Nie łowią uczniów w cudzym stawie

Gazeta Wyborcza/a.

publikacja 19.06.2006 12:20

Adwentyści Dnia Siódmego, świadkowie Jehowy, zielonoświątkowcy, ewangelicy i katolicy uczą się w tej samej podstawówce w Wiśle - wykryła Gazeta Wyborcza.

Podstawówka nr 2 w Wiśle to niezwykła podstawówka. Dzieci systematycznie sprzątają okolicę, a wiosną przenoszą przez drogę żaby, które wędrują ze zbiornika w Wiśle Czarnem, do miejsc, w których składają skrzek. "Dwójka" jest też wyjątkowa, bo chodzą do niej dzieci aż sześciu różnych wyznań. Na 122 uczniów najwięcej - ponad 70 proc. - wychowuje się w rodzinach ewangelickich. Drudzy pod względem liczby są katolicy, a potem kolejno: świadkowie Jehowy, Adwentyści Dnia Siódmego i zielonoświątkowcy. Do niedawna uczył się tu również chłopiec wyznania prawosławnego, ale przeniósł się do Cieszyna. W szkole odbywają się lekcje religii katolickiej i ewangelickiej. Dzieci pozostałych wyznań mogą w tym czasie iść na inne zajęcia albo spędzić czas na świetlicy. Czasami jednak ciekawość bierze górę. - Na religię przychodzą dzieci różnych wyznań. Nikomu nie odmawiamy - mówi Adam Glajcar, ksiądz z parafii ewangelicko-augsburskiej. - Na przykład moja córa Marta czasami chodzi na religię katolicką. Ks. Jerzy Frejnik, z uśmiechem: - Kiedyś powiedziała, że żałuje, że nie jest katoliczką. Ks. Glajcar rozbawiony: - No proszę. Nikogo nie odpychamy, ale też nie uprawiamy prozelityzmu, nie łowimy w cudzym stawie. Uczymy dzieci bycia ze sobą. Ks. Frejnik dobrze pamięta swojego pierwszego ucznia, który zapytał, czy może iść na religię ewangelicką. - Pomyślałem: walnę mu (śmiech). Żartuję oczywiście. Niech idzie, zobaczy. Potem zaczęli przychodzić do mnie uczniowie Adama. Dlatego w głowie zawsze pali mi się czerwone światełko - uważaj, co mówisz, żeby nikogo nie urazić. Dziecko musi wyjść z zajęć podbudowane, a nie zranione. Trzeba starannie odpowiadać na pytania. Uczniowie pytań nie szczędzą. Bo dlaczego jednemu księdzu mówi się "dzień dobry" (wtedy, jeśli ksiądz jest innego wyznania niż uczeń), a drugiemu "szczęść Boże"? Dlaczego katolicy składają ręce do modlitwy z wyprostowanymi palcami, a ewangelicy je zginają? No i czy można prostować, jak się jest ewangelikiem? Pewnie, że można. Niedawno w "dwójce" uczył się Janek z Kościoła prawosławnego. W szkole chodził na religię katolicką. - Wyznaniowo miał bliżej do mnie, ale musiałem mu pozwolić być tym, kim jest. Więc mu mówiłem: "Janek, ty się nie żegnaj tak jak my. Żegnaj się odwrotnie, na prawo". Zawsze chciałem, żeby miał świadomość, że jest z Kościoła prawosławnego - opowiada ks. Frejnik. Janek poszedł kiedyś pobawić się do kolegi z klasy Mateusza, którego rodzina należy do Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego. I nagle pyta: - Wiesz co, Mateusz, nam ksiądz na religii mówił, że zwierzęta rozumu nie mają. A Mateusz na to: - To skąd by mysz wiedziała, że ma przed kotem uciekać? Rozmowie przysłuchiwała się Ewa Ples, mama Mateusza. Spodobało jej się, że w ten sposób chłopcy zaczęli rozmowę o ważnych rzeczach. - Kiedyś między ludźmi innej wiary tworzyły się bariery. Nasze dzieci nie będą miały już takiego problemu, będą bardziej tolerancyjne, otwarte na innych - mówi pani Ewa.

Dlatego nikogo nie dziwi, że czasami w piątek po południu Mateusz pakuje plecak i idzie do domu, mimo że jeszcze trwają lekcje. Nie przychodzi też na żadne sobotnie zajęcia. Czas od zachodu słońca w piątek do zachodu słońca w sobotę to dla adwentystów święto. Nie wykonują wtedy żadnych prac. Ewa Ples: - W poniedziałek nikt nie pyta syna, dlaczego nie było go na zajęciach. Nikt też nie dochodzi, dlaczego adwentyści w szkolnej stołówce jedzą panierowanego kurczaka, kiedy inni uczniowie dostają na przykład schabowego. - Dobrze wiemy, że adwentyści nie jadają wieprzowiny. Bardzo tego pilnujemy również podczas wyjazdów na zielone szkoły i wycieczki - mówi Bożena Walkiewicz, dyrektorka szkoły, która nawet w tłusty czwartek dba o to, żeby pączki były smażone na oleju, a nie na smalcu. Szkolne kucharki dobrze wiedzą, że w zupie nie ma prawa znaleźć się nawet kawałek wieprzowiny. Elżbieta Pilch jest świadkiem Jehowy. Ma dwóch synów: drugoklasistę Salomona i czwartoklasistę Samuela. Świadkowie nie obchodzą m.in. Bożego Narodzenia (podobnie jak adwentyści). Dlatego w klasach nie ma bożonarodzeniowych choinek. Jedno drzewko stoi na szkolnym korytarzu. Kiedy na lekcji mówi się o Wigilii, dzieci innych wyznań opowiadają o swoich świętach (nie gotują świątecznych potraw, nie rysują choinki na plastyce). Ks. Glajcar: - Nie chcemy bombardować dzieci symbolami religijnymi. W klasach nie powiesiliśmy krzyży. Dlaczego? Bo wobec krzyża trzeba się odpowiednio zachowywać. Nie oszukujmy się, że dzieci zawsze o tym pamiętają. Każdemu z nich zdarza się powiedzieć coś brzydko, skłamać czy ściągać na lekcji. Elżbieta Pilch: - Nie chcemy żyć na uboczu, nie negujemy tego, co inni uznają za ważne albo święte, ale jesteśmy wierni naszym zasadom. Świadkowie Jehowy nie świętują urodzin, Dnia Matki czy Babci. Kiedy któryś z uczniów obchodzi urodziny, Samuel nie śpiewa mu "Sto lat", jak reszta klasy. Ponieważ utarło się, że solenizant częstuje wtedy słodyczami, Samuel też przynosi do szkoły cukierki. Ale już bez okazji. Świadkowie Jehowy nie przychodzą na doroczny wieczór kolęd. Dlatego dyrektorka w listopadzie organizuje dla nich Czarneckie Szpyrki, które przypominają rodzinny festyn. Walkiewicz: - W Szpyrkach nie uczestniczą z kolei adwentyści, bo to impreza, gdzie główną rolę odgrywa wieprzowina. Na ostatnich zjedliśmy trzy pieczone świnie. Ks. Glajcar: - Tutaj ludzie są sobie bliscy, mimo że teologicznie się nie zgadzają. Kiedy w zeszłym roku umarł biskup Rzymu, to szkoła to uszanowała, chociaż można było powiedzieć, że katolików jest tu mniej. Podczas rekolekcji wielkopostnych wszyscy uczniowie mają obowiązek przyjść do szkoły. Katolicy idą do kościoła, a reszta zostaje w świetlicy. Wojtek Malarz jest katolikiem i jeszcze nigdy nie miał z tego powodu nieprzyjemności. Razem z rodzicami przeprowadził się do Wisły kilka lat temu. - Nawet byłam trochę zaskoczona, że w szkole nie ma tematu religii. Dzieci nie wytykają sobie wyznania. Uczą się szanować drugiego człowieka. Koledzy Wojtka przychodzą na ping-ponga do naszego kościoła. I nie ma znaczenia, że to kościół katolicki, a ktoś jest ewangelikiem czy zielonoświątkowcem. To jest piękne - tłumaczy Lidia Malarz, mama Wojtka.