Globalna adoracja

ks. Tomasz Jaklewicz

GN 22/2013 |

publikacja 29.05.2013 00:15

Benedykt XVI zaplanował w kalendarzu Roku Wiary godzinę adoracji. Na całym świecie o tej samej porze! Papież Franciszek potwierdza i zaprasza: 2 czerwca o godz. 17.00 rzymskiego czasu zjednoczmy się na modlitwie przed Najświętszym Sakramentem. Globalna adoracja w zglobalizowanym świecie.

Siła, pociecha i wsparcie to owoce eucharystycznej adoracji Henryk Przondziono Siła, pociecha i wsparcie to owoce eucharystycznej adoracji

Czy już zapomnieliśmy o Roku Wiary, czy jeszcze o nim pamiętamy? Godzinna adoracja Jezusa w Eucharystii będzie momentem prawdy. Papież Franciszek zacznie w Rzymie modlitwę o godz. 17.00. W różnych miejscach globu ta „godzina A” wypadnie oczywiście w różnych porach dnia. Na Wyspach Cooka w Polinezji będzie to 5 rano, w Nowym Jorku 10 przed południem, w Hanoi 11 w nocy, a w Christchurch w Nowej Zelandii 3 nad ranem, ale już 3 czerwca. W większości krajów w niedzielę 2 czerwca obchodzi się uroczystość Bożego Ciała. „Długie przebywanie razem w ciszy przed Panem obecnym w swoim sakramencie jest jednym z najbardziej autentycznych doświadczeń naszego bycia Kościołem” – mówił w jednym z kazań Benedykt XVI. Cały Lud Boży zgromadzi się w swoich diecezjach i parafiach jak ewangeliczna Maria u stóp Jezusa. Zapowiada się wyjątkowe doświadczenie bycia Kościołem, skoro tylu nas, braci i sióstr w wierze, zjednoczy się w tym samym momencie na chwaleniu Boga. Z ziemi do nieba popłynie potężna modlitwa, a z nieba na ziemię deszcz łask.

Zagoniona Marta w nas

W naszym zagonionym świecie adoracja, czyli trwanie w ciszy, w skupieniu przed obliczem Boga, może wydawać się czasem straconym, bezproduktywnym. Klęczeć czy siedzieć bezczynnie, gdy tyle dobrego można by zrobić w tym czasie? O tym właśnie opowiada ewangeliczna opowieść o Marii i Marcie. Lubię wracać do tej sceny (Łk 10,38-42). Jest w niej zachęta do adoracji pochodząca od samego Pana. Marcie też wydawało się, że skoro tyle jeszcze jest do zrobienia, to nie można sobie pozwolić na luksus siedzenia i wpatrywania się w Jezusa. Więc w dobrej wierze „uwijała się dokoła rozmaitych posług”. Wszystko dla Jezusa. No tak, tylko czy On akurat tego od niej oczekiwał? Niekoniecznie. Zagoniona Marta jest nam bliska. Wszystkim kobietom przemęczonym obowiązkami, pracoholicznym mężczyznom, siedzącym w firmie od rana do późnego wieczora. – Takie czasy, proszę księdza! Hm, owszem. Nie wyskoczymy z naszego życia, z naszych czasów, z sieci zależności, które oplatają nas jak pajęczyna. To jasne. Ale jeśli poddamy się bezrefleksyjnie tej presji, zagubimy rzeczy najważniejsze. Stracimy sens, smak życia i miłości, wiarę, a w końcu samych siebie. Popatrzmy raz jeszcze na Martę. Czym kończy się jej gonitwa? Wypada z kuchni i całą skumulowaną w sobie złość wyładowuje na Jezusie: „Panie, czy Ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu? Powiedz jej, żeby mi pomogła”. Ileż tu emocji, oskarżeń, żalu do innych.

Bóg mnie zostawił, jest Mu obojętny mój los. On ewidentnie nie widzi, że już nie wyrabiam, że mam tego za dużo na głowie, że nikt mi nie chce pomóc. Nawet najbliżsi, na których liczyłam. Panie, pogoń ich do roboty, patrz, ile jeszcze jest do zrobienia! Przemęczenie, pretensje do ludzi i do Boga, samotność, frustracja, gorycz, zagubienie, skołatane nerwy, brak radości życia, nieumiejętność świętowania, odpoczynku. To wszystko może także gromadzić się gdzieś w nas.

Adoracja jak pocałunek

Co mówi jej Jezus? „Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o wiele”. Mówi to także do tej Marty żyjącej we mnie. Bóg zna moje troski. Wie, że mam tysiące powodów do zmartwień, niepokoju czy frustracji. Rozumie, że ciągle brakuje mi czasu, a tyle spraw jeszcze niezałatwionych. On zna mnie lepiej niż ja sam siebie. On rozumie mój problem głębiej niż ja sam i najlepszy psycholog. „Potrzeba mało albo tylko jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona”. Marto, nie da się tak żyć, potrzebujesz chwili wytchnienia, oddechu, wyciszenia. Potrzebujesz takich chwil, w których nic nie musisz robić, ale zwyczajnie być. Popatrz na Marię, na światło w jej oczach, na pokój jej serca. Usiądź na chwilę i po prostu bądź. Wsłuchaj się w głos Boga, poszukaj Jego oblicza, zobacz Jego miłość, która obejmuje całe twoje trudne życie. To jasne, że musisz wrócić do obowiązków, ale dla złapania duchowej równowagi potrzebujesz głębokiego oddechu. Oddechu Bogiem, który Cię kocha, ogarnia, przenika, leczy, przebacza. Potrzebujesz adoracji jak tlenu dla duszy. Potrzebujesz jednego. Samego Boga! Polskie słowo „adoracja” pochodzi z łacińskiego „adoratio”. Po grecku to słowo brzmi „proskynesis”. W czasie Światowych Dni Młodzieży w Kolonii papież odwołał się do tego źródłosłowu, po to, by pokazać istotę adoracji. „Proskynesis” oznacza gest poddania się, czyli uznania Boga za naszą jedyną prawdziwą miarę, którą chcemy się kierować w życiu. A więc jest to znak pokory, uniżenia się przed Nim. Papież zauważył, że nasza wolność buntuje się przeciwko takiej zależności. Ale z pomocą przychodzi łacińskie „ad-oratio”, sugerujące kontakt usta–usta, pocałunek, uścisk, czyli miłość. A więc ta zależność nie jest jakąś niewolą, ale jednością z Bogiem, który jest miłością. Taka jedność niczego nam nie odbiera, ale wyzwala z niewolniczej presji naszego egoizmu.

Odnaleźć siebie, ale nie w sobie!

Cała tajemnica na tym polega, że kiedy przenosimy naszą uwagę na Boga, kiedy próbujemy ku Niemu autentycznie się zwrócić, nastawić na Jego obecność i zapomnieć o sobie, wtedy odnajdujemy siebie samych. Boże światło oświeci nasze życie w taki sposób, że widzimy siebie w prawdzie, bez maski, bez obronnych mechanizmów. Pamiętamy wędrówkę uczniów do Emaus. Na tej samej drodze, na której spotykamy Jezusa, spotykamy także nas samych, doświadczamy wyzwolenia. Adoracja prowadzi ostatecznie do Boga Ojca, ale czynimy to zawsze przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie. To nie jest jakaś ozdobno-pobożna formułka. Patrząc na Chrystusa, widzimy Tego, w którym Bóg i człowiek spotykają się w doskonałej jedności, choć bez pomieszania. Ta Bosko-ludzka jedność jest tu kluczem. Najgłębszy sekret udanego ludzkiego życia leży w znalezieniu takiej samej komunii z Bogiem, jaka była w Jezusie. Marcin Luter sformułował zdanie, które warto zapamiętać (bez obaw, całkowicie ortodoksyjne!): „Szukaj siebie tylko w Chrystusie, a nie w sobie, w ten sposób znajdziesz siebie w Nim na wieki”. Wszystkie modne dziś metody odnajdywania siebie mają wpisany w swój program narcyzm. Wschodnie medytacje, relaksacje, wizualizacje czy inne treningi każą koncentrować się na sobie, ewentualnie szukać jakiejś nieokreślonej kosmicznej energii. Kierunek chrześcijańskiej modlitwy jest inny. To ukierunkowanie na Tego, który umarł, zmartwychwstał i żyje. Jest Alfą i Omegą. Prawdziwy punkt podparcia, najgłębsze centrum mojego życia nie leży we mnie samym, ale w Bogu. On po to stał się człowiekiem, by mi to pokazać. Więc im bliżej jestem Boga, tym bliżej jestem siebie.

Siła, pociecha, wsparcie

Ludzie święci potwierdzają swoim życiem, że to prawda. „Pięknie jest zatrzymać się z Nim i jak umiłowany uczeń oprzeć głowę na Jego piersi, poczuć dotknięcie nieskończoną miłością Jego Serca” – pisał bł. Jan Paweł II w swojej ostatniej encyklice. „Jeżeli chrześcijaństwo ma się wyróżniać w naszych czasach przede wszystkim »sztuką modlitwy«, jak nie odczuwać odnowionej potrzeby dłuższego zatrzymania się przed Chrystusem obecnym w Najświętszym Sakramencie na duchowej rozmowie, na cichej adoracji w postawie pełnej miłości? Ileż to razy, moi drodzy Bracia i Siostry, przeżywałem to doświadczenie i otrzymałem dzięki Niemu siłę, pociechę i wsparcie!”. Warto powtórzyć to sobie. „Siła, pociecha i wsparcie” to owoce eucharystycznej adoracji. Obecność Jezusa Chrystusa w Najświętszym Sakramencie zmieniła życie bł. Karola de Fou- cauld. Były oficer, podróżnik, chodząc po kościołach Paryża, modlił się: „Boże, jeśli istniejesz, daj mi się poznać”. Bóg dał mu odczuć swoją obecność tak silnie, że dosłownie rzuciło go na kolana. Od momentu swojego nawrócenia przez całe życie trwał w adoracji Jezusa Eucharystycznego. Pisał do kuzynki ze swojej pustelni na Saharze: „Nie martw się, że jestem sam, bez przyjaciela i pomocy duchowej, niczego mi nie brak w tej samotności, jest mi droga. Mam Przenajświętszy Sakrament – najlepszego przyjaciela, z którym rozmawiam dniem i nocą”. Bł. Karol wierzył, że Jezus zamknięty w tabernakulum w jego pustelni promieniuje swoją obecnością. Wierzył, że nawrócenie muzułmanów, wśród których żył, dokona się przez samą obecność Najświętszego Sakramentu. Został zamordowany, w pobliżu jego ciała znaleziono konsekrowaną Hostię, przed którą nieustannie się modlił.

Nie umiemy się modlić

Wzniosłe rozważania o adoracji mogą wydawać się czymś jakby ponad naszymi głowami. Prawda jest taka, że nie potrafimy się modlić. Jeszcze jako tako przychodzi nam modlitwa prośby, wstawiania się za innych. Ratują nas Różaniec, Koronka do Bożego Miłosierdzia. Ale najtrudniej jest adorować. Klęczymy i nic. Pustka, zagubienie. Pokonuje nas zmęczenie, tysiące myśli gnających w przeróżnych kierunkach. Nie wiemy, co z sobą zrobić. Mnie osobiście pomaga w takich sytuacjach ewangeliczny obraz sparaliżowanego, którego czterech spuściło przez dach przed samego Jezusa. Tak się właśnie czuję, jakby ktoś mnie zaniósł do kościoła czy kaplicy i położył jak kłodę przed Bogiem. Nie potrafię nic powiedzieć, nie wiem, co ja tu robię, siedzę bez życia, zimny prawie jak trup. „Jezu, nie potrafię nic dla Ciebie zrobić, ale jestem. Ty coś zrób ze mną!”. My, księża, przyznajmy, nie jesteśmy mistrzami modlitwy. Owszem, są wyjątki, a powinno być odwrotnie. Brzmią mi w głowie słowa bp. Dajczaka kierowane do księży: „Mamy Go tak blisko, na ołtarzu, kilka metrów przed sobą i wiecznie Mu coś czytamy z książek. Dlaczego nie potrafimy powiedzieć kilku słów jak do Kogoś żywego, obecnego, jak do Przyjaciela”. Myślę, że to jest problem. Wpadamy w naszych kościołach w dwie skrajności. Albo czas adoracji wypełniamy co do sekundy jakąś „twórczością”, nieraz wątpliwej jakości, która innym raczej przeszkadza, niż pomaga się modlić. Albo ograniczamy się do wystawiania Pana Jezusa i pobłogosławienia na koniec. Wierni mają prawo wiedzieć, kiedy jest czas adoracji w ciszy, a kiedy modlitwa prowadzona przez kogoś. Takiej informacji często brakuje. Nie należy tych form przeciwstawiać, ale rozróżniać. Najbardziej katolicka jest litera „i”. Potrzebna jest i adoracja w ciszy, i wspólna modlitwa uwielbienia, która nie będzie tylko recytowaniem jakiejś litanii czy rozważań. Tradycyjne modlitwy są ważne i piękne, ale nie mogą zamienić się w „czytankę dla Jezusa”, w zimną lub niedbałą recytację. A przyznajmy, że tak bywa w naszych kościołach.

Uroczystość Bożego Ciała w Roku Wiary i godzina światowej adoracji – to zaproszenie, aby uwierzyć z nową świeżością w Jezusa żyjącego w swoim Kościele. On czeka, ukryty w Hostii, aby stać się jedno z nami. U Jego stóp odnajdziemy Boga i siebie, odnajdziemy wspólnotę z Kościołem. Bo jak pisze apostoł: „My, liczni, tworzymy jedno Ciało! Wszyscy bowiem bierzemy z tego samego chleba” (1 Kor 10,17). Klęcząc przed Panem, jesteśmy także misjonarzami, bo „każdy człowiek, który modli się do Zbawiciela, pociąga za sobą cały świat i wywyższa go ku Bogu” (Jan Paweł II). Nie prześpijmy więc „godziny A”!

Tajemnica mojego uśmiechu

Ks. Łukasz Walaszek, kapłan diecezji katowickiej. Pochodzi z Radzionkowa – Dlaczego często można mnie zastać na adoracji Najświętszego Sakramentu? Trudno opisać to słowami, są bezradne wobec tej rzeczywistości. Adoracja to niezwykle intymna sprawa między mną a Panem Jezusem. Łatwiej mi jest opowiedzieć o jej owocach. Efektem „siedzenia” przed Najświętszym Sakramentem jest olbrzymi pokój, który rodzi się ze spotkania z Jezusem. Przychodzę często zmęczony, zniechęcony, przywalony bagażem problemów, wypalony, a w czasie klęczenia przed tym kawałkiem chleba, w którym zamknął się sam Jezus, wszystko ze mnie opada. Tak jakby rozpływało się, zatapiało w Jego Obecności. Wstaję przemieniony. Pamiętam chwile, gdy przychodziłem potworne zmęczony, zniechęcony po katechezie, po lekcjach z uczniami, którzy kompletnie nie mieli ochoty słuchać opowieści o Jezusie. Przychodziłem na adorację i Bóg wlewał w moje serce nowy zapał, gorliwość, pokój. Drugi owoc? Głęboka radość. Gdy kiedyś jedna z moich znajomych zapytała wprost: „Skąd u księdza jest tyle radości i uśmiechu?”, odparowałem: „Widocznie taki mam charakter”. Ale potem wróciłem do domu i zacząłem się nad tym zastanawiać. I doszedłem do wniosku, że ta radość pojawiła się w moim życiu wówczas, gdy zacząłem adorować Najświętszy Sakrament. Od czego zawsze zaczynam? Od przywołania Ducha Świętego. Proszę: „Przyjdź i daj mi siłę, bym mógł spotkać się z Jezusem”. I potem, nawet gdy przychodzę z ogromnym bałaganem, a w głowie mam jeden wielki mętlik, w czasie adoracji zawsze następuje taka chwila, gdy wszystko się wycisza, a serce ogarnia głęboki pokój. Pojawia się przestrzeń spotkania z Jezusem, słuchania Jego słów. Czasami bywa tak, że zatapiamy się w tej ciszy i wydaje się nam, że trwa ona jedynie kilka minut, a potem patrzymy na zegarek i zdumieni zauważamy, że minęła właśnie godzina. To nieprawdopodobne uczucie. Adoracja towarzyszyła mi przez całe kapłańskie życie. Był czas, gdy na chwilę to zostawiłem, uciekłem. Ale szybko wróciłem…

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.