Pożar w grodzieńskiej farze

Rzeczpospolita/a.

publikacja 14.07.2006 09:13

Dramat w farze - najważniejszym kościele Grodna. Nad ranem spłonęła część zabytkowego ołtarza z końca XVII wieku - informuje Rzeczpospolita.

- Szczęście w nieszczęściu, spaliły się tylko cztery z ponad 20 figur - powiedział "Rz" ks. Jarosław, redaktor diecezjalnego pisma "Słowo Życia". Pożar wybuchł nad ranem, z nieustalonych na razie przyczyn. Płomienie dostrzegł kościelny stróż, który zawiadomił straż pożarną. Przyjechała bardzo szybko i - jak podkreślają księża - przeprowadziła sprawną akcję ratunkową. - Jeszcze się zbieramy... W tym roku obchodzimy trzechsetną rocznicę powstania kościoła. Tym bardziej smutno... - mówi ks. Jarosław. I dodaje, że właśnie prowadzone były rozmowy w sprawie restauracji zagrożonego przez korniki ołtarza i ewentualnego wsparcia z Polski, bo oczywiście ani parafia, ani diecezja, same nie zdołałyby przeprowadzić takiej operacji. -Ateraz nasze potrzeby będą jeszcze większe - podkreśla. Uszkodzony ołtarz wykonany został w latach 1736 -1737 przez Johanna Christiana Schmidta. Jest ogromny, ma dwie kondygnacje i wypełnia prezbiterium lasem kolumn, pilastrów i posągów. Sam kościół, dominujący w panoramie Grodna, został zbudowany przez jezuitów. Inicjatorem sprowadzenia jezuitów do Grodnabył król Stefan Batory. Zakonnicy przybyli tu w 1622 r. i początkowo wybudowali niedużą drewnianą świątynię. Budowę obecnego kościoła, która trwała kilkadziesiąt lat, rozpoczęto wroku 1678. Uroczysta konsekracja odbyła się 6 grudnia 1705 r. W 1773 nastąpiła kasata zakonu jezuitów. Po pożarze kościoła parafialnego w 1782 r. kościół Jezuitów stał się kościołem farnym. Po ustanowieniu w roku 1991 diecezji grodzieńskiej fara pod wezwaniem św. Franciszka Ksawerego stała się bazyliką katedralną. To niesłychanie ważna dla nas świątynia -mówią grodzieńscy Polacy. W czasach radzieckich formalnie nie funkcjonowała, ale katolicy mogli się w niej modlić. - Ludzie płacili czynsz, płacili za światło -opowiada Tadeusz Gawin, pierwszy prezes Związku Polaków na Białorusi. A Wiesław Kiewlak, wiceprezes nieuznawanego przez władze zarządu głównego ZPB, opowiada: - Czasami ksiądz się zjawiał, ale i tak nie odprawiał mszy. Gdy go nie było, ludzie kładli ornat na ołtarz i modlili się. Pamiętam, że kiedy byłem mały, matka zabrała mnie do fary. Widziałem sowieckich dygnitarzy w czapkach, którzy zwiedzali kościół i dziwili się - kto to tak się tu modli... Fara zaczęła działać normalnie dopiero po pieriestrojce. Teraz głównym problemem jest brak środków na remont oraz utrzymanie zabytkowej świątyni. Problemów z władzami Kościół na Białorusi nie ma. Jeżeli już - to z pozostałościami wieloletniej ateizacji społeczeństwa.