Nie mówił wprost, ale do rzeczy

Jan Drzymała

Jan Paweł II już trzydzieści lat temu wyprzedzał nas o całe lata świetlne.

Nie mówił wprost, ale do rzeczy

19 czerwca 1983 roku Jan Paweł II stanął na Jasnej Górze. Pielgrzymka przebiegała w atmosferze stanu wojennego. Władze zakazywały używania w papieskich wystąpieniach nazwy „Solidarność”. Nie zgodziły się, by papież Polak udał się na Pomorze.

Ojciec święty formalnie się władzy PRL-owskiej nie sprzeciwił. Nazwę związku zawodowego skrupulatnie pomijał, ale wypowiadał słowa, którymi ówczesnej władzy skutecznie zalazł za skórę. Mało tego! Dziś, po trzydziestu latach, w zupełnie innym kraju, przemienionym również dzięki tamtej pielgrzymce, te słowa są dalej aktualne i brzmią jednakowo świeżo.

19 czerwca papież odprawił Mszę świętą na Jasnej Górze. W homilii mówił o wolności, której tak bardzo pragnęli wówczas Polacy. Powiedział: „Naród jest prawdziwie wolny, gdy może kształtować się jako wspólnota określona przez jedność kultury, języka, historii. Państwo jest istotnie suwerenne, jeśli rządzi społeczeństwem i zarazem służy dobru wspólnemu społeczeństwa i jeśli pozwala narodowi realizować właściwą mu podmiotowość, właściwą mu tożsamość”.

Dzisiaj pozostaje tylko zapytać, na ile państwo te swoje funkcje realizuje? Czy rządzący zdają sobie sprawę, że są powołani do tego, by służyć, a nie do tego, by czerpać z pracy dla narodu głównie prywatne korzyści. TNS OBOP opublikował wczoraj sondaż, z którego wynika, że ponad 70 proc. społeczeństwa nie podoba się to, co dzieje się w kraju. W Warszawie wywieszono „barometr niezadowolenia”, na którym wyświetlana jest liczba osób domagających się odwołania prezydent miasta. Sądzę, że warto przypomnieć dzisiaj rządzącym te słowa papieża wypowiedziane do (o ile mi wiadomo) zupełnie innej władzy.

Druga rzecz, na którą zwrócił uwagę papież, to kwestia osobistych wyborów, osobistej wolności każdego człowieka. Wieczorem podczas rozważania przed Apelem Jasnogórskim, Jan Paweł II pytał młodych (ale nie tylko), co to znaczy „czuwam”. Tłumaczył:

"To znaczy, że staram się być człowiekiem sumienia. Że tego sumienia nie zagłuszam i nie zniekształcam. Nazywam po imieniu dobro i zło, a nie zamazuję. Wypracowuję w sobie dobro, a ze zła staram się poprawiać, przezwyciężając je w sobie. To taka bardzo podstawowa sprawa, której nigdy nie można pomniejszać, zepchnąć na dalszy plan. (...) Jest zaś tym ważniejsza, im więcej okoliczności zdaje się sprzyjać temu, abyśmy tolerowali zło, abyśmy się łatwo z niego rozgrzeszali. Zwłaszcza, jeżeli tak postępują inni".

Papież dodał, że nie można być prawdziwie wolnym bez osobistego, głębokiego, rzetelnego stosunku do wartości. „Nie pragnijmy takiej Polski, która by nas nic nie kosztowała. Natomiast czuwajmy przy wszystkim, co stanowi autentyczne dziedzictwo pokoleń, starając się wzbogacić to dziedzictwo” - apelował.
Ciekawe, że papież Polak niczego nie narzucał, nie mówił: macie zrobić tak a tak, koniec”. On namawiał do myślenia. Do samodzielnego poszukiwania drogi, do podejmowania wysiłku intelektualnego na drodze poszukiwania prawdy.

Dzisiaj często sprzedawane są gotowe rozwiązania. Taka wersja człowieczeństwa light. Vademecum skauta w stylu „zęby myj, zbieraj złom, dobry bądź dla zwierząt” itp. Tymczasem człowieka nie da się ująć w sztywne ramki. Każdy ma własną drogę, własne sumienie, własną drogę do prawdy. Drogę wolności. Trzydzieści lat temu mówił o tym nam Jan Paweł II, a my jakbyśmy zatrzymali się w rozwoju i próbowali zmajstrować własną wersję tej nauki, poprawioną, a raczej uproszczoną. Tylko że uproszczone wcale nie znaczy lepsze. Co gorsze, takie próby ulepszeń pojawiają się nie tylko ze strony środowisk jawnie deklarujących swój antyklerykalizm, ale także wewnątrz wspólnoty wierzących. Tymczasem to w ten sposób nie działa. Nawet Pan Bóg zaryzykował danie człowiekowi wolności. Warto, czytając słowa papieża sprzed 30 lat, dzisiaj sobie o tym przypomnieć.