Wiara jest niezbędna demokracji

Rzeczpospolita/a.

publikacja 19.04.2006 13:18

Rdzeniem współczesnej demokracji jest społeczeństwo obywatelskie. Rodziło się ono w chrześcijańskiej, średniowiecznej Europie - przypomina na łamach Rzeczpospolitej o. Maciej Zięba OP.

O. Zięba odpowiada na artykuł "Kościół demokracji nie uzdrowi" zamieszczony w Rzeczpospolitej przez Janusza A. Majcherka. Inspiracją do rozważań Janusza A. Majcherka są dwie opinie - przypomina dominikanin. Pierwsza, pogląd ks. Tischnera, że zbudowanie w Polsce demokratycznego państwa prawa nie jest możliwe bez pomocy Kościoła katolickiego. Tezę tę Majcherek podważa przykładami m.in. Indii i Japonii, które zbudowały demokrację bez Kościoła, Hiszpanii, która uczyniła to wbrew Kościołowi, czy też Czech, w których Kościół katolicki jest bardzo słaby. Druga, to (ponoć wyniośle zawyrokowany?!) pogląd niżej podpisanego, że Kościół jest niezbędny demokracji. Redaktor Majcherek komentuje: Można zapytać: do czego? Wypada więc odpowiedzieć na to pytanie. Precyzyjniej mówiąc, uważam, że Kościół jest potrzebny demokracji dlatego, że - w literaturze przedmiotu nazywa się to często "paradoksem Boeckenfoerdego" - do swojego istnienia demokracja potrzebuje pewnego etosu, pewnej wiary, której sama nie jest w stanie wyprodukować. Wiele piszą o tym myśliciele tak różni, jak Friedrich von Hayek, Jacques Maritain, Owen Chadwick czy Francis Fukuyama. Demokracja potrzebuje wiary (!) podzielanej przez wyraźną większość obywateli w to, że ludzie są równi. Potrzebuje także wiary (!) w to, że ludzie - w zasadzie - posługują się rozumem i pragną żyć uczciwie (choć empiria bardzo często przeczy takim założeniom), a zarazem wiary (!) w to, że wszyscy ludzie są grzesznikami i dlatego warto podzielić i wzajemnie kontrolować różne władze. Konieczna dla żywotności demokracji jest także wiara (!), że wielkoduszność wobec mniejszości jest wartością, a każdy człowiek ma niezbywalne prawa i łączące się z tym obowiązki. Jest to wiara obywatelska. Łatwo jednak dostrzec, że są to również podstawy antropologii chrześcijańskiej (nieprzypadkowo w tej chrześcijańskiej części świata rodziła się współczesna demokracja), lub przynajmniej - zgodzę się także na tezę słabszą - że jest to antropologia kompatybilna z chrześcijańską wizją człowieka. Kościół nauczając takiej wizji człowieka, umacnia w demokracji coś, co jest jej niezbędne, a czego ona sama nie jest w stanie wytworzyć. Dlatego też w krajach takich jak Czechy - można by rzec postchrześcijańskich - stosunkowo łatwo można implantować demokrację. Podobnie w Hiszpanii, choć bardzo trudno jest udowodnić tezę, że było to wbrew Kościołowi. Znacznie trudniej zaszczepia się demokrację w byłych europejskich koloniach, takich jak na przykład Indie (do dziś żywotny system kastowy i często bardzo podrzędna rola kobiety), chyba - a i to nie bez trudu - że czyni się to pod kontrolą okupacyjnych wojsk, jak to było w Japonii. O. Zięba zwraca uwagę, że wszelkie przedchrześcijańskie formy demokracji miały charakter kolektywny - człowiek był częścią wspólnoty i musiał woli większości poddać się w sposób bezwzględny. Ten, kto tego nie uczynił, był skazywany na wygnanie albo też - jak uczy casus Sokratesa - wypijał cykutę. Bez chrześcijaństwa nie byłoby dzisiejszej demokracji. Nie znaczy to jednak, że chrześcijaństwo ma tylko historyczne znaczenie. Dlatego teza Majcherka, iż rosnące wpływy religii na życie publiczne częściej prowadzą do ograniczania, niż wzbogacania publicznego dyskursu, jest i zbyt jednostronna, i zbyt obszerna. Trzeba bowiem zapytać: jakiego wyznania czy religii? I jakiego wpływu? Katolicyzm i prawosławie, islam i judaizm - nawet pomijając ich wewnętrzne zróżnicowanie - zupełnie inaczej odnoszą się do publicznego dyskursu.

Kościół po Vaticanum secundum, Kościół czasów Jana Pawła II i Benedykta XVI ma wyraźnie sprecyzowane stanowisko, które Boeckenfoerde nazwał "zaangażowaniem niepolityczno-politycznym", a ja nazywam "metapolitycznym zaangażowaniem Kościoła". Mówią o tym dokumenty soborowe, dokumenty II Synodu Polskiego, listy episkopatu etc. Mniejszościowym, acz znaczącym i donośnym głosom, które postulują większe zaangażowanie w politykę, grozi ideologizacja wiary oraz upartyjnienie Kościoła. Dlatego są w zdecydowanej mniejszości, a zarazem przez artykułowanie swych skrajnych poglądów z pewnością wzbogacają spektrum publicznej debaty. Chyba że publiczny dyskurs wzbogacają jedynie "słuszne" poglądy, a poglądy "niesłuszne" go ograniczają. O niebezpieczeństwie ideologii, także religijnej, także o grzechach ludzi Kościoła, pisał głęboko i po wielekroć Jan Paweł II. To również dzięki jego postawie oraz nauczaniu ideologizacja wiary grozi nam dziś, na szczęście, w niewielkim stopniu. Ukazywał też papież rozliczne pozytywy oraz zagrożenia współczesnej demokracji. To dlatego ongiś wielki krytyk pontyfikatu prof. Carlo Cardia mógł napisać: "Jan Paweł II ma zupełną rację zarówno w swej diagnozie postmodernistycznego społeczeństwa, jak i sposobów jego leczenia... można go spokojnie zaliczyć do grona postmodernistycznych krytyków instytucji demokratycznych oraz religijnych reformatorów doktryn politycznych". Owszem, możemy mówić o spektakularnych i częstych ostatnio próbach wiązania Kościoła z polityką, są one jednak mało skuteczne i - zwłaszcza po ostatnim oświadczeniu Stolicy Apostolskiej - przyznaje O. Maciej Zięba i dodaje - nie wróżę im wielkiej przyszłości. Zauważmy też, że za tę próbę mariażu w większym stopniu odpowiadają politycy. W wieloletniej skali transformacji całej Rzeczypospolitej jest to jednak jedynie medialny naskórek. Istotą demokracji jest bowiem społeczeństwo obywatelskie. Kościół w Polsce wspierał jego budowanie pod zaborami, w czasach okupacji i w okresie PRL. Czyni to również w czasach wolności, w III Rzeczypospolitej. Potwierdzają to bardzo różnorodne badania prowadzone niezależnie w Centrum Badań Regionalnych, w Instytucie Socjologii UW oraz w CBOS. Zacytuję konkluzję z analiz CBOS: Od powstania III RP religijność Polaków sprzyja postawom obywatelskim, czynnemu udziałowi w przemianach demokratycznych zachodzących w kraju. Zakorzenienie Polaków w religii stwarza szansę na rozwój społeczeństwa obywatelskiego inspirowanego wiarą, wyrastającego z tradycji chrześcijańskich. Zmarła niedawno założycielka Centrum Badań Regionalnych prof. Wisła Surażska, używając zupełnie innej metodologii, doszła do identycznej konkluzji. Opowiadała mi przed laty, że - będąc osobą niewierzącą, musiała mitygować swych antyklerykalnych politycznych przyjaciół, by nie atakowali Kościoła, bo jest on podstawowym, a na ziemiach zachodnich wręcz jedynym budowniczym społeczeństwa obywatelskiego w Polsce. Opowiadała mi również, że gdy napisała o tym artykuł do znanego socjologicznego czasopisma, otrzymała uprzejmą odpowiedź od amerykańskiego wydawcy, że tekst nie zostanie opublikowany. Powszechnie bowiem wiadomo -pisał wydawca - że Kościół katolicki nie sprzyja budowaniu społeczeństwa obywatelskiego. Może gdyby się ów tekst wówczas ukazał, a Janusz A. Majcherek go przeczytał, to nie napisałby dzisiaj "Kościół nam demokracji nie uzdrowi" - konkluduje o. Zięba.