Strażnicy Świętej Anny

NTO/Krzysztof Ogiolda/a.

publikacja 28.07.2006 12:07

Od 350 lat franciszkanie opiekują się najważniejszym sanktuarium na Opolszczyźnie - przypomina NTO.

W bardzo ciekawym reportażu czytamy: Pracuje ich na Górze św. Anny dwudziestu czterech, osiemnastu zakonników mieszka w klasztorze, sześciu w domu pielgrzyma. Jest ich niemal dokładnie tylu co 350 lat temu, gdy po raz pierwszy franciszkanie reformaci przyjechali na Górę św. Anny. - Nasza obecność tutaj to chyba jedyne dobrodziejstwo szwedzkiego potopu - śmieje się ojciec Jozafat, obecny gwardian klasztoru, 154. przełożony w jego historii. Do sprowadzenia franciszkanów na Opolszczyznę przyczynił się hetman Stefan Czarniecki. Kiedy Szwedzi szykowali się do zdobycia Krakowa, kazał on zburzyć wszystkie budynki przylegające z zewnątrz do murów miasta. Zakonników przeniesiono do Gliwic, gdzie w budynku przeznaczonym dla dwudziestu mnichów mieszkało ich siedemdziesięciu. Chętnie więc przystali na prośbę właściciela Góry św. Anny, hrabiego Melchiora Ferdynanda de Gaschin, który chciał, by franciszkanie objęli opieką duszpasterską annogórskie sanktuarium. Fundator obiecał zbudować dla nich klasztor i wziął na siebie utrzymanie braci. W listopadzie 1655 roku 22 zakonników odpowiedziało na jego zaproszenie. Początkowo mieszkali przy kościele w Leśnicy, a klucze do nowego, drewnianego klasztoru na Górze św. Anny dostali 350 lat temu - 6 sierpnia 1656 roku. Pierwszym przełożonym został Franciszek Rychłowski. Ubodzy, ale nie dziady Poza opinią o świętości pozostał po nim portret i księga z jego kazaniami, które można oglądać w klasztornym muzeum. Przechowuje się tu także dawne wyposażenie celi zakonnika. Składa się na nie tabliczka z napisem "Memento mori” (pamiętaj o śmierci), brewiarz, skórzana dyscyplina i trupia czaszka. Podobnych atrybutów, poza brewiarzem, trudno byłoby szukać w obecnych pomieszczeniach zakonników.

- Zapewniam, że jedyna czaszka, jaka znajduje się w moim pokoju, to moja własna - mówi gwardian. Miejsce czaszki trupiej na jego biurku zajmuje dziś laptop, z którym o. Jozafat nie rozstaje się także podczas licznych wyjazdów na rekolekcje i misje. - Czasy się zmieniły i nasze życie trzeba było do nich dostosować, ale podobnie jak nasi bracia 350 lat temu przestrzegamy ślubów czystości, posłuszeństwa i ubóstwa, żyjemy duchem św. Franciszka - dodaje. Kiedy wchodzi się za klauzurę i zagląda do pokoi zakonników, ubóstwo widać gołym okiem. Pokój ma kilka metrów kwadratowych i wyposażony jest w łóżko, meblościankę, biurko i regał na książki. Tylko gwardian ma trochę większe mieszkanie, które opuszcza po upływie kadencji. Ale ubóstwo nie oznacza, że zakonnik nie posiada niczego. - Jesteśmy zakonem czynnym, naszym najważniejszym zadaniem jest bycie z ludźmi i dla nich, a to dziś wymaga używania samochodu czy komputera, bez którego trudno coś szybko zorganizować - mówi o. Albert, duszpasterz młodzieży. - Staramy się mieć maksimum tego, co konieczne do pracy, i minimum tego, co dozwolone. Człowiek ubogi nie jest dziadem. Nie stać go na byle co. Kiedy okazało się, że młodzież oczekuje od nas, że na Święcie Młodzieży będziemy robić zdjęcia, umieszczać je w internecie i dawać młodym do skopiowania, kupiłem dobrą cyfrową lustrzankę. Ona nie jest moja, służy do duszpasterstwa. Jak przełożeni przeniosą mnie gdzie indziej, zostanie tutaj - jak cały sprzęt, z którego korzystamy. Pół miliona pielgrzymów Do dziś ojcowie i bracia mieszkają w klasztorze pochodzącym z XVIII wieku. - Mamy rycinę tego budynku sprzed wieków. Tu nic się nie zmieniło. Gdzie była jadalnia - jest jadalnia, gdzie była kuchnia - jest kuchnia, na swoim miejscu została też zakrystia - mówi o. Jozafat. - Do pokojów doprowadzono oczywiście wodę i centralne ogrzewanie, ale nadal nie ma w nich osobnych łazienek. Zaplecze sanitarne jest wspólne dla wszystkich, ale nie spieramy się o kolejność mycia się wieczorem. Życie zakonników po 350 latach zmieniło się, ale nadal ich najważniejszym zadaniem jest opieka nad pielgrzymami przychodzącymi do św. Anny. Jest ich rocznie co najmniej pół miliona. Zakonnicy odprawiają dla nich msze, spowiadają i oprowadzają po sanktuarium i kalwarii. Ich poprzednicy rzadko wychodzili poza klasztorne mury. Dziś ojcowie głoszą rekolekcje i misje nie tylko w parafiach diecezji opolskiej, ale w całej Polsce.

Dzień życia zakonników jest uporządkowany. Zaczyna się o 6.00 rano wspólną modlitwą w kaplicy porannej i mszą św. Po niej bracia jedzą śniadanie i piją wspólną kawę. Dokładnie o 12.00 jedzą obiad, po którym spotykają się na modlitwie południowej. Także wieczorem modlą się razem i jedzą kolację. Czas między modlitwą i wspólnymi posiłkami każdy wypełnia pracą dla pielgrzymów lub klasztoru. - Wiele grup nie zgłasza wcześniej swego przybycia. Wiedzą, że na Górze św. Anny zawsze ktoś jest i oprowadzi pątników czy turystów. Takie wyjście na kalwarię zabiera 3-4 godziny, ale bardzo lubię chodzić tam z grupami pielgrzymów - mówi o. gwardian. Dwujęzyczne duszpasterstwo Franciszkanie przyjmują każdego. Obojętnie skąd przyjechał i czy mówi po polsku, czy po niemiecku. Tu zawsze duszpasterstwo było wielokulturowe. Kiedy w 1709 roku kolejny z Gaschinów - Jerzy Adam - zbudował kalwarię, franciszkanie początkowo nie chcieli jej przejąć. Fundator zażyczył sobie, by pątników kalwaryjskich obsługiwać po polsku, po niemiecku i po morawsku. Zakonnicy uznali, że jest ich za mało, by brać na siebie nowe obowiązki, a w dodatku nie mają w klasztorze tylu poliglotów. Ostatecznie przejęli kalwarię w 1764 roku. Odtąd dobierano obsadę klasztoru tak, by zawsze do dyspozycji wiernych byli zarówno kaznodzieje niemieccy, jak i polscy. Kiedy rok później wydano pierwszy modlitewnik kalwaryjski, był on dwujęzyczny - polsko-niemiecki. W klasztornym muzeum można dziś zobaczyć ręcznie spisane kazania sprzed około 100 lat. Obok tekstów polskich są tam zgromadzone także rękopisy wykaligrafowane pismem gotyckim. Franciszkanie nie obawiają się, że dla kilkunastu ojców i sześciu braci zabraknie zajęcia. Pątników jest trochę mniej niż kilkadziesiąt lat temu, bo wyjazdy do pracy robią swoje, ale i tak rocznie do świętej Anny przyjeżdża ich bardzo wielu. Od kwietnia do października w każdą niedzielę są tu tłumy. Do św. Anny pielgrzymują m.in. dzieci, młodzież, chorzy, niewidomi, sołtysi, motocykliści i wielu innych. - Na największych odpustach, w tym na odpuście św. Anny w najbliższą sobotę i niedzielę gościmy po blisko 20 tysięcy wiernych. Samych komunii świętych rozdajemy rocznie około ćwierć miliona. Przyjeżdżają do nas nie tylko z Opolszczyzny. Święta Anna ma gorliwych czcicieli także na "czarnym” Śląsku - mówi o. Jozafat. - To miejsce przyciąga także naszych ludzi, którzy wyjechali do Niemiec. Wielu z nich kilkadziesiąt lat mieszka za granicą, ale do świętej Anny jeżdżą co rok.

W historii dwukrotnie usuwano franciszkanów z Góry św. Anny. W 1810 roku wygnał ich stąd dekret sekularyzacyjny. Wrócili po blisko 50 latach, sprowadzeni przez biskupa wrocławskiego z Westfalii. Ponieważ okoliczna ludność mówiła wtedy po polsku, do klasztoru wstąpili dwaj dwujęzyczni księża diecezjalni - Atanazy Kleinwechter i Władysław Schneider, by zapewnić opiekę duszpasterską także po polsku. Kolejny raz musieli odejść w czasie kulturkampfu - w latach 1875-1887. Roboty nie zabraknie Wśród obecnie mieszkających na Górze św. Anny braci najdłużej pracuje br. Jacek. Przyjechał tu z klasztoru w Prudniku w 1957 roku. - Przekładano właśnie dach kościoła, a że byłem stolarzem, zostałem skierowany tu na dwa tygodnie do pomocy i tak zostałem do dziś, prawie 50 lat - mówi brat Jacek. Jest już emerytem, ale wciąż łatwiej go spotkać w roboczym kombinezonie niż w habicie. Przyznaje, że nie potrafiłby być bezrobotnym. Mówi, że na szczęście pracy w klasztorze nie braknie na pewno przez następne 350 lat. Obecnie robi nowy ozdobny klęcznik i ławkę dla nowożeńców zawierających na Górze św. Anny małżeństwa. Może w szczegółach opowiadać o kolejnych remontach bazyliki i klasztoru, w których uczestniczył. Z czasem odkrył w sobie nową pasję - rzeźbiarstwo. - Remontowaliśmy wnętrze bazyliki św. Anny - opowiada brat Jacek - okazało się, że trzeba uzupełnić braki przy jednym z bocznych ołtarzy. Spróbowałem wyrzeźbić małe liście akantu. Kilka pierwszych zepsułem, ale potem szło mi coraz lepiej. Dziś jest już wprawnym rzeźbiarzem. Anatomii uczył się z niemieckich podręczników dla artystów. Wykonał kilkanaście kopii figury św. Anny, między innymi dla papieża Jana Pawła II i prymasa Wyszyńskiego. Jego rzeźby trafiły już nawet do kościołów w Japonii. Ojciec Albert należy na Górze św. Anny do młodszych zakonników. Zajmuje się młodzieżą. Do klasztoru wstąpił jako pasjonat muzyki. I nie przestał się nią zajmować jako zakonnik. Grę na trąbce z braku czasu zaniedbał, ale nadal chętnie gra na gitarze, nie tylko podczas młodzieżowych wyjazdów i rekolekcji, ale też dla przyjemności. W wolnym czasie słucha swoich ulubionych Pink Floydów. - Zakon nie jest miejscem, gdzie się zabija swoje zainteresowania. Staramy się je rozwijać - mówi o. Albert i zabiera się do planowania tras na wakacyjnym obozie młodzieżowym w Bieszczadach.