Przed samotnością uciekają do kościoła

Gazeta Wyborcza/a.

publikacja 22.06.2006 12:29

Polscy emigranci zmagają się z adaptacją do miejscowych warunków, nieraz szukają wsparcia czy dobrego słowa duszpasterzy i umocnienia w wierze - w Gazecie Wyborczej pisze z Dublina dominikanin Marcin Lisak.

Z jednej strony są witani przez Irlandczyków jako bratnie dusze, podobne w charakterze i w historycznym doświadczeniu. Często jednak gospodarze traktują ich jako przydatną, tanią siłę roboczą. Wśród przybyszów z Polski wyraźnie widać dwie duże grupy. Pierwsza z nich to robotnicy, pracownicy fizyczni w średnim wieku bądź całkiem młodzi, bez specjalnego wykształcenia. To oni najczęściej budują nowy Dublin czy przewożą ciężarówkami ładunki po całej wyspie. Druga grupa to ludzie po studiach, dobrze wykształceni, którzy przyjeżdżają z nadzieją znalezienia ambitnej pracy. Niewielu z nich się to udaje. Starsi mają kłopoty ze względu na słabą znajomość angielskiego. Kiedy nie udaje im się znaleźć pracy, popadają we frustrację. Na tym tle pojawiają się problemy z alkoholem (w czym akurat Irlandczycy są negatywnym przykładem), niska samoocena, brak akceptacji siebie, myśli samobójcze. Nie każdy jest w stanie przyznać się przed sobą i przed rodziną, że nie sprostał oczekiwaniom i powinien wracać do Polski. Ilość takich przypadków wzrasta, im gorsze przygotowanie do wyjazdu. Niechlubną rolę odgrywają w tym przypadku polskie media, które czasami ukazują zbyt różowy, bajkowy, jednostronny obraz życia na emigracji w Irlandii. Z kolei młodzi wykształceni ludzie z trudem znoszą pracę znacznie poniżej kwalifikacji czy wykształcenia. Nie każdy jest inżynierem, geodetą, informatykiem czy architektem, a takim najłatwiej znaleźć pracę w zawodzie. Absolwenci uczelni muzycznych, pedagodzy czy ekonomiści muszą zaczynać karierę zawodową od sprzątania, mycia naczyń, obsługi baru, opieki nad dziećmi czy nawet pracy na budowie. Po pewnym czasie odczuwają wypalenie czy frustrację. Wtedy przychodzą skarżyć się przed duszpasterzem na swój los. Jednak większość decyduje się zostać. Billboardy zachęcające do powrotu do Wrocławia, który obiecuje zapewnić pracę, budzą na twarzach polskich dublińczyków uśmiech politowania. Bilans jest prosty: tam może dadzą dwa tysiące złotych, tutaj dają też dwa tysiące, ale euro Samotność w tłumie Problemy z pracą wydają się egzystencjalnie najbardziej poważne, niekiedy jednak łączą się z doświadczeniem jeszcze silniejszym - osamotnieniem.

Najlepiej adoptują się do irlandzkich warunków ci, którzy nie żyją samotnie. Do Irlandii przyjeżdża z Polski wiele par, często są to narzeczeni, którzy chcą zarobić na małżeński start i wrócić do ojczyzny. Przyjeżdża też wiele młodych małżeństw, które nie znajdują nad Wisłą perspektyw dla założenia własnego domu. Pary odnajdują się tutaj lepiej od pozostałych, wzajemnie wspierając się we wspólnym celu - szukaniu lepszego życia. Nie przeżywają tak bardzo gehenny rozstania z bliskimi, mogą budować swoją miłość w nowych warunkach. Bywa to niełatwe, bo wymaga akceptowania porażek, zwłaszcza w poszukiwaniu pracy czy taniego mieszkania, a zarazem podtrzymywania się wzajemnie na duchu. We dwójkę jest jednak łatwiej. Pozostali też nie żyją sami, w izolacji od Polaków, ale nieraz stanowi to bardzo trudne doświadczenie. Ze względów ekonomicznych polscy emigranci mieszkają w hotelach z wieloosobowymi pokojami albo wspólnie wynajmowanych, dość ciasnych mieszkaniach, gdzie trudno o spokój, wypoczynek czy intymność. Ta dość przymusowa kohabitacja prowadzi do napięć i zawiści. Jedną z istotnych wartości podkreślanych przez emigrantów jest znalezienie przyjaciół tu na Wyspie. Cennym skarbem jest także takie dobranie współlokatorów, aby można było żyć razem harmonijnie bez zbędnych konfliktów. Tak czy inaczej wiele osób poszukujących pomocy duszpasterskiej u polskich duchownych oczekuje możliwości rozmowy i wsparcia w doświadczeniu samotności. Szczególnie trudna jest w tym przypadku rozłąka pomiędzy małżonkami czy dziećmi i rodzicami. Nie brak sytuacji, że taki zarobkowy wyjazd prowadzi do zdrady małżeńskiej czy trwałego rozbicia rodziny, gdyż trudno podtrzymywać więzi na odległość. Inni borykają się z tęsknotą, emocjonalną czy seksualną pustką. Nie dotyczy to jedynie Polaków. Ten fenomen jest dość powszechny. Kapłani z Afryki, których spotkałem na sesji poświęconej duszpasterstwu emigrantów, podobnie mówili o problemach przybyszów z ich kontynentu. Dla wielu emigrantów charakterystyczne jest poszukiwanie w Kościele poczucia wspólnoty i ucieczki przed samotnością. Z duszpasterskiej perspektywy widać jednak, że często potrzebna jest pomoc psychologa. Na szczęście udało nam się w Dublinie uruchomić takową w języku polskim. Religijność z wyboru Kościół stanowi spore wsparcie dla emigrantów. Katolicyzm jest na tyle globalny, że naturalną rzeczą jest odnalezienie miejsca, gdzie można podtrzymywać swoją wiarę

Wyznawanie wiary w historycznie katolickiej Irlandii nie jest obecnie łatwe, zwłaszcza w Dublinie. To zatłoczone, wielokulturowe miasto biznesu i wielki plac budowy. Na modlitwę, a co dopiero obecność na mszy wielu pracującym brakuje czasu. Miejscowi raczej nie wspierają religijnych zachowań, gdyż sami w przeważającej mierze utracili kontakt z Kościołem. Polacy nieraz muszą bronić swej wiary i zaufania do katolicyzmu, zwłaszcza kiedy od średniego pokolenia Irlandczyków słyszą pełne żalu, rozgoryczenia czy potępienia słowa o karygodnych nadużyciach irlandzkich duchownych i przemożnym dawniej wpływie Kościoła na politykę i prawodawstwo. Młode pokolenie dodaje do tego wizerunku swój chłód i obojętność wobec słabo znanego im Kościoła. W takiej sytuacji potrzeba wiele determinacji i gotowości do niełatwego świadectwa swojej religijnej przynależności. Jednak frekwencja na mszach dla Polaków, jeśli ją porównać z przypuszczalną liczbą emigrantów znad Wisły w Dublinie, jest dość mała. Może tu mieszkać około 100 tys. Polaków. Tym czasem nie wydaje mi się, żeby liczba uczestników polskich nabożeństw w dwóch kościołach przekraczała 3-4 tys. w niedzielę. Część Polaków chodzi pewnie do irlandzkich parafii, ale raczej nie jest ich wielu. Czy oznacza to, że polska pobożność rozbija się o irlandzkie klify? Może to typowy proces w przypadku rozwiniętej i bogatej społeczności. Wiara przestaje być elementem tożsamości narodowej czy tradycji rodzinnej, a jej podtrzymywanie wynikiem presji społecznej. Staje się raczej konkretną i wymagającą codzienną decyzją. Wyraźnie widać, że ci, którzy przychodzą do kościoła, dokonują świadomego wyboru. Biorą odpowiedzialność za liturgię, oprawę muzyczną, organizowanie spotkań. To właśnie z inicjatywy Polaków modliliśmy się w dominikańskim kościele z Irlandczykami i Słowakami w rocznicę śmierci Jana Pawła II czy w wigilię Zesłania Ducha Świętego. Uczestnicy naszych dominikańskich mszy w języku polskim są też żywym przykładem przekroczenia klerykalizacji kościelnego życia, dość silnie obejmującej Kościół w Polsce. Wierni sami zbierają tacę, przekazują sobie koszyk z rąk do rąk, pomagają kapłanom w rozdawaniu komunii świętej, przez co możliwe jest jej udzielanie wszystkim pod dwiema postaciami, zamykają kościół czy prowadzą rozważania Drogi Krzyżowej w Wielkim Poście. Okazuje się, że kapłan może skoncentrować się wtedy na swoich zadaniach. Nie musi wszystkiego kontrolować ani wykonywać w kościele. Ta obserwacja wskazuje, że Polacy szybko się uczą, dostosowują do nowych warunków i potrafią aktywnie w nich funkcjonować. Spotkani przez ze mnie Irlandczycy chwalą ich za pracowitość, punktualność i sumienność w pracy. To ciekawe, że chyba nie jest łatwo podobne cechy zobaczyć nad Wisłą.