publikacja 23.01.2006 12:49
Szum medialny wokół nazwisk świadków w procesie beatyfikacyjnym zmarłego Papieża wynika w znacznej mierze z nieznajomości procedury i specyfiki procesu beatyfikacji. Gorączce przecieków przeciwstawił się chrześcijański portal wiara.pl - napisał Tygodnik Powszechny.
Za sprawą specjalnej dyspensy Benedykta XVI proces beatyfikacyjny Jana Pawła II rozpoczął się 28 czerwca 2005 r. w Bazylice św. Jana na Lateranie. Wiele przesłuchań odbywa się jednak w Krakowie, gdzie działa trybunał pomocniczy dla trybunału rzymskiego. Od początku emocje wywołują nazwiska świadków powołanych przez postulatora ks. Sławomira Odera. Choć ks. Oder przypomina, że pierwszy etap to „zwyczajne zbieranie merytorycznych materiałów, które są surowcem tego procesu, narzędziem do kolejnych etapów", powszechne przekonanie mówi, że to poszczególni świadkowie mają być gwarantami świętości. Stąd wzburzenie i atmosfera sensacji, kiedy do mediów przedostają się informacje o wzywaniu przed trybunał agnostyków czy postaci, których wkład w historię może budzić kontrowersje: w jaki sposób mogłyby one świadczyć o heroiczności cnót Jana Pawła II, skoro im samym daleko do moralnej doskonałości? Największą wartość zebranego podczas przesłuchań materiału stanowi jego strona faktograficzna, główną zaś rolą świadka jest zdanie relacji z momentu próby chrześcijańskich cnót, podczas której obserwował on kandydata do wyniesienia na ołtarze. Oto powód, dla którego osoby świadków nie powinny być przedmiotem dyskusji publicznej. Na inny wymiar sytuacji zwrócił uwagę w rozmowie z „Tygodnikiem" rzecznik krakowskiej kurii, ks. Robert Nęcek: – To przykre, że osoby zobligowane do utrzymania tajemnicy, nie są w stanie tego dokonać. Wyrządzają tym szkodę procesowi, tworząc wokół niego niezdrową atmosferę. W ten sposób szeroko komentowano m.in. grudniowe przesłuchanie Aleksandra Kwaśniewskiego, który podczas rozmów z dziennikarzami zaznaczył: „Tak jak mnie pouczono, nie zaprzeczam i nie potwierdzam. Cała rzecz powinna być zachowana w należytej dyskrecji, a więc nic więcej nie powiem". Wojciech Jaruzelski w wywiadzie dla „Nowego Dnia" przywołał wspomnienia związane ze spotkaniem z papieżem podczas stanu wojennego. Lech Wałęsa opowiadał o zaginionym liście z Watykanu, w którym znajdowała się wiadomość o powołaniu go na świadka. Tadeusz Mazowiecki, mimo zastrzeżenia, iż nie chciałby być źródłem przecieków, również stwierdził, że nie będzie przecież zaprzeczał. Narastająca w drugim tygodniu stycznia atmosfera sensacji towarzysząca tym doniesieniom skłoniła redakcję portalu wiara.pl do wystosowania apelu do „Rzeczpospolitej", dziennika, który ujawnił nazwiska powoływanych na świadka polityków: „Nie rozumiemy, dlaczego »Rzeczpospolita« z uporem publikuje przecieki z procesu beatyfikacyjnego Jana Pawła II. Jak się to ma do zasad etyki dziennikarskiej? Jak się to ma do poszanowania uczuć religijnych milionów polskich katolików, którzy oczekują, że proces beatyfikacyjny Papieża przebiegać będzie w atmosferze powagi i czci dla osoby Zmarłego? Redakcja portalu wiara.pl jeszcze raz apeluje do dziennikarzy zajmujących się tematyką religijną o poszanowanie dla osoby Papieża-Polaka i dla zasad ustanowionych przez Kościół w sprawie stwierdzania świętości".
– Nasz apel podyktowany był obawą przed eskalacją traktowania procesu przez media w kategoriach sensacji politycznych – tłumaczy ks. Artur Stopka, redaktor naczelny portalu wiara.pl. – W sensie ścisłym „Rzeczpospolita" nie skłoniła nikogo do złamania tajemnicy, jednak redakcja portalu doszła do wniosku, że media bardziej nastawione na sensację, zachęcone przykładem poważnego dziennika, mogą pójść o krok dalej. Dziennikarka „Rzeczpospolitej" Ewa Czaczkowska mówi, że jest apelem zaskoczona. Choć przyznaje, że każdy ma prawo do swojego zdania, odrzuca zarzuty o łamaniu zasad etyki dziennikarskiej, gdyż „obowiązkiem mediów jest informowanie". Nagannym z punktu widzenia etyki dziennikarskiej byłoby wydobywanie informacji niejawnych, lista świadków zaś – w przeciwieństwie do przebiegu przesłuchania przed trybunałem – nie jest tajna, więc publikowanie znajdujących się na niej nazwisk leży w kompetencji prasy. Co więcej: podanie ich do publicznej wiadomości ukazuje sens całego procesu, w którym dla uzyskania jak najdokładniejszego obrazu cnót będącego wynoszonym na ołtarze zeznają osoby kontrowersyjne, niewierzące czy przedstawiciele innych wyznań. Powołanie kogoś na świadka nie dodaje mu cnót – tłumaczy Czaczkowska. – Pokazuje jedynie, że osoba ta jest w stanie wnieść informacje cenne dla ukazania roli przyszłego błogosławionego w danym obszarze jego aktywności – w tym przypadku politycznej. Pozostaje kwestia wiarygodności świadka. Jednak kwestionariusz „przesłuchania" jest tak skonstruowany, by odpowiedzi były precyzyjne. Zeznania jednych świadków są konfrontowane z innymi, co pozwala sędziom weryfikować otrzymane informacje. Zapewne: niezależnie od osobistych sympatii czy antypatii trudno zaprzeczyć, że powołani na świadków politycy oczekiwaną od nich wiedzą dysponują. Pozostaje jednak pytanie, czy zamieszanie w mediach nie zaszkodzi procesowi beatyfikacyjnemu? Jak zaznacza ks. Oder, „beatyfikacja powinna służyć integracji społeczeństwa, tymczasem debata o charakterze politycznym oddala od tego celu".