publikacja 21.02.2006 10:29
Czym innym jest troska Kościoła, a czym innym jest walka. A to, co dziś dzieje się w Polsce, jest walką polityczną - powiedzał metropolita gdański abp Tadeusz Gocłowski w wywiadzie dla Gdańskiego Gościa Niedzielnego.
Andrzej Urbański, Marcin Żebrowski: Czy jest Ksiądz Arcybiskup zaskoczony tematem pierwszej encykliki Benedykta XVI? Abp Tadeusz Gocłowski: – Nie można patrzeć na Ojca Świętego Benedykta XVI tylko z perspektywy kilku miesięcy posługiwania Kościołowi na Stolicy Piotrowej. Kardynał Ratzinger jest obecny w życiu Kościoła od wielu lat. Dla mnie encyklika Benedykta XVI nie była zaskoczeniem. Analizując dotychczasowe publikacje Ojca Świętego, można łatwo odnaleźć fascynację tym tematem. To jest bardzo istotne zagadnienie w jego dotychczasowej refleksji teologicznej – najpierw jako profesora, potem jako prefekta Kongregacji Nauki i Wiary. W tekście encykliki Benedykt XVI wychodzi od miłości Pana Boga – Deus caritas est – Bóg jest miłością. Jeśli to nie zakorzeni się w pamięci, w świadomości ludzi, to wówczas posługa Piotra będzie tylko próbą porządkowania problemów, czy to istniejących w Kościele, czy w społeczeństwie. Natomiast jeśli uda się sięgnąć do samej istoty, wówczas na tym tle można ukazać sedno wszystkich tych problemów. I tak uczynił Benedykt XVI w swojej encyklice. Choć przyznam jednocześnie, że Papież zaskoczył mnie, zaczynając od analizy pojęć, nie unikając stwierdzeń bardzo jednoznacznych. Mówi więc Papież w encyklice o miłości między mężczyzną i kobietą, o pięknie tej miłości, ale także o zagrożeniu tego uczucia, które można zredukować do czystego biologizmu. Następnie przechodzi do refleksji teologicznej, biblijnej i wreszcie ukazuje sprawy, które, zdawać by się mogło, mają mały związek z tematem encykliki – Benedykt XVI mówi o roli państwa, o relacjach między ludźmi w tymże państwie, o miejscu i roli Kościoła... Dla mnie jest to refleksja, której należało się spodziewać od profesora Ratzingera, od eksperta Soboru Watykańskiego II, prefekta kongregacji, a w końcu Papieża. – Czy biorąc pod uwagę właśnie te słowa encykliki, Ksiądz Arcybiskup dostrzega odniesienie do problemów społecznych w naszym kraju?
– Ojciec Święty w drugiej części encykliki mówi o „Dziele miłości dokonywanym przez Kościół jako wspólnotę miłości”. Obok głoszenia Słowa Bożego, obok posługi sakramentalnej, caritas jest zadaniem Kościoła. Tak było od czasów apostolskich. Ojciec Święty dokonuje krótkiego historycznego przeglądu tej dziedziny życia Kościoła, która należy do jego istoty. Ale Kościół działa w świecie, a świat ma różne poglądy na temat sprawiedliwości, ładu społecznego. W kontekście marksistowskiej ideologii Papież, streszczając jej poglądy, pisze: „Ubodzy – mówi się – nie potrzebują dzieł charytatywnych, ale sprawiedliwości” (n.26). Benedykt XVI ustosunkowuje się do tej ideologii, ukazując odpowiedź Kościoła, i to bardzo konkretną, na przykład chrześcijan, którzy, jak biskup Ketteler z Moguncji, podejmowali konkretną służbę. Zmieniają się okoliczności, ale pozostaje zawsze ten sam człowiek ubogi, który czeka na naszą pomoc. I tu Benedykt XVI przechodzi do spraw społecznych. „Sprawiedliwy porządek społeczeństwa jest centralnym zadaniem polityki” (n. 28). Kościół jest społecznym wyrazem wiary chrześcijańskiej. Musi mieć swoją niezależność, ale pozostaje w szczególnej relacji do państwa w dziedzinie służby człowiekowi. Wchodzimy na delikatny teren, który jasno ukazuje Ojciec Święty, stwierdzając: „Kościół nie może i nie powinien podejmować walki politycznej, aby realizować jak najbardziej sprawiedliwe społeczeństwo”. To krótkie zdanie, ale jednoznacznie stawia sprawę udziału Kościoła w życiu publicznym. Jest to kontynuacja myśli, jaka znalazła się w Konstytucji duszpasterskiej o Kościele w świecie współczesnym, że Kościół nie utożsamia się z żadną partią ani opcją polityczną. To po prostu nie jest przedmiotem misji Kościoła. Proszę zwrócić uwagę, że Papież podwójnie to podkreśla, pisząc w encyklice: „nie może i nie powinien”. Wszak jeśli nie może, to i nie powinien, a jednak Benedykt XVI posługuje się tymi dwoma sformułowaniami. Ktoś oczywiście może powiedzieć, że to, co on robi, to nie jest walka polityczna, ale uczestniczenie we wprowadzeniu sprawiedliwości społecznej. I o tym też pisze Benedykt XVI w dalszej części encykliki, wspominając o tym, że Kościół nie rezygnuje z przypominania tym, którzy są za to odpowiedzialni, by respektowali sprawiedliwość społeczną w życiu publicznym. Ale czym innym jest troska Kościoła, a czym innym jest walka. A to, co dziś dzieje się w Polsce, jest walką polityczną. Skoro kapłan, o którym politycy mówią, że przyczynił się do powstania konkretnego układu, mówi o konieczności rozsypania jakiegoś ugrupowania politycznego, to jest to walka polityczna. Tego Kościołowi czynić nie wolno.
– Czy Ksiądz Arcybiskup nie żałuje, że udostępnił politykom Platformy Obywatelskiej oraz Prawa i Sprawiedliwości pomieszczenia gdańskiej kurii do rozmów politycznych? – Było to bezpośrednio po wyborach, po których – jako wola wyborców – jawił się określony układ polityczny. Dwa ugrupowania, które wyszły z korzeni „Solidarności”, uzyskały razem około 60 procent głosów. Jeśli zarysowywały się trudności, aby te ugrupowania się spotkały, do tego wydawało się, że istniejące między nimi różnice są niewielkie, a osobiście znałem wszystkich uczestników rozmów od kilkunastu lat, to wydawało mi się, że spotkanie takie jest szansą na porozumienie. Powtórzę, że zdecydowałem się na to, biorąc pod uwagę dwie rzeczy – poparcie w wyborach tych ugrupowań i te same więzy ideowe, które leżały u fundamentów tych partii. Nie chodziło zresztą tylko o to, że doszło do spotkania w kurii, ale w Gdańsku – mieście, z którego wyszło światło, jakie doprowadziło do upadku systemu komunistycznego. Biorąc te wszystkie rzeczy pod uwagę, uważałem – może w swojej naiwności, idealizmie – że takie spotkanie jest koniecznością i że tego życzy sobie Kościół. Potwierdzenie tego mamy w ostatnim punkcie komunikatu po Konferencji Episkopatu Polski. Punkt szósty mówi wyraźnie o tym, że biskupi występując w jedności, apelują do ugrupowań wyrastających z korzeni „Solidarności”, aby porozumiały się dla dobra wspólnego. – Jak Ksiądz Arcybiskup ocenia fakt, że politycy, którzy wywodzą się z nurtu „Solidarności”, nie potrafią dziś się porozumieć dla dobra państwa? – Mogę tylko nad tym ubolewać, ale nie będę tego oceniał, ani komentował. – Wśród biskupów też czasem trudno o jednomyślność. Zderzają się różne opinie na ten sam temat. Czy nie uważa Ksiądz Arcybiskup, że dzisiejszemu Kościołowi potrzeba silnej osobowości, „prymasa nowego tysiąclecia”? – Nie można zestawiać tego, co było za czasów Prymasa Wyszyńskiego, z dniem dzisiejszym. Ówczesna sytuacja społeczno-polityczna była zupełnie inna. Nie mieliśmy państwa. Nasz kraj był zniewolony. Dlatego Kościół pełnił funkcje – nazwałbym je – „zastępcze”. Stanowisko Kościoła musiało być w stu procentach jednoznaczne. Oczywiście dzisiaj też życzyłbym sobie, aby opinie biskupów były jednoznaczne, jednak jeśli tak nie jest, to można tylko ubolewać. Sytuacja Polski jest dziś inna. Rola Kościoła także. Dzisiaj, w wolnym państwie, nie można sięgać po kościelne struktury, które miałyby pomóc temu suwerennemu państwu. Demokratyczne mechanizmy wyłaniają określoną większość w parlamencie, w co Kościół nie może się włączać. Nie wolno wciągać Kościoła w tego typu mechanizmy, bo to jest nieuczciwe. Powtórzę, co mówi Kościół ustami Benedykta XVI: Kościół nie może i nie powinien podejmować walki politycznej. – W radiu publicznym powiedział Ksiądz Arcybiskup, że nie chce wątpić w polityków. Czy po tym, jak pakt stabilizacyjny został podpisany przed kamerami jednego medium, Ksiądz Arcybiskup nie zmienił zdania? – To trudne pytanie dla biskupa, bo polityka nie jest dla Kościoła. Próba odpowiedzi na to pytanie wiązałaby się z podjęciem próby oceny tych polityków. Ja chcę tego uniknąć. Proszę natomiast polityków, aby pozwolili zachować Kościołowi własną istotę, a nie dopuszczali do upolityczniania go. Rozmawiali Andrzej Urbański i Marcin Żebrowski. Wywiad pochodzi z Gdańskiego Gościa Niedzielnego 9/2006