Śląscy klerycy odbywają staż w szpitalach

KAI/J

publikacja 21.07.2006 10:27

Klerycy Wyższego Śląskiego Seminarium Duchownego w Katowicach po drugim roku dwa miesiące ze swych wakacji spędzają w śląskich szpitalach pracując jako wolontariusze.

Spotkanie kleryków z cierpieniem jest elementem formacji. - Na wykładach przygotowujemy się do naszej przyszłej pracy - mówią - ale pobyt w szpitalu jest bardzo wartościowym uzupełnieniem, daje wiedzę, której nie wyczytamy w żadnej książce. Ks. Andrzej Nowicki, wicerektor śląskiego seminarium, od dziewięciu lat organizuje pracę kleryków w szpitalu. - Musieliśmy zrezygnować z dawnych rozwiązań, wprowadzonych przez bp Bednorza, by klerycy pracowali rok w kopalniach - mówi. - Jest bezrobocie, więc alumni nie mogą przez rok zabierać pracy innym. Dlatego zgłaszają się do szpitali jako wolontariusze i pracują tam w czasie wakacji. Klerycy powinni zdobywać różne doświadczenia - mówi ks. Nowicki - Kiedy z władzami szpitala ustalam zasady stażu, zastrzegam, by nasi studenci zmieniali oddziały. Dzięki temu będą mieli okazję spotkać się z bardzo różnymi sytuacjami. "Pracuję w szpitalu psychiatrycznym" - opowiada kleryk Karol Barciak. - "Na co dzień pomagam pielęgniarkom i salowym. Do naszych obowiązków należy też karmienie pacjentów. Nie mówimy im, że jesteśmy klerykami, ale kiedy się o tym dowiedzą, od razu można wyczuć, że chcą z nami rozmawiać. W tym szpitalu mam do czynienia z wyjątkowymi pacjentami. Szczególnie schizofrenicy zdradzają potrzebę kontaktu. Stawiają trudne pytania, dzielą się wątpliwościami. Często też pytają o sprawy religijne" - dodaje. "Nie zawsze mamy dla nich gotowe odpowiedzi" - mówi Tomasz Cyganik ze szpitala pediatrycznego w Chorzowie. - "Rodzice chorych dzieci oczekują od nas jakiegoś światła. My jednak chcemy przede wszystkim towarzyszyć dzieciom w cierpieniu i pomóc im je znosić." Bartłomiej Bober opowiada o swoich doświadczeniach z izby przyjęć. - "Przywieźli do nas starszego mężczyznę w wieku 81 lat - mówi. - Miał wypadek samochodowy. Połamał sobie kręgosłup, więc prawdopodobnie już nigdy nie będzie mógł chodzić. Rodzina bardzo się niepokoiła, pytała o jego stan zdrowia. W takich momentach trudno zachować spokój, choć wszyscy go najbardziej potrzebują. Nie wiadomo, jak się zachować, co powiedzieć? Podobne wątpliwości ma Tomek Cyganik ze szpitala pediatrycznego w Chorzowie. "Nasza sytuacja jest szczególnie trudna - mówi. - Kontakt z chorymi dziećmi musi wiele kosztować. Najtrudniej było na onkologii. Choć spotykamy tam dzieci poważnie chore, atmosfera na oddziale jest wyjątkowo pogodna. Ci chorzy uczą nas, jak mierzyć się ze swoimi słabościami". Klerycy nie przedstawiają się chorym dzieciom, nie mówią, czym się zajmują na co dzień. Być może są brani za studentów medycyny, którzy także w szpitalach odbywają wakacyjne staże. - "Naszym zadaniem jest bycie z dziećmi - mówi Tomek. - One szukają w nas przyjaciela". Wszystko zaczęło się w 1969 roku, gdy bp Herbert Bednorz wprowadził roczny staż pracy dla kleryków śląskiego seminarium. Dyskusje wokół tego projektu trwały już wcześniej. Na początku chodziło o katechezę i pracę w szpitalach. Później seminarzyści przez rok pracowali w kopalniach i hutach. W ten sposób mieli się przygotować do swojej pracy duszpasterskiej. Rektor seminarium, ks. Jerzy Paliński, do dziś pamięta swój klerycki staż pracy w hucie. "Spędziłem tam 10 miesięcy - mówi. - Praktykę tę wspominam bardzo dobrze. Nie był to czas stracony. Zresztą ta opinia jest dość powszechna wśród księży, którzy w zakładach pracy poznawali szarzyznę życia swoich przyszłych wiernych. Na tym chyba miał polegać pomysł księdza biskupa: nie uprawialiśmy duszpasterstwa, bo byliśmy klerykami, ale spotkanie z ciężką pracą było okazją do zbierania doświadczeń. Niektórzy patrzyli na nas podejrzliwie. Obserwowali, że nie klniemy i nie pijemy alkoholu po pracy. Niektórzy z nas nie byli rozpoznawani od razu. Dopiero po kilku tygodniach czy miesiącach współpracownicy rozpoznawali w nas kleryków. Nie ukrywaliśmy, kim jesteśmy, ale też nie afiszowaliśmy się z tego powodu. Zabawne były sytuacje, kiedy wyszło na jaw, że jesteśmy seminarzystami. Niektórzy wtedy mówili: Ja to od razu wiedziałem, to było do przewidzenia. Najwartościowsze było dla nas wtedy spotkanie z ciężką pracą. Ludzie inaczej traktowali księdza w kościele, a inaczej przy łopacie. To dawało okazję do bliższych spotkań. Podobnie swój staż w kopalni wspomina ks. Andrzej Nowicki. "Spędziłem pod ziemią 10 miesięcy - mówi. - Dziś nie ma już czasu na podtrzymywanie dawnych przyjaźni, ale na prymicję przyjechała do mojej parafii prawie cała załoga".