Religia katolicka przeciwko ideologii

Dziennik/John L. Allen Jr./a.

publikacja 29.06.2006 12:10

W dniu, w ktorym po raz pierwszy obchodzimy ustanowiony przez polski episkopat Dzień Papieża Benedykta XVI, znany watykanista John L. Allen Jr. tłumaczy czytelnikom Dziennika, dlaczego właśnie cztery dni majowej pielgrzymki do Polski nowy papież wybrał do tego, aby pokazać nowy styl swojego pontyfikatu.

John L. Allen Jr. - znawca tematyki watykańskiej, autor książki „Benedykt XVI, początki pontyfikatu”, napisał w Dzienniku: Jeśli chodzi o sposób sprawowania przywództwa w Kościele, majowa wizyta w Polsce pokazała, że Ojciec Święty jest jak najdalszy od przyjmowania stylu gwiazdorskiego, choć to, że Benedykt przyciąga ogromne i pełne entuzjazmu tłumy w Rzymie i podczas pielgrzymek świadczy o jego umiejętności nawiązania bliskiego kontaktu z wiernymi Nie wdzięczy się jednak do dziennikarzy, nie wykonuje gestów pod publiczkę, nie głosi chwytliwych haseł, wskutek czego nie staje się bohaterem przyciągającym uwagę całego świata. Benedykt XVI jest papieżem, który przybywa do pielgrzymów, nie uczonych. Gdyby Benedykt XVI, przybywszy do Polski, spontanicznie postanowił kanonizować Jana Pawła II, z pewnością znalazłby się na czołówkach wszystkich gazet. Podobnie, gdyby wystąpił z ostrą krytyką „neopoganizmu” nowej Europy, atakując coraz większe przyzwolenie dla małżeństw homoseksualnych, eutanazji czy postępującej w zastraszającym tempie sekularyzacji, bez wątpienia stałby się bohaterem wielu medialnych doniesień i komentarzy. Benedykt wybrał jednak inną strategię, zaapelował po prostu, by Polacy dawali świadectwo chrztu i pozostali wierni spuściźnie Jana Pawła II. „Dziś, gdy wasza obecność w rodzinie narodów europejskich stała się bezspornym faktem”, mówił Benedykt podczas pożegnalnego niedzielnego kazania, „proszę was w końcu, byście skarbem wiary dzielili się z innymi narodami Europy i świata, również przez pamięć o waszym Rodaku, który jako Następca św. Piotra czynił to z niezwykłą mocą i skutecznością”. To poważne wyzwanie duszpasterskie, ale nie da się go ująć w zręczną jednozdaniową frazę, która uczyniłaby papieża bohaterem wieczornych wiadomości. A mimo to setki tysięcy pielgrzymów, którzy znosili deszcz, zimno i trudy podróży, a także szorstkie traktowanie ze strony ochroniarzy i księży, przybyli nie po to, by obejrzeć spektakl czy gorącą debatę polityczną, lecz po strawę duchową. Choć Benedykta XVI niepokoi „dyktatura relatywizmu”, która prowadzi do niebezpiecznych jego zdaniem trendów społecznych, takich jak prawne uznanie alternatywnych form rodziny, uznaje on te kwestie polityczne za symptomy, a nie przyczynę choroby. U źródeł współczesnych problemów leży według papieża kryzys wiary - wiary w Chrystusa, w Kościół.

Benedykt nie wchodzi także w spontaniczne rozmowy z wiernymi, z których zasłynął Jan Paweł II, zwłaszcza w miejscu takim jak Wadowice. Zamiast podgrzewać entuzjazm tłumów, Benedykt woli przerwać okrzyki i śpiewy już po paru sekundach i szybko rozpocząć modlitwę. To papież, dla którego najważniejsze są słowa, a nie efekciarskie widowiska przyciągające uwagę mediów. Bez wątpienia najważniejszym momentem pielgrzymki papieża do Polski, przynajmniej z punktu widzenia międzynarodowej opinii publicznej, była wizyta w Auschwitz 28 maja. Wówczas Benedykt XVI po raz kolejny udowodnił, że sam narzuca styl swego pontyfikatu; że chce być papieżem na swój sposób. Z punktu widzenia PR można było oczekiwać, że prominentny Niemiec odwiedzający Auschwitz, wygłosi narodowe wyznanie win i zaapeluje przeciwko współczesnemu antysemityzmowi. Katolik przestrzegający zasad „politycznej poprawności” nie odwoływałby się do żadnych wątków, które mogłyby wzbudzić kontrowersje między katolikami i żydami. „Nie mogłem tu nie przybyć” - oświadczył. Jednak dalej określił się jako „syn tego narodu, nad którym grupa zbrodniarzy zdobyła władzę", stwierdzając, iż naziści wykorzystali Niemców dla swych celów. Pochwalił również swych rodaków, którzy stawiali opór Hitlerowi, nazywając ich „świadkami prawdy i dobra, które przetrwało również w naszym narodzie”. W papieskich wypowiedziach było widać wyraźne odejście od wyrażenia zbiorczej narodowej winy. Podobnie Benedykt nie odniósł się do współczesnego antysemityzmu, choć na początku swojego przemówienia mocno wolał: „Aby żywy Bóg nigdy nie dopuścił do powtórzenia tego”. Jednakże oczekiwanie, że Benedykt powie coś wprost na temat antysemityzmu w Europie, a może nawet o ostatnich kontrowersjach wokół Radia Maryja, się nie spełniły. Wygląda na to, że Benedykt nie chciał, by Auschwitz zostało wykorzystane jako trampolina do krytyki współczesnych wydarzeń. Zamiast tego wolał zgłębić w swoich wypowiedziach to, co sięga korzeni - ludzką chęć usunięcia Boga, który ogranicza ziemską władzę. W pewnym sensie przemówienie Benedykta w Auschwitz jest punktem zwrotnym w chrześcijańskiej teologii, która w ciągu ostatnich 60 lat jako punkt wyjścia brała na siebie winę za współudział w Holocauście. Nie zaprzeczając, że do tragedii przyczynili się często zdeklarowani chrześcijanie, Benedykt dotknął problemu, głębiej zauważając, że zarówno chrześcijaństwo, jak i judaizm reprezentowały systemy myślowe, które naziści zamierzali zniszczyć. Bóg i prawo naturalne są bowiem obroną przed totalitaryzmem. Benedykt dał chrześcijanom nowe kryterium do refleksji nad Auschwitz - nie winę, ale fundamentalne poczucie konieczności wyboru stojącego przed ludzkością: Bóg albo otchłań pustki.