Brytyjczykom wolno tworzyć dzieci wolne od chorób

Gazeta Wyborcza/J

publikacja 12.05.2006 13:44

W Wielkiej Brytanii zapadła właśnie decyzja, która może zmienić losy wielu rodzin, w których ciężkie choroby są przekazywane z pokolenia na pokolenie.

Tamtejszy Urząd ds. Embriologii i Płodności Człowieka (Human Fertilisation and Embryology Authority) zezwolił osobom zagrożonym niektórymi nowotworami na kontrolowane tworzenie zdrowego potomstwa. HFEA wyraził zgodę na zastosowanie tzw. przedimplantacyjnej diagnostyki genetycznej. Nosiciele wadliwych genów BRCA1, BRCA2 i HNPCC (związanych z rakiem piersi i pęcherza)będą mogli zgłaszać się do lekarzy, by dzięki zapłodnieniu in vitro stworzyć zarodki, spośród których wybrane zostaną te pozbawione uszkodzonego genu. Z tym genem nie bierzemy Na czym polega rozmnażanie wsparte przez przedimplantacyjną diagnostykę (PGD)? Od przyszłego ojca pobiera się nasienie, a od matki - komórki jajowe. Następnie doprowadza się poza organizmem kobiety do połączenia się komórek, czyli do zapłodnienia. W efekcie powstaje kilka zarodków, którym pozwala się rozwinąć przez trzy dni do stadium kilku komórek. Jedną z nich pobiera się (bez uszczerbku dla zarodka) i przeprowadza na niej badania genetyczne. Naukowcy sprawdzają, czy w DNA znajduje się wadliwa kopia genu, czy też nie. Gdy badacze prowadzący testy znajdą zdrowy zarodek, przenoszą go kobiecie do macicy. Jeśli się tam zagnieździ, a podczas kolejnych dziewięciu miesięcy nie będzie większych komplikacji, wtedy urodzi się dziecko wolne od przekazywanego kolejnym pokoleniom fatum nowotworu. Skoro lekarze mogą w ten sposób zapobiec groźnym chorobom, co ich powstrzymuje przed masowym stosowaniem tej metody? Obawa, czy nie otwierają puszki Pandory. Po selekcji zarodków pod kątem nieuleczalnych, ciężkich nowotworów mogłaby przyjść kolej na lżejsze, choć też dokuczliwe schorzenia - astmę czy krótkowzroczność. One także mają genetyczne przyczyny. Wystarczy tylko poczekać, aż naukowcy powiążą te choroby z odpowiednią wadą w naszym DNA i opracują wykrywający ją test. Ta karuzela mogłaby szybko nabrać rozpędu. Wkrótce znaleźliby się chętni do poprawiania wzrostu swoich przyszłych dzieci czy oszczędzenia im przedwczesnego łysienia... 200 zezwoleń rocznie Są też i inne problemy, które przynajmniej na razie hamują upowszechnienie się PGD. Pierwszą jest duży koszt zarówno samego badania, jak i zapłodnienia in vitro, drugą - dylemat, co zrobić z nadmiarowymi, niepotrzebnymi zarodkami (w tym przypadku obarczonymi wadliwym genem)? Wielka Brytania jest krajem o liberalnym prawie dotyczącym badań nad zarodkami i komórkami macierzystymi. Już wcześniej pozwalano tu na tworzenie dzieci wolnych od chorób. Oczywiście wyłącznie z powodów medycznych.

HFEA nie wydawała takich zezwoleń na lewo i prawo - ośrodek, który miał przeprowadzić zapłodnienie in vitro i badania genetyczne, musiał najpierw otrzymać certyfikat potwierdzający jego wysokie standardy. Potem urzędnicy analizowali każdy wniosek z osobna, korzystając z opinii przynajmniej dwóch ekspertów. Pod uwagę brano m.in. cierpienie towarzyszące chorobie, dostępność skutecznych metod jej leczenia, tempo rozwoju choroby, a nawet warunki socjalne rodziny ubiegającej się o badania zarodków. Rocznie wydawano nie więcej niż 200 zezwoleń. Wśród dziedzicznych chorób, które nękały badane rodziny, występowały m.in. mukowiscydoza, talasemia (złośliwy rodzaj anemii), dystrofia mięśniowa Duchenne'a, choroba Huntingtona i hemofilia. Różni ich dziesięć procent Jaka jest więc różnica między tamtymi zezwoleniami a najnowszą decyzją brytyjskiego urzędu? W odróżnieniu od wymienionych wyżej schorzeń mutacje w genach BRCA1, BRCA2 i HNPCC występują znacznie częściej. Można się więc spodziewać tysięcy podań od chętnych do zapewnienia sobie zdrowego potomstwa. Kolejna różnica dotyczy prawdopodobieństwa wystąpienia choroby u człowieka, który jest nosicielem wadliwego genu. Dotąd przyjmowano, że wskazaniem do badań zarodków jest wada, która w ponad 90 proc. prowadzi do choroby. Tymczasem mutacje w BRCA1 i BRCA2 kończą się nowotworem w "zaledwie" 80 proc. przypadków. Dodatkowo posiadanie genu BRCA1 zwiększa ryzyko raka jajnika o 40 proc. Sceptycy ostrzegają, że może to być pierwszy krok prowadzący do dalszej liberalizacji przepisów. - To zsuwanie się po równi pochyłej. Następnym razem zapadnie decyzja, by eliminować zarodki obarczone ledwie 50-proc. ryzykiem wystąpienia choroby - zauważa Josephine Quintavalle z brytyjskiej organizacji pozarządowej Comment on Reproductive Ethics. - Oczywiście, zdajemy sobie sprawę z etycznych wątpliwości, szczególnie że w tym przypadku nie każda osoba z grupy ryzyka zachoruje na nowotwór - odpowiada Suzi Leather, szefowa HFEA. - Zapewniam jednak, że nie pozwolimy na otwarcie furtki do tworzenia idealnych dzieci. Każdy przypadek będzie przez nas dokładnie analizowany - deklaruje. Środową decyzję urzędu poparło wczoraj British Medical Association - największa organizacja lekarska na Wyspach. "Uważamy, że należy uwalniać ludzi od chorób, korzystając z najnowszych zdobyczy medycyny. Nie podzielamy obaw, że doprowadzi to do tworzenia dzieci na zamówienie. Istnieje różnica między tym, że rodzice nie chcą, by ich dziecko cierpiało z powodu raka piersi, a tym, że pragną, by miało ono niebieskie oczy. Brytyjczycy widzą tę różnicę" - napisali w oświadczeniu lekarze. Od redakcji Wiara.pl Puszka Pandory jednak została otwarta. Jeśli coś jest technicznie wykonalne, na nic zda sie prawo te możliwości ograniczające. Zbyt wielu naukowców stawia dziś znak równości między wykonalnym a moralnym. Warto pamiętać o jeszcze jednym: choroba jest czymś niewątpliwie złym. Tylko jaką cenę godzi się płacić, by jej uniknąć?