Społeczeństwo kościelne

Franciszek Kucharczak

GN 26/2013 |

publikacja 27.06.2013 00:15

Jeśli władza liczy się z biskupami, to znaczy, że liczy się z nami.

Społeczeństwo kościelne rysunek franciszek kucharczak /GN

Błogosławiony kard. Klemens von Galen, biskup Münster, był solą w oku władz III Rzeszy. Gdy w jednym z kazań mówił o fatalnym wpływie Hitlerjugend na wychowanie młodzieży, ktoś z kościoła zawołał: „Kto nie ma dzieci, nie ma tu nic do powiedzenia!”. Na to kardynał: „Wypraszam sobie w kościele jakąkolwiek krytykę Führera!”.

Dziś też wpływowe środowiska kwestionują prawo Kościoła do wypowiadania się na tematy dotyczące małżeństwa, rodziny, wychowania dzieci itp., bo się „księża nie znają”. Jednocześnie ci, co tak mówią, nader często znają się na wychowaniu tak, jak znali się spece od Hitlerjugend. I robią podobną propagandę, sugerując, jakoby tylko hierarchii kościelnej nie podobało się wywracanie świata na lewą stronę. To dlatego na temat dzietności chętnie wypowiadają się zawzięci orędownicy likwidowania nienarodzonych, a specjaliści od obsługi gum i pigułek z taką bezczelnością uzurpują sobie prawo do edukowania seksualnego naszych dzieci.

Niedawno w serwisie Gosc.pl pisaliśmy o „przedszkolach równościowych”, w których dzieci poznają bajkę o „Panu Kopciuszku” i gdzie chłopcy przebierają się za dziewczynki, a dziewczynki za chłopców. Ludzie, to nie są ćwiczenia! To się dzieje naprawdę! W Polsce w program weszło już ponad 80 przedszkoli, a inne korzystają z niektórych jego elementów. Program zaś napisały trzy feministki. Znają się na sprawie, bo jedna szkoli kobiety w asertywności i samoobronie, druga jest „trenerką genderową”, a trzecia uczy historii w liceum. Ale żadne kompetencje nie są im potrzebne, bo – jak powiedziała nam jedna z nich – są „najlepszymi w Polsce ekspertkami w dziedzinie gender”.

Wątpliwe, żeby jakikolwiek rodzic świadomie powierzał swoje dzieci takim ludziom. Jeśli takie chore pomysły mają rację bytu, to dlatego, że rodzice często pozwalają się uśpić słuszniackim bełkotem o tolerancji i szacunku dla różnorodności. Tego bełkotu jest teraz tyle – a każdy ubrany w szaty najwyższej kompetencji i naukowości, każdy poparty jakimś „autorytetem” – że nikt sam się w tym nie połapie. Nie da się wszystkiego czytać i wszystkiego sprawdzić – dlatego zawsze się komuś wierzy: jak nie Kościołowi, to moralnym ślepcom, wyznaczającym kierunek życia, lecz niezdolnym wskazać jego celu. Wielu wybiera Kościół – i dlatego, jak widać, opornie idą w Polsce „gendery” i inne dewiacje. Macherzy od wywracania moralności twierdzą, że to dlatego, iż władza w Polsce „liczy się z Kościołem”. Owszem, liczy się, ale to skutek. Przyczyną jest zaś to, że Kościół reprezentuje znaczną część społeczeństwa. Tak znaczną, że władza się tej części po prostu boi –  i dlatego liczy się z Kościołem.

Premier powiedział ostatnio, że nie widzi żadnej szansy, by w ciągu 10–15 lat znalazła się w parlamencie większość zdolna zmienić konstytucję na rzecz związków partnerskich. Oświeciło go? Nie. Po prostu nawet jego posłowie boją się reakcji… nie, nie Kościoła. Naszej reakcji. Spróbują za 10–15 lat. Liczą na pokolenie z „równościowych przedszkoli”. Od nas zależy, czy się przeliczą.

Normy etyczne? Ha, ha

Profesor Jan Hartman uznał, że Kodeks Etyki Lekarskiej jest „mieszaniną mowy-trawy oraz ekspresji różnych korporacyjnych fobii, urazów i zaklęć”. Nawiązując do pierwszego artykuł KEL, w którym mowa, że „zasady etyki lekarskiej wynikają z ogólnych norm etycznych”, zakpił: „Ha, a jakież to są te »ogólne normy etyczne«? Czyżby lekarze, w tym twórcy KEL, umieli takowe wymienić, i to wszyscy takie same? Wolne żarty – toż to tylko taka sobie mowa, wiesz, dla picu”. Prof. Hartman najwyraźniej nie uznaje wyroków trybunału w Norymberdzie, gdzie skazano nazistów dzięki zastosowaniu ogólnych norm etycznych. Dodać należy, że prof. Hartman został niedawno powołany przez Ministra Zdrowia do komisji ds. etyki w ochronie zdrowia. Zachodzi więc obawa, że jego poglądy mogą znaleźć odbicie w decyzjach ministerstwa. A z jakiego powodu objął takie stanowisko? Może dlatego, że to ponoć „bioetyk”. Jednak, jak powiedział dla Gosc.pl ks. prof. Muszala, „ani w badaniach magisterskich, ani doktorskich bioetyką się nie zajmował. Tytuł bioetyka uzurpuje sobie od jakiegoś czasu”. Coś to tak wygląda, że się tam bardziej liczy bio niż etyka.

Lewe pieniądze

Marsz Życia w Lublinie, choć odbył się przed miesiącem, jest do dziś atakowany przez lewicowe media i takież „autorytety”, a także Zielonych i SLD. Podniósł się raban, że miasto dofinansowało marsz kwotą 8000 zł. Fundacja Pro – Prawo do Życia sprawdziła, jak wygląda finansowanie przez miasto organizacji proaborcyjnych. I oto okazało się, że miasto wydało na działalność organizacji „Homo Faber” (dane z ich strony) w tym roku jak na razie 12 000 zł., w minionym 66 500 zł, rok wcześniej 60 tys. zł. Czekamy na protesty lewicy.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.