Nikt mu nie ufał

PAP/a.

publikacja 02.03.2006 05:59

Tadeusz Nowak nigdy nie cieszył się w "Tygodniku Powszechnym" zaufaniem i nie omawiano przy nim ważnych spraw - tak redaktor naczelny tygodnika ks. Adam Boniecki skomentował informację, że ten były dyrektor finansowy pisma i były zarządca dóbr krakowskiej kurii biskupiej był agentem SB.

Marek Lasota z krakowskiego IPN w książce pt. "Donos na Wojtyłę. Karol Wojtyła w teczkach bezpieki", napisał, że Nowak, kryptonim "Ares", był jedną z najcenniejszych zdobyczy SB "ze środowiska kurii". Został zwerbowany w lipcu 1952 roku jako agent o pseudonimie "N", ale w 1956 r. wyrejestrowano go z sieci agenturalnej, bo "współpraca nie układała się dobrze". Został pozyskany na nowo w 1961 r. przez por. SB Józefa Schillera, który prowadził go aż do rozwiązania współpracy w kwietniu 1983 r. Według Lasoty, akta "Aresa" zawierają kilkaset dokumentów. Ks. Boniecki powiedział, że w czasach, gdy Nowak był w "TP" dyrektorem, on jako młody redaktor "nie miał świadomości i nie zauważył, żeby ktoś taką świadomość miał, że dyrektor Nowak pracuje dla służb specjalnych". Sama postać Tadeusza Nowaka była tego rodzaju, że ważnych, delikatnych, skomplikowanych spraw nigdy się przy nim nie omawiało. Był człowiekiem traktowanym nie bardzo poważnie - mówił ks. Boniecki. Dodał, że było wiele spraw, o których władze dowiadywały się, jak wiemy dzisiaj, z podsłuchów założonych w mieszkaniu ks. Bardeckiego (asystenta kościelnego "TP") oraz w redakcji. Dyrektor Nowak nie uczestniczył ani w zebraniach redakcyjnych, ani w bardziej poufnych naradach, które się robiło gdzieś w prywatnym mieszkaniu. Często w mieszkaniu, w którym - jak dzisiaj wiemy - był też podsłuch. Nie widać było nawet, żeby on się pchał do udziału w takich zebraniach - wyjaśnił ks. Boniecki. W moim przekonaniu, jako młodego redaktora, wpływu na redakcję to on naprawdę nie miał żadnego - dodał. Zdaniem Krzysztofa Kozłowskiego z redakcji "TP", co do postawy Nowaka "złudzeń nie było żadnych", bo w momencie najbardziej dramatycznym w dziejach pisma w 1953 r., przeszedł na stronę tych, którzy "Tygodnik" zamykali. Jego postawa była postawą człowieka, do którego zaufania mieć nie mogliśmy. Ponieważ był jedynym człowiekiem w 1953 r., który został w redakcji przekazanej PAX i jedynym, który przeszedł, że tak powiem, na wrogie pozycje. Zdradził. Wszyscy inni poszli na zieloną trawkę - mówił Kozłowski. Wielkoduszność albo nieroztropność "TP" sprawiła, że w 1956 r. wrócił na stanowisko. Z lokalem odziedziczyliśmy go po PAX - dodał Kozłowski.

Podkreślił, że gdy był szefem MSW w rządzie Tadeusza Mazowieckiego "nie przyszło mu nigdy do głowy, żeby sięgać po własne papiery, kolegów czy Tygodnika". Według Lasoty, "Ares" nie był jedynym agentem z kręgu "TP". W książce podaje on kryptonimy dziewięciorga agentów, "redaktorów i pracowników redakcji, działaczy i animatorów środowisk inteligenckich". Lasota twierdzi, że jednym z nich była dziennikarka "TP" o kryptonimie "Targowska", która w 1966 r. doniosła SB o plotkach z redakcji na temat rzekomej znajomości Wojtyły z jedną z pracownic redakcji, mogących "złamać mu karierę". Także inny agent SB donosił o rzekomej zażyłości biskupa i pracownicy "TP", która - jak podkreśla Lasota - przepisywała prace Wojtyły i dokumentowała jego wystąpienia. Według Kozłowskiego, "Targowska" była osobą "pisząca i bywającą na niektórych zebraniach redakcji". Pytany, czy w środowisku "TP" mogło być dziewięciu agentów, Kozłowski powiedział, że potrzebne są dowody, a przede wszystkim ustalenie, o kim mowa - o redaktorach, personelu technicznym czy administracji i współpracownikach. Dodał, że wie, iż łamano ludzi z administracji, z pionu technicznego, grona współpracowników, a przede wszystkim szukano tajnych współpracowników wśród ludzi, u których redaktorzy bywali na spotkaniach towarzyskich. Usiłowano mieć w "TP" współpracowników. Mnie proponowano, mogłem tutaj pełnić taką funkcję i za to bym otrzymał wspaniały dar w postaci przepustki turystycznej w Tatry słowackie - mówił ks. Boniecki, dodając, że ofertę oczywiście odrzucił. Wszyscy byli ciągani i namawiani, bo władze uważały, że to jest nie tylko gniazdo opozycyjne i niebezpieczne, ale że jest to jedno z dwóch źródeł sił niepojętego Wojtyły. Uważali, że źródła te to jego związki z Uniwersytetem i "Tygodnikiem" - dodał. Redaktor naczelny "TP" powiedział, że w książce Lasoty zaskoczyły go rozmiary aparatu użytego do inwigilacji Wojtyły i Kościoła. Gigantycznej organizacji, która była jak góra, która urodziła mysz, bo w gruncie rzeczy Kościół znakomicie prosperował - mówił ks. Boniecki. Boniecki i Kozłowski przypomnieli, że rok temu kierownictwo redakcji poprosiło IPN o opracowanie tematu "Środowisko Tygodnika Powszechnego a SB". Dyrektor krakowskiego oddziału IPN Ryszard Terlecki powiedział, że ukończenia opracowania należy się spodziewać jesienią tego roku.