie. Fenomen Radia Maryja polega również na tym, że przez swoją autentyczność i służbę Prawdzie potrafi nie tylko łączyć ludzi i ich formować, lecz także mobilizować do wielkich przedsięwzięć. Radio Maryja odgrywa olbrzymią rolę w aktywizacji laikatu. Tam, gdzie dociera, jego słuchacze bardzo często stanowią najbardziej aktywną grupę wiernych w parafiach. Podejmują wyzwania czasów, w których żyjemy, próbując realizować wskazanie św. Jakuba Apostoła: "wiara, jeśli nie byłaby połączona z uczynkami, martwa jest sama w sobie" (Jk 2, 17). Starają się przenikać światłem nauki Chrystusa polską rzeczywistość i z obywatelską troską uczestniczą w życiu Ojczyzny. Słuchacze Radia pielgrzymują po Polsce, na Jasną Górę z doroczną pielgrzymką w drugą niedzielę lipca, a także do Rzymu, do serca chrześcijaństwa. Modlą się i czynnie bronią życia ludzkiego od poczęcia do naturalnej śmierci, głosząc Ewangelię życia, zwłaszcza w chwilach prób, gdy "cywilizacja śmierci" objawia swoje mordercze oblicze.

To słuchacze Radia złożyli kilka milionów podpisów pod protestami przeciw legalizacji zabijania niewinnych dzieci, odpowiadając na nauczanie Kościoła i Ojca Świętego Jana Pawła II. To Radio Maryja zaprosiło do Polski z historyczną wizytą prof. Bernarda Nathansona, wpierw szamana śmierci, a następnie wielkiego świadka życia, który odkrył naukową prawdę o początkach człowieka i przeżył wielkie nawrócenie. Rodzina Radia Maryja dopomina się o prawa człowieka, rodziny i Narodu, o prawo do godnego życia w prawdzie i miłości. Broni pokrzywdzonych i odrzuconych. Jest też "znakiem sprzeciwu", niekiedy - przez "możnych tego świata" - pogardliwie określana mianem "moherowych beretów". Radio Maryja jest najlepszym dowodem na to, że dzięki wytrwałej modlitwie, solidarności i ofiarności ludzi dobrej woli, którzy rozumieją potrzebę wsparcia cennej inicjatywy, można urzeczywistnić nawet w niesprzyjających okolicznościach śmiałe, nowoczesne i dalekosiężne przedsięwzięcie - pokonać przeciwieństwa w postaci trudności z uzyskaniem koncesji i braku środków materialnych. Może dlatego tak irytuje różnych minimalistów, którzy uważają, że bardzo niewiele można, i jest dla nich wyrzutem sumienia. Może też wielowymiarowość posługi i oddziaływań, jakie spełnia Radio Maryja, powoduje, że jego krytycy nie są w stanie ogarnąć całokształtu dobra związanego ze służbą Kościołowi i Narodowi dokonywanemu za pośrednictwem tego środka społecznego przekazu. Od początku było jasne, że dobro, które współtworzy Radio Maryja, wywoła reakcję i medialny lincz. Intrygi "anonimowego centrum" wyspecjalizowanego w kościelnej dywersji nie powstrzymają narodzin Nowej Polski. Obraz jej twórców kreowany przez media służy odstręczeniu tych, którzy nadal nie mogą się zdecydować, komu wierzyć. To też jest akcja zmierzająca do utrwalenia podziałów w Narodzie i Kościele. Pole bitwy można przedstawić następująco. Oto na trybunie stoją demagodzy z kryminalną przeszłością, a przed trybuną maszerują bezmózgie, fanatyczne oszołomy. Tymczasem Polska naszych dążeń, to sieć inspirowanych przez katolicką naukę społeczną inicjatyw badawczych, gospodarczych i edukacyjnych. To naukowcy, przedsiębiorcy i nauczyciele, to eksperci w swoich zawodach, ludzie nieobojętni, myślący, świadomi. To matki - nauczycielki życia i miłości. To ofiarne babcie ciężko pracujące nad generacją XXI wieku. To realiści ratujący polską własność, niczym rugowani przed stuleciem Drzymałowie. Niezakłamana edukacja; rzetelne media; powszechna własność; szanse rozwoju dla zwykłych Polaków; przedsiębiorczość dostępna dla wszystkich rodzin; wolna gospodarka, nieskrępowana przez przestępczą grupkę polityków i gangsterów - oto nasza wizja Polski. Radio Maryja, "Nasz Dziennik" i Telewizja TRWAM, matecznik polskości przy ul. Żwirki i Wigury w Toruniu i w warszawskim Rembertowie, swoją odwagą i troską o Polskę przyczyniły się już walnie do niedalekiego zwycięstwa nad zmurszałymi układami Okrągłego Stołu. Z obserwatorium politycznego widać wyraźnie, że wyłania się nowa elita, która może odbudować prawdziwą Polskę. Wymaga to trudu i czasu, ale nie bądźmy pesymistami. W skali ogólnopolskiej potrzebujemy natychmiast szerszej zgody wszystkich, którzy nie wpisują się w strategię wiedzących lepiej - "oświeconych", oraz nie odpowiadają za postkomunistyczną niesuwerenność, agenturę, mafię i korupcję. Większość Polaków nie uczestniczyła w republice kolesiów. Teraz przyszedł czas, aby nasi rodacy uwierzyli w szansę, jaką jest Nowa Polska. Bo nie chodzi - jak kłamliwie sugeruje "Gazeta Wyborcza" - o "partię Radia Maryja". Chodzi o przyszłość naszej Ojczyzny. Nowa Polska teraz właśnie jest możliwa. Teraz jest właściwy moment. Trzeba tylko skupić się wokół tego, co nigdy nas w dziejach nie zawiodło - wokół sprawdzonych wartości i postaw, wokół katolickiej wiary i narodowej tradycji, wokół mądrości pokoleń opartej na zwycięstwach i klęskach ponadtysiącletniej historii. Trzeba czytać społeczne dokumenty Kościoła, zwłaszcza zaś encykliki Jana Pawła II. Radio Maryja uprzystępniło je milionom rodaków. Trzeba odkrywać najlepszą, przez dziesięciolecia przemilczaną intelektualną tradycję polską i światową. Rodzina Radia Maryja jest akademią tej ojczystej spuścizny, którą - jak mawiał Prymas Tysiąclecia - stanowi Rodzina Rodzin. Jan Maria Jackowski

Suma wszystkich strachów

Rzeczpospolita W najbliższy czwartek - w czternastą rocznicę powstania rozgłośni ojca Rydzyka - z Warszawy do Torunia ruszą autokary i limuzyny wiozące rząd i połowę obecnego Sejmu. To jedna z ostatnich tak spektakularnych imprez. Nie da się dłużej ukrywać faktu, że z pompowanego zawzięcie przez ostatnie lata emocjonalnego balonu z napisem "Radio Maryja" powoli uchodzi powietrze Z górą trzynaście lat temu, w pogodną majową noc, skromny zakonnik ze Zgromadzenia Redemptorystów jechał swoim fordem przez pogrążony we śnie Toruń. Być może skracał sobie podróż, przesuwając paciorki różańca w intencji katolickiego radia, które założył pół roku wcześniej. Być może przy okazji robił w myślach bilans ostatnich miesięcy, zachodził w głowę, jak się to wszystko stało. Bo z tym radiem to naprawdę był szalony pomysł. I pomyśleć, że Opatrzność chciała, by zrealizował go właśnie on! Szeregowy ksiądz z mało znanego zakonu, który dopiero co wrócił z "duszpasterskich saksów" w Niemczech, a wcześniej znany był szerzej tylko z jednego sukcesu - organizowania w toruńskim kościele redemptorystów "mszy bitowych" (gdzie na skrzypcach przygrywał m.in. późniejszy poseł SLD Jerzy Wenderlich). Z zadumy wyrwał duchownego widok policyjnego lizaka. "Ubrany po cywilnemu ksiądz nie chciał się wylegitymować ani poddać badaniu trzeźwości" - doniosło nazajutrz lokalne wydanie "Gazety Wyborczej" w notatce zatytułowanej "Ksiądz nocą" (kilka dni później powtórzono newsa w wydaniu ogólnopolskim). "Ksiądz stwierdził, że w alkomat będzie dmuchał tylko w obecności toruńskiego posła ZChN. Policjanci wezwali kapelana toruńskiej policji. Dopiero przy nim ojciec Tadeusz Rydzyk zgodził się dmuchnąć w alkomat. Aparat wykazał zero". Kilka wersów druku, zwykła prowincjonalna błahostka. Toruńska twierdza W 1993, dokładnie rok po feralnej kontroli, na łamach "Gazety" ukazał się tekst Mariusza Szczygła "Reportażu nie będzie". Szczygieł chciał przyjrzeć się raczkującemu Radiu Maryja. Odmówiono mu jednak rozmowy z ojcem dyrektorem. Pierwszym argumentem była cytowana wyżej notka - zdaniem współpracowników ojca Rydzyka - pełna kłamstw i przeinaczeń. Do sprawy kontroli drogowej doszła sprawa masztu satelitarnego, również opisywana przez "Gazetę" ("Włączy się "Dynastię" - opowiada sąsiad "Maryi" - a tu Alexis mówi do Kristel: - Przeanalizujmy żywot świętego Józefa, albo Blake: - Niech będzie pochwalony. I wszyscy przemawiają głosem ojca dyrektora. Takie są przebicia".). Redemptoryści po lekturze obu tekstów doszli do wniosku, że nie będą rozmawiać z mediami, które wraz z policją, donosicielami z sąsiedztwa i innymi wrogimi siłami - zupełnie jak za komunizmu - nie myślą o niczym innym, jak tylko o tym, by poniżyć Kościół i zbrukać cnotę kapłanów. Ojciec Rydzyk telefonicznie dorzucił jeszcze kilka kolportowanych podówczas szeroko w kościelnej branży argumentów. Nie podobało mu się analizowanie, ile kosztowała wizyta Jana Pawła II w Tatrach oraz to, że "Adam Michnik jest za tym, aby zabijać dzieci nienarodzone". Reporter, obdarowany na osłodę paczką serc eksportowych w czekoladzie, musiał jak niepyszny wracać do Warszawy. Po dwunastu latach warto było przeczytać tekst Szczygła po raz drugi, by dotrzeć do źródeł fenomenu ojca Tadeusza Rydzyka. Bo to właśnie przy tej okazji najbardziej znany polski zakonnik po raz pierwszy pokazał coś, czym przez następnych kilkanaście lat będzie ściągać na siebie oczy całej Polski. Dopracowaną później do perfekcji metodę rycerza prawdy, który wyskakuje z oblężonej przez złe siły twierdzy tylko po to, by machnąć parę razy mieczem, wygłosić wstrząsające zdanie, a dopytywany o szczegóły, wyzywany na większy pojedynek, bierze nogi za pas. Skrywa się za uśmiechem sfinksa, który powiedziałby więcej, ale akurat musi odmówić ze słuchaczami koronkę do miłosierdzia. Żaden wychowany na wolnych mediach czytelnik, żaden publicysta, żaden myślący człowiek - któremu już cisnęły się na usta słowa riposty czy komentarza - nie był chyba sobie w stanie wyobrazić niczego bardziej irytującego. Zwolennicy ojca Rydzyka zaś - widząc, jak zrobił on w trąbę wszystkich tych liberałów, masonów i Żydów - radośnie zacierali ręce.

Kościół Rydzyka, Kościół Tischnera A po tym tekście przyszły przecież kolejne. I następne. I oto na naszych oczach, jak Polska długa i szeroka, wykopany został rów, a po jego obu stronach stanęli ludzie, w których - gdy zerkali na Toruń - kiełkowała miłość i nadzieja lubstrach i nienawiść. Panie, które - jak deklarowały na antenie Radia - "boją się wyjść wieczorem na ulicę, żeby im jakiś mason torebki nie wyrwał" oraz ludzie oskarżający ojca Rydzyka o wszystko, co się da, od malwersacji finansowych po pedofilię księży, ze strachu niemądrze dzielący polski Kościół na "Kościół Rydzyka" i "Kościół Tischnera". Z czasem rów dzielący obie strony stawał się coraz głębszy. Zaczynała się oszałamiająca kariera "katolickiego głosu w naszych domach". Zbudowana na wysiłku obu opisanych wyżej obozów, które zaciekle dyskutując o Radiu przy śniadaniu, w pracy, w rozgłośniach i telewizjach, przez czternaście lat pracowicie nadmuchiwały emocjonalny balon. Nikt, kto w miarę regularnie słucha Radia Maryja, nie ma chyba wątpliwości, że w warstwie społecznej i intelektualnej rozgłośnia nie ma już dziś wiele do zaproponowania ani swoim zwolennikom, ani przeciwnikom. Dlaczego więc wciąż się kręci? Bo wciąż utrzymują je przy życiu te same siły, które legły u podstaw toruńskiego fenomenu - miłość i nienawiść. A w ich imię ludzie są zdolni do największych poświęceń. Kilka lat temu Adam Michnik w jednym ze swoich felietonów deklarował z patosem, iż "woli mieć stosunek z jeżem, niż słuchać politycznych pogadanek z Torunia". Czarna limuzyna Ojca Podgrzybka Wzruszająco szczera deklaracja Michnika to jeden z tysięcy dowodów na to, że ojciec Rydzyk wyłączając się z publicznej debaty, skutecznie wszedł w rolę idola, z którym się nie dyskutuje. Adoruje się go lub nim gardzi. Stał się kimś w rodzaju Ozzy'ego Osbourne'a polskiego Kościoła. Połowa widzów go kocha, połowa szczerze nienawidzi. I jedni, i drudzy nie mogą zaś oderwać od niego oczu. Przecież jeśliby zliczyć artykuły poświęcone poszczególnym gwiazdom, ojciec Rydzyk z pewnością zdystansuje tak zakorzenione na polskim rynku "celebrities" postaci, jak Ryszard Rynkowski czy Kora. W ciągu ostatnich czternastu lat nazwisko Rydzyka powracało na łamy samej tylko "Gazety Wyborczej" w prawie dwóch tysiącach materiałów (co daje imponującą średnią stu dwudziestu tekstów w roku). W 1994 r. pisano o tym, że Rydzykowi ukradziono audi; w 2000 że podobno kupił mercedesa, dwa lata później - że myśli o kupnie maybacha. Na łamach brukowców pytano, co jada, na co choruje, gdzie się ubiera i czy w młodości miał dziewczynę. W 1996 r. osobną notkę na piątej stronie gazety ogólnopolskiej poświęcono nawet temu, że ojciec dyrektor czuje się zmęczony, że wybiera się na urlop. Redemptorysta przeniknął też na dobre do świata kultury masowej, dotąd szczelnie zamkniętego na postaci "okołopolityczne". Hitem kilku ostatnich sezonów są np. T-shirty z napisem "Ojciec Dyrektor", wlepki z przygodami "Ojca Podgrzybka", w polskim Internecieznaleźć można dziesiątki stron internetowych poświęconych Rydzykowi i jego rozgłośni (najczęściej są to "w 100 proc. autentyczne" cytaty z anteny; mój ulubiony to fragment piosenki śpiewanej w programie dla dzieci: "Gdy Pan Jezus był malutki, nigdy w domu nie pił wódki!"). Piszą o nim bloggerzy, podobno ktoś przygotowuje komiks o ojcu Rydzyku, wodzu "moherowych beretów". Ojciec dyrektor - co nie udało się dotąd żadnej polskiej sławie - stał się nawet bohaterem tzw. mitów miejskich. Pamiętam przyjęcie, na którym znajomy z wypiekami na twarzy opowiadał, jak na przejściu granicznym z czarnej limuzyny z ciemnymi szybami zerknął na niego... nie, nie Michael Jackson, nawet nie Doda Elektroda, ale skromny toruński redemptorysta. Ten sam mechanizm legł, zdaje się, u podstaw sporej części rewelacji dotyczących ojca Rydzyka, które weszły do publicznego obiegu. Zadziałała tu też popularna dziennikarska zasada głosząca, że gdy nie ma newsa, newsem jest to, co jest. W naród szły więc wstrząsające doniesienia o tym, że ojciec Tadeusz sprawił sobie helikopter albo że grupa polskich turystów widziała, jak opuszczał Mauritius.Dziennikarze jeden po drugim produkowali niemal identyczne reportaże, zapisując się incognito na pielgrzymki organizowane przez Biura Radia Maryja. Z własnego doświadczenia i rozmów z kolegami wiem, że koniunktura na teksty "okołorydzykowe" jest na naszym rynku nieustająca. Posłom ogolimy głowy Jak się robi taką karierę? Rację, rzecz jasna, mają ci, którzy podkreślają, że ojciec Tadeusz Rydzyk - jak każdy gwiazdor - ma instynkt, który pomógł mu trafić w swój czas. W początkach lat 90. dobrze rozpoznał lęki targające sporą częścią społeczeństwa wymęczoną drapieżną wersją kapitalizmu. I pozwolił ludziom głośno o tych lękach opowiadać, tworząc pierwsze na polskim rynku medium w pełni interaktywne (rzecz jasna, była to interaktywność reglamentowana, ograniczona do ludzi o poglądach zbieżnych z oficjalną linią radia). W jego plany idealnie wpisała się też klęska obozu solidarnościowego w wyborach 1993. To, co w normalnie funkcjonującej demokracji skwitowane zostałoby słowami wygłoszonymi wówczas podobno pod adresem prawicy przez biskupa Tadeusza Pieronka ("Trzeba się było lepiej postarać"), na antenie Radia Maryja stało się pretekstem do nie kończących się jeremiad, skrzących się od sugestii o końcu świata i konieczności wytępienia lewicowego szatana. Z roku na rok rozgłośnia ojca dyrektora rozkręcała się coraz bardziej, proponując na przykład golenie głów posłom głosującym za liberalnym kształtem ustawy antyaborcyjnej, a przed wyborami prezydenckimi w 1995 r. oddała duże usługi Aleksandrowi Kwaśniewskiemu, skutecznie wykańczając kandydatów obozu solidarnościowego (Hannę Gronkiewicz-Waltz nazwano Żydówką, a Jacka Kuronia o. Rydzyk obarczył odpowiedzialnością za zbrodnie stalinowskie i Katyń).

Ale gdyby ojciec Rydzyk i jego współpracownicy na tym poprzestali, skończyliby w lamusie historii jako kolejna inkarnacja nieśmiertelnego Leszka Bubla. Oni wiedzieli jednak, że światem rządzą media, które chętnie powtórzą głoszone przez nich tezy, jeśli będą dość wyraziste i nie będzie można w żaden sposób ich "sparować". Ludzie występujący na antenie rozgłośni od początku nie dawali się więc zapraszać do programów publicystycznych, gdzie ich poglądy mogłyby zostać zmiażdżone. Nastawiali się na nadawanie. W 1994 członków Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, którzy zastanawiali się nad wydaniem Radiu Maryja koncesji, o. Rydzyk porównał do Heroda - mordercy żydowskich niemowląt - czyhającego na życie małego Jezusa. A gdy trop jego myśli zamierzali podjąć dziennikarze innych mediów, którzy puszczali się za nim w pogoń ze swoimi mikrofonami, on zatrzaskiwał im przed nosem drzwi toruńskiej rozgłośni. Aż do następnego "wypadu". Pamiętajmy przy tym, że lata 90., gdy wykuwał się nowy kształt polskiej państwowości, szczególnie obfitowały w spory światopoglądowe. Spierano się o religię w szkołach, o aborcję, o konstytucję, o wychowanie seksualne. Radio Maryja zabierało głos w każdej z tych spraw. Wygłaszało swój pogląd i w tej samej chwili zamykało dyskusję. O co ten krzyk? Spirala społecznej histerii wokół Radia nakręcała się więc z miesiąca na miesiąc. Ojca Rydzyka, zamkniętego w toruńskiej twierdzy non stop adorował tłum popleczników. W telewizji pokazywano, jak rzucają się na dziennikarzy, wyzywając ich od "Żydów i pedałów". Rydzyk powoli stawał się ucieleśnieniem wszystkich możliwych lęków "oświeconych" polskich elit. Zaczęły one upatrywać w Radiu Maryja podstawowej siły, która może zawrócić nas z drogi postępu. Ludzie bali się coraz bardziej, media i politycy wciąż z pasją dolewali oliwy do ognia. Ryszard Miazek żalił się dziennikarzom, że zrezygnował z szefowania KRRiT, bo zaszczuło go właśnie toruńskie radio. Donald Tusk sugerował, że ojcu Rydzykowi "udało się w jakimś sensie sterroryzować dużą część aparatu państwowego" (pytanie tylko, czy ów aparat słuchając, takich wypowiedzi, nie sterroryzował się sam). Dziennikarze, wściekli na Rydzyka za to, że nie chce dać się im opisać, próbowali dobrać mu się do skóry różnymi metodami, a to filmując jego posiadłość z samolotu, a to zbierając materiały o jego rzekomych przekrętach finansowych. Wyemitowany w 2002 przez TVP film "Imperium ojca Rydzyka" stał się sensacją, komentował go i prezydent, i episkopat. Kilka tygodni temu obejrzeliśmy ten film wraz z kilkoma znajomymi raz jeszcze. I wszyscy zadaliśmy sobie to samo pytanie: O co był ten krzyk? Medialne doniesienia z ostatnich dni o tym, że ojciec Rydzyk składa nocne wizyty w hotelu sejmowym, przypuszczenia, że na zbliżającą się rocznicę radia autokary powiozą do Torunia cały rząd i z pewnością z pół Sejmu, jeszcze kilka lat temu wywołałyby ogólnonarodową histerię. Dziś budzą najwyżej uśmieszek politowania. Więc może to już czas zaryzykować tezę, że emocjonalny balon z napisem "Radio Maryja" nie może być większy? Że jest już - jak mawiają Anglicy - po drugiej stronie wzgórza ("over the hill"). Że problem, jaki mamy z Radiem Maryja, nie polega na tym, że ono jest -bo być powinno, jeśli tylko ma swoich słuchaczy. Chodzi o to, byśmy wreszcie umieli przywrócić mu właściwe miejsce w naszych głowach. Ale w tym celu trzeba najpierw odczarować mit Radia Maryja. Mniej dzwońcie, więcej płaćcie Przeciwnicy postawionej wyżej tezy popukają się w głowę - Radio Maryja słabnie? Przecież politycznie nigdy nie było tak silne! Rozbierzmy jednak tę siłę na czynniki pierwsze. To prawda, że ojcu Rydzykowi udało się wreszcie postawić na dobrego politycznego konia, że jego Radio stało się de facto częścią rządzącej koalicji. Ale jak długo to potrwa? Przecież tu wcale nie są potrzebne groźne pomruki z Watykanu, który przypomniał ostatnio, że katolickie media nie powinny angażować się politycznie. Ojciec Tadeusz za chwilę sam coś popsuje. Na kogoś się nadąsa, z kimś innym pokłóci. Rozbije jedną większą partię na trzy mniejsze, ale prawdziwe. Przeczuwamy to, bo widzieliśmy, jak robił to dziesiątki razy. Z Janem Olszewskim, Antonim Macierewiczem, Janem Łopuszańskim. Słyszeliśmy, ile energii poświęcał na walkę z Unią Europejską, która - jak się później przekonali jego słuchacze - wcale nie morduje emerytów, nie gwałci dzieci, a dorosłych nie posyła na społeczny śmietnik. Bać się go mogliśmy na początku, dziś wiemy już, na co go stać. Wiemy, że nie jest politycznym demiurgiem. To raczej znany w Kościele typ małomiasteczkowego proboszcza, któremu wydaje się, że wszystko, co się da, można zrobić ręcznie. Że polityka i biznes to rzeczy równie oczywiste jak obsługa traktora.

Spójrzmy, jak skończyło się zaangażowanie Rydzyka w sprawę Stoczni Gdańskiej? Ile kosztuje utrzymanie medialnego koncernu - radia, telewizji, dziennika? Przecież mniej więcej raz na pół roku na pierwszej stronie jakiejś wielkiej gazety pojawia się triumfalny tytuł: "Rydzyk prosi o kasę!" i raport z nocnego nasłuchu rozgłośni i apeli o pomoc finansową. "Mniej dzwońcie, więcej płaćcie. A jak już dzwonicie, to mówcie krótko i na temat. Bez tylu lamentacji! Skracajcie się nawet po modlitwie przez telefon: krótko, imię i miasto, skąd jesteście, a nie głosić elaboratów. Zaoszczędzone na rozmowach pieniądze wpłacajcie na nasze konto!". Czy tak mówi człowiek finansowego sukcesu? Medialna potęga Rydzyka to kolejny rozdział tej bajki o żelaznym wilku. Na internetowych forach pełno jest głosów kierowców alarmujących, że gdziekolwiek się ruszą, sygnał Radia Maryja zagłusza wszystkie inne radia. Rydzyk, ich zdaniem, jest wszędzie! Profesjonalne badania mówią jednak co innego. Udział Radia Maryja w rynku słuchalności wynosi tylko 2,3 proc. (dwie największe polskie stacje komercyjne mają w sumie prawie 42 proc. udziałów; a w szczególnie atrakcyjnej dla nadawców grupie kobiet w wieku 25 - 44 lata udział Radia Maryja nie przekracza 1 proc). A Rodzina Radia Maryja, którą chętnie straszy się liberalne dzieci, liczy w porywach do dwustu tysięcy ludzi, co stanowi niespełna 1 proc. ochrzczonych Polaków. I - w ramach demitologizowania Radia - pamiętać należy, że nie zawsze są to agresywne staruszki, które zebrane w krzykliwą piątkę na ekranie telewizora robią wrażenie żądnego krwi tłumu. To często ludzie samotni, chorzy, którzy, jak kania dżdżu, łakną autentycznej wspólnoty. Gromadzą się więc wokół Radia w szczytnych i mniej szczytnych celach. Spora część z nich czuje, że nie ma dziś na kościelnym rynku zbyt wielu alternatyw, więc naprawdę trudno ich winić, że zbierają się przy głośniku, a nie przy zamkniętej na głucho parafialnej sali. Amisze Radia Maryja Na te słowa z pewnością obudzą się ci, którzy, gdy mowa o Rydzyku, uwielbiają powtarzać mantrę, że "Kościół, że biskupi powinni wreszcie coś z tym zrobić". Czas spokojnie pogodzić się z myślą, że nie zrobią. Bo polski episkopat istotnie jest w tej kwestii podzielony. Generał zakonu redemptorystów opowiada podobno na kościelnych salonach, że każdego miesiąca przyjmuje jakiegoś polskiego biskupa, który albo radzi mu, żeby usunął Rydzyka, albo wychwala go pod niebiosa. I że w związku z tym on sam nic z tym nie zamierza robić. Ten problem można było załatwić tylko u jego zarania. Dziś musi nam wystarczyć świadomość, że szklanka jest do połowy pełna i właśnie z uwagi na podziały w episkopacie ojciec Rydzyk - Bogu dzięki -nigdy nie będzie oficjalnym głosem polskiego Kościoła. A z dnia na dzień - z powodów demograficznych - będzie się stawał głosem coraz mniejszej jego części. Nie trzeba być wróżbitą, by przewidzieć, że w perspektywie kilkunastu lat Radio Maryja padnie bowiem ofiarą własnego sukcesu. Grupa docelowa, którą ojciec Rydzyk precyzyjnie rozpoznał i przyciągnął do siebie na początku lat 90., za chwilę stanie się przecież -jeśli już nie jest -grupą wymierającą. Niezadowoleni z życia są, rzecz jasna, w każdej grupie wiekowej, ale haczyk tkwi w tym, że młodsi z nich nie kupią warstwy religijnej Radia Maryja, którą przyciągało starszych słuchaczy. I nie pomoże tu czterystu studentów Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej. Jeśli Rodzina Radia Maryja nie chce upodobnić się do amerykańskich amiszów, będzie musiała szukać innych kanałów dotarcia do widza, niż kontrolowane przez siebie niszowe telewizje i dzienniki. Dbanie o "czystość rasy" było dobre w czasie walki. Za parę lat nie będzie wyjścia - trzeba będzie otworzyć twierdzę, zacząć przyjmować zaproszenia do innych mediów. Pytanie tylko, czy one, po latach odwzajemnionej nienawiści, będą tym zainteresowane. Mniej magii, mniej strachu Bo za kilka lat ich wydawcy zadadzą sobie zasadne pytanie: Kogo obchodzi dziś ojciec Rydzyk? Człowiek, który najlepiej się czuje, mówiąc do tych, którzy i tak się z nim zgodzą. W którym nie ma pomysłu na nowego odbiorcę. Który -co równie ważne - nie wychował sobie następcy. Przecież wszyscy ojcowie z jego rozgłośni spełniają tak naprawdę w niej funkcję paprotek stojących na stole, zza którego przemawia on. On, który jak było trzeba, wyzwał słuchacza od szatanów, a w sierpniu 1998 zdefasonował lico Przemysławowi Orcholskiemu, dziennikarzowi, który zanim zrobił błyskotliwą karierę w telewizji Kwiatkowskiego, relacjonował między innymi słynny konflikt w toruńskim Tormięsie. Już dziś bardziej przezorni kościelni publicyści po cichu zadają sobie pytanie, w którą stronę pójdzie Radio Maryja, gdy jego lider zacznie słabnąć. W sprawach kościelnych -gdzie w grę wchodzą porywy duszy -trudno być prorokiem. Dobitnie pokazuje to choćby ostatnia kościelna sensacja -konflikt w domu sióstr betanek w Kazimierzu, gdzie przełożona matka Jadwiga doznała objawień i -jak plotkuje się na kurialnych korytarzach -kazała swoim siostrom m.in. przytulać monstrancję. Biskup zmienił przełożoną i teraz wszyscy czekają, co będzie dalej. Czy siostry wierne matce Jadwidze założą nowy, wierny Kościołowi zakon kontemplacyjny, czy zrobią regularną schizmę? To samo pytanie za kilka, kilkanaście lat stanie przed Radiem Maryja. Choć brzmi to paradoksalnie -dopóki w Radiu Maryja urzęduje ojciec Rydzyk - schizmy nie będzie. Ojciec Rydzyk wie bowiem, że bez wsparcia Kościoła Radio Maryja jest niczym. Ale gdy przestanie urzędować? A może nie ma po co znów nakręcać wokół toruńskiej rozgłośni spirali strachów, lęków i pytań bez odpowiedzi? Gdy choćby pobieżnie analizuje się czternastoletnią historię rozgłośni, trudno nie przypomnieć sobie naszych przodków, którzy jeszcze kilkaset lat temu panicznie bali się wychodzić w letnie dni w pole z obawy przez południcą, która przyprawiała ich o ból głowy, drętwienie kończyn i wypryski. Dziś wiemy, że te objawy wywołuje nie tajemnicza południca, ale łatwy do uniknięcia udar cieplny. Jest mniej magii, ale też mniej strachu. I tak będzie też z Radiem Maryja. Bo jak świat długi i szeroki, w przyrodzie każdy fenomen kończy w ten sam sposób: wpisuje się w normalny porządek rzeczy. Szymon Hołownia