Lublin: Skuteczny jak arcybiskup

Gazeta Wyborcza/a.

publikacja 04.01.2006 09:17

Rekordową liczbę transplantacji nerek wykonali w ubiegłym roku lubelscy chirurdzy, choć w całym kraju przeszczepów było mniej. A wszystko dzięki arcybiskupowi Józefowi Życińskiemu.

W kwietniu 2005 r. arcybiskup wydał list pasterski odczytany we wszystkich kościołach diecezji lubelskiej. Duszpasterz zachęcał wiernych do wyrażania zgody na pobranie narządów po śmierci. Taka zgoda, zdaniem metropolity, to wyraz miłości do bliźniego, o której zawsze mówił Jan Paweł II. - Wcielajmy nauczanie papieskie w życie i podpisujmy deklaracje o zgodzie na przeszczep - przekonywał. Wierni odpowiedzieli. W kościołach archidiecezji lubelskiej składali deklaracje zgody, zdarzało się, że po jednej mszy przybywało ich kilkadziesiąt, a dzisiaj widać, że apel przyniósł nadspodziewany efekt. W 2004 roku lubelska klinika przeprowadziła 28 transplantacji nerek, w 2005 - już 59, co oznacza wzrost o ponad 100 proc. Tymczasem liczba transplantacji w Polsce nieco spadła, nerek pobranych od zmarłych dawców przeszczepiono 1045 w 2004 r. i 1040 w 2005 r. Docent Sławomir Rudzki, kierownik Kliniki Chirurgii Ogólnej i Transplantologii w Lublinie, gdzie są leczeni pacjenci z całej Polski: - To bardzo trudne przekonywać rodzinę zmarłej osoby do zgody na pobranie od niej narządów. Właśnie przeżywają śmierć kogoś bardzo bliskiego, jest szok, mnóstwo emocji. Kiedy matka pyta: "Jak ja mogę coś takiego zrobić swojemu synowi", odpowiadam: "Pani syn już nie żyje, a my dzięki jego sercu czy nerce możemy czyjeś życie uratować". Teoretycznie lekarze nie muszą się liczyć ze zdaniem rodziny. Według polskiego prawa każdy, kto nie zgłosi się do Centralnego Rejestru Sprzeciwów, jest potencjalnym dawcą. W praktyce sprzeciw rodziny blokuje pobranie narządów. - Nie chcemy robić nic bez akceptacji najbliższych. W 2005 r. takie protesty były sporadyczne. Kiedy ktoś miał wątpliwości, proponowaliśmy mu, by porozmawiał z księdzem. Kiedy wracał do kliniki, często zgadzał się na pobranie organów - opowiada Rudzki. - Z mniejszej liczby sprzeciwów można wywnioskować, że zwiększyła się świadomość ludzi - mówi dr Danuta Stryjecka-Rowińska, kierownik Krajowej Listy Biorców Przeszczepów Unaczynionych działającej w Poltransplancie. - Wciąż problemem jest jednak mała liczba transplantacji od osób spokrewnionych, np. w Skandynawii aż połowa przeszczepionych nerek pochodzi od członków najbliższej rodziny, w Polsce - zaledwie 3 procent. Dla pacjentów przeszczep oznacza powrót do normalnego życia. Opowiada Andrzej Makowski z Gdańska: - Ludzie są pewni, że zgodzą się na to, by ich córka, syn czy żona byli dawcami. Ale kiedy przydarza się tragedia i trzeba podjąć decyzję o pobraniu narządów, wycofują się. Nie mogłem być dłużej dializowany, jedynym rozwiązaniem była nowa nerka - opowiada. Przeszczepili mu ją właśnie lubelscy chirurdzy. Krystyna Popielarz z Lutówka w Kujawsko-Pomorskiem też dostała szansę dzięki przeszczepowi. - Dojeżdżałam na dializy ponad trzydzieści kilometrów, trzy razy w tygodniu. Już przestawałam wierzyć w to, że będę miała nową nerkę. Akurat był u mnie ksiądz po kolędzie, kiedy zadzwoniła lekarka i mówi, żebym natychmiast się szykowała na przeszczep. Pół godziny później jechałam już karetką do szpitala w Lublinie - opowiada.