Biskup ograł bezpiekę

Życie Warszawy/a.

publikacja 22.08.2006 06:31

Bezpieka kilkakrotnie próbowała zwerbować ks. Tadeusza Pieronka - ustaliło ŻW. Nie udało się - donosi na pierwszej stronie Życie Warszawy.

W 1963 r. SB podejrzewała go nawet, że na zlecenie prymasa Wyszyńskiego bada ewentualną agenturalność ks. Michała Czajkowskiego - twierdzi ŻW. Z dokumentów PRL-owskiego wywiadu, do których dotarło ŻW, wynika, że w latach 1961-1963 Służba Bezpieczeństwa intensywnie próbowała zwerbować ks. Tadeusza Pieronka, ówczesnego studenta Uniwersytetu Laterańskiego w Rzymie. Liczyła, że młody ksiądz pomoże im w rozpracowaniu środowiska polskich księży w Rzymie w okresie Soboru Watykańskiego II. – Było dla mnie jasne, że kontaktujący się ze mną oficer zmierza do zwerbowania mnie jako agenta – wspomina w rozmowie z ŻW bp Tadeusz Pieronek. – Starałem się jednak nie mówić niczego, co nie byłoby powszechnie znane z prasy. Na pytania o kolegów odpowiadałem, że niewiele ich znam – dodaje biskup. Bezpieka nie dawała za wygraną. I to mimo że – jak zanotował oficer prowadzący – „figurant unika kontaktów, niechętnie godzi się na rozmowy”. W 1963 r. oficer wywiadu uznał, że ks. Pieronek go zwodzi. Po pierwsze dlatego, że o swoich kontaktach z bezpieką informuje kościelnych zwierzchników. Po drugie, że swe kontakty z wywiadem wykorzystuje na korzyść Kościoła. W listopadzie i grudniu 1963 roku podejrzewano nawet, że ks. Pieronek na zlecenie prymasa Stefana Wyszyńskiego uczestniczy w dekonspirowaniu podejrzewanego już wtedy o agenturalną działalność ks. Michała Czajkowskiego. Zastanawiano się, czy to nie on wykradł z biurka Czajkowskiego przygotowywane dla bezpieki raporty (w rzeczywistości zrobił to prawdopodobnie ks. Zdzisław Seremak). Prawdopodobnie, żeby sprawdzić lojalność ks. Pieronka, przekazano mu powiadomienie o mającym się odbyć we Wrocławiu zjeździe współpracujących z reżimem „księży-patriotów”. Jednak obecny biskup „nie zdał egzaminu”. Informację natychmiast przekazał ordynariuszowi wrocławskiemu abp. Kominkowi. – Już w Krakowie esbek wezwał mnie i uznał moje postępowanie za karygodne – opowiada bp Pieronek. Bezpieka zanotowała też, że Pieronek ją oszukał. Chodziło m.in. o to, że w 1961 roku ubiegał się o paszport do USA, gdzie chciał odwiedzić rodzinę, a w rzeczywistości pojechał na studia do Rzymu. Życie Warszawy zamieszcza też obszerny wywiad z bp. Tadeuszem Pieronkiem:

Nie mówiłem im całej prawdy

Z księdzem biskupem Tadeuszem Pieronkiem rozmawiają Dorota Kania i Marcin Dzierżanowski - Żałuje Ksiądz Biskup, że po 1989 r. Kościół nie przeprowadził lustracji? - To problem generalny, nie tylko dotyczący Kościoła. Moim zdaniem, tuż po przełomie nie było politycznych warunków do radykalnego rozliczenia się z przeszłością. Dlatego nie przyłączę się do rosnącego chóru krytyków rządu Tadeusza Mazowieckiego, który rzekomo zaniechał sprawy. Przecież on miał w swoim gabinecie członków PZPR! - W efekcie trzeba to robić teraz, kiedy inne kraje dawno mają już to za sobą.

- Na pewno nie trzeba tego robić w atmosferze sensacji, z jaką mamy obecnie do czynienia. A już na pewno do tej atmosfery nie może się przyłączyć Kościół. To byłoby dla niego kompromitującym zaprzeczeniem własnej tożsamości. - Lepsze jest chowanie głowy w piasek i udawanie, że nie ma problemu? - Mylicie się państwo. Kościół się do sprawy odniesie, ale nie w formie odwetu, wyklinania i potępiania, jaką chce się mu narzucić. Zresztą mam wrażenie, że radykalnym zwolennikom lustracji chodzi nie tyle o prawdę, ile o pręgierz dla politycznych wrogów. - To znaczy? - Moim zdaniem, obecny powrót do spraw lustracyjnych wynika z dwóch rzeczy. Ze strony mediów jest to głównie żądza sensacji. Ze strony polityków – silna potrzeba ideologicznego uzasadnienia „nowej rzeczywistości”, czyli IV Rzeczypospolitej. Pytanie, dlaczego na linii strzału znalazł się właśnie Kościół, pozostaje dla mnie niejasne. Księża byli grupą szczególną. Każdy z nas miał zakładaną teczkę jeszcze jako kleryk w seminarium. Jeśli dziś o współpracę z bezpieką oskarża się Herberta tylko dlatego, że z nią rozmawiał, to należałoby też uznać, że cały Kościół współpracował z SB. Absurd! - Co innego rozmawiać, a co innego donosić. Przyzna Ksiądz Biskup, że to dwie różne postawy. - A oprócz tych dwóch jest całe spektrum ludzkich zachowań, które nie dadzą się łatwo osądzić. Znałem kiedyś tzw. księdza-patriotę, który z powodu swojej AK-owskiej przeszłości dał się zastraszyć i poszedł na jakąś formę współpracy. A równocześnie wspaniale rozwinął parafię, był cenionym duszpasterzem. Dziś, gdyby jeszcze żył, pewnie zostałby przekreślony. Dla mnie oceny tamtych postaw są szalenie skomplikowane. Pewnie dlatego, że sam żyłem w tamtym ustroju. - Pamięta Ksiądz Biskup swój pierwszy kontakt z bezpieką? - To był rok 1961 . Byłem wówczas po doktoracie na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim i pracowałem w krakowskiej kurii. Mój wujek był wówczas proboszczem w Chrzanowie i czasem go odwiedzałem. Kiedyś spotkałem u niego prof. Mariana Iwanejko, znanego prawnika z Uniwersytetu Jagiellońskiego, byłego ucznia wuja. W trakcie rozmowy powiedziałem, że bardzo bym chciał odwiedzić rodzinę w Stanach, ale przecież to niemożliwe, bo nie dostanę paszportu. Prof. Iwanejko na to: „Słuchaj, przecież ja tych wszystkich ubeków uczę. Myślę, że mogę ci pomóc”. - Pomógł? - Szczegółów nie znam. Fakt, że wkrótce złożyłem podanie na milicję i zostałem wezwany po odbiór paszportu.

- Podczas spotkania doszło do spotkania z esbekiem? - Tak. Rozmowa była taka: „Ksiądz chce wyjechać do Stanów, a tam dzieci uczą się piosenki „Wojenko, wojenko, cóżeś ty za pani”… To miał być taki niby-żart, bo wówczas Ameryka była przez komunistów oskarżana o podżeganie do międzynarodowego konfliktu. Odpowiedziałem: „Amerykanie chyba tego nie śpiewają. Jeśli już to Polacy, z sentymentu. Na pewno nie z powodu popierania idei wojennej”. On na to: „Powiem wprost: boimy się, że ksiądz pojedzie do Stanów i powie, że w Polsce nie ma wolności”. - Co Ksiądz na to? - Byłem wtedy po dwóch wydziałach, trochę się znałem na filozofii. Mówię więc: „To jakiś absurd. Nie mógłbym tak powiedzieć. Przecież, według marksistów, wolność to uświadomiona konieczność, więc nie można powiedzieć, że wolności nie ma!”. Chyba nie zrozumiał, o co mi chodzi. W końcu dostałem paszport. - Według materiałów, jakie zachowały się na Księdza temat, bezpieka miała nadzieję, że namówi Księdza do współpracy. Tymczasem miał ją Ksiądz „oszukać”. - Nikogo nie oszukiwałem, co najwyżej nie powiedziałem im całej prawdy. Rzeczywiście, jadąc do rodziny w Stanach, miałem plany zupełnie inne: chciałem studiować w Rzymie. Wiadomo jednak, że gdybym to ujawnił, paszportu tak łatwo bym nie dostał. - Czyli Ksiądz ich „oszukał”? - Nie. W Rzymie poszedłem do polskiego konsulatu i napisałem raport o zmianie swoich planów. Że amerykańska rodzina zaproponowała mi sfinansowanie studiów w Rzymie, co zresztą było zgodne z prawdą. Konsulat przyjął to do wiadomości. To był październik 1961 roku, właśnie zaczynał się Sobór. Bezpiece zależało na dobrym rozpracowaniu środowiska polskich księży w Rzymie. Interesowało ich, co postanowi Sobór, w szczególności, jak odniesie się do komunizmu. - Proponowali księdzu współpracę? - Wtedy nie. Zresztą na jakiś czas zupełnie dali mi spokój. Dopiero po kilku miesiącach, być może po roku, dostałem telefon. Zgłosił się do mnie jakiś pan i zaprosił na rozmowę. - Według dokumentów służb specjalnych PRL, był to oficer wywiadu. Bezpieka odnotowała później: „Szkoda, że do ks. Pieronka wysłaliśmy człowieka o dość niskim poziomie intelektualnym”. - Rzeczywiście, podczas rozmów z nim miewałem wrażenie, że nie jest zbyt błyskotliwy. Oczywiście nie wiedziałem szczegółowo, kim jest, ale było dla mnie jasne, do czego zmierza. - To znaczy? - Do zwerbowania mnie jako agenta, chociaż to wówczas nie było oczywiste. Każdy ksiądz pracujący za granicą miał swego opiekuna. - Czy propozycja współpracy padła wprost? - Wydaje mi się, że w końcu tak, i że zdecydowanie odmówiłem. Ale długo nikt mi niczego nie proponował. - Jak wyglądały te spotkania?

- Najpierw rozmowa na tak zwane bezpieczne tematy. Sytuacja międzynarodowa, zimna wojna. Starałem się nie mówić niczego, co nie byłoby powszechnie znane z prasy. Potem zwykle pytali o kolegów. To był czas, kiedy w Rzymie studiowało wielu znanych później duchownych, m.in. ks. Józef Glemp czy ks. Michał Czajkowski. W naszym domu polskim czasem zatrzymywał się też kardynał Wyszyński. Na pytania o kolegów zawsze odpowiadałem, że niewiele ich znam. Pochodzą z innych diecezji, nie zdążyłem ich jeszcze poznać. - Być może przebieg tych rozmów bezpieka odebrała jako nadzieję na przyszłą współpracę. Stąd później rozgoryczenie widoczne w dokumentach SB. - Czasem się zastanawiam, czy nie byłem zbyt naiwny, że w ogóle z nimi rozmawiałem. Dziś wiadomo, że oni potrafili zrobić zły użytek nawet z błahych z pozoru albo ogólnie znanych informacji. Ale z drugiej strony, proszę mi pokazać kogoś, kto wówczas był tak odważny, żeby od razu powiedzieć: „Odczep się, esbeku!”. Tym bardziej że wtedy nie byliśmy świadomi całego mechanizmu. Poza tym nie ma co ukrywać, że w tym wszystkim był też element strachu. Ja się w każdym razie do niego przyznaję. Tym bardziej że bezpieka stwarzała poczucie swojej stałej obecności, wręcz osaczenia. - W jaki sposób? - Pamiętam, że już po moim powrocie do Krakowa zdarzało się, że podchodzili do mnie na ulicy. Zaczepiali, próbowali rozmawiać. To niczemu nie służyło, oprócz przekazania krótkiego komunikatu: „Nie zapomnieliśmy o księdzu. Ciągle jesteśmy!”. - W papierach SB jest notatka, że esbek prosił Księdza o wypożyczenie książek z Biblioteki Watykańskiej. Pamięta Ksiądz takie zdarzenie? - Nie pamiętam. To zresztą niemożliwe, bo dostęp do Biblioteki Watykańskiej miałem dopiero w 1975 r, gdy zbierałem materiały do habilitacji. - W dokumentach na Księdza temat jest informacja, że SB potraktowała Księdza jako kogoś, kto ich wykiwał. Niemal jak podwójnego agenta, który udawał, że szczerze rozmawia z bezpieką, a potem o wszystkim informował kościelnych przełożonych. - Nie mogę potwierdzić, że byłem agentem, a tym bardziej podwójnym (śmiech). Nie wiem, o co mogło bezpiece chodzić. W tym kontekście pamiętam tylko jedno zdarzenie. Tuż przed moim wyjazdem z Rzymu dostałem list informujący o spotkaniu we Wrocławiu współpracujących z władzami tzw. księży-patriotów. Nie był podpisany, ale potem się przekonałem, że pochodził od bezpieki. Ponieważ byłem w dość dobrych relacjach z ówczesnym ordynariuszem wrocławskim ks. abp. Kominkiem, przekazałem mu tę informację. Już w Krakowie esbek wezwał mnie i uznał moje postępowanie za karygodne, niemal za działanie na szkodę państwa. Był mocno wzburzony. „Jak mógł ksiądz to przekazać arcybiskupowi?!”. - Co Ksiądz odpowiedział? - Zachowałem się chyba dość stanowczo. Powiedziałem, że jego zarzuty są absurdalne, bo żadnej tajemnej wiedzy nikomu nie przekazałem… Prawdą jest też, że po jednym z przyjazdów z Rzymu zrelacjonowałem moje rozmowy z esbekiem księdzu kardynałowi Wojtyle.

- Jakoś to skomentował? - Nie. Po prostu przyjął do wiadomości. - Czy w okresie studiów rzymskich zdawał Ksiądz sobie sprawę, że inni księża też są przez bezpiekę zachęcani do współpracy? - W naszym rzymskim środowisku panowała pewna atmosfera ograniczonego zaufania. Wszyscy wiedzieli na przykład, że kontaktujący się z nami korespondent prasy polskiej Ignacy Krasicki to szpieg i trzeba na niego uważać. Świadomości, że wszyscy byli w jakiś sposób nagabywani, nie było, ale można się było tego domyślać. - Miał Ksiądz Biskup podejrzenia wobec ks. Czajkowskiego? - Ja nie miałem żadnych. Znaliśmy się dość dobrze, dlatego gdy jego działalność wyszła na jaw, byłem zszokowany. Zresztą dowiedziałem się też, że pisał dla SB także charakterystykę mojej osoby. - Ma Ksiądz pretensje? - Z dzisiejszej perspektywy nie. Poprosili go o opisanie m.in. ks. Glempa i ks. Pieronka i on to zrobił. Widzę w tym przede wszystkim jego dramat. - A swój? - Bez przesady. Zresztą z tego co wiem, napisał o mnie dość dobrze… Jestem przekonany, że nie ujawnił niczego, co by mi mogło zaszkodzić. Teoretycznie, groźna byłaby albo informacja, że jestem przeciwnikiem ustroju, albo że się niemoralnie prowadzę, bo to ostatnie mogłoby posłużyć do szantażu. To pierwsze byłoby zresztą prawdziwe, to drugie nie. Ale on nie napisał ani jednego, ani drugiego. Przynajmniej tak sądzę, bo tej relacji nie czytałem. - Rozmawiał z nim Ksiądz po ujawnieniu sprawy? - Nie. Zadzwonił do mnie, ale go przeprosiłem, bo nie mogłem rozmawiać. Potem próbowałem oddzwonić, ale już nie odbierał telefonu. - A z księdzem Malińskim, innym krakowskim duchownym oskarżonym o współpracę? - Po całej sprawie rozmawiałem z nim dwa razy. W przypadku ks. Czajkowskiego jego wina jest bezsporna. W agenturalność Malińskiego nie wierzę. Myślę, że był co najwyżej łatwowierny i bezpieka to wykorzystała. On jest trochę podobny do mnie: rozmawia ze wszystkimi, którzy tego chcą. Jego tłumaczenie, że próbował przekonywać esbeków do swoich racji, uznano powszechnie za niepoważne, wręcz kompromitujące. Tymczasem ja w nie wierzę. Jestem przekonany, że on naprawdę tak myślał. - Na miejscu kierownictwa „Tygodnika Powszechnego” zawiesiłby Ksiądz z nim współpracę? - Absolutnie nie. Powiedziałem zresztą ks. Adamowi Bonieckiemu, że ich postawa to asekuranctwo. - A postawa „Więzi” wobec ks. Czajkowskiego? - Dla mnie to moralny lincz. Jako prawnik nie uznaję sędziów niepowołanych do tego z urzędu. W tym znaczeniu mam wątpliwości co do działań komisji „Więzi”. - W tej komisji byli przyjaciele ks. Czajkowskiego, z którymi on się zgodził rozmawiać i przed nimi wytłumaczyć! - To nieco zmienia sprawę. Ale pozostaje pytanie, czy się „zgodził” ,czy „musiał się zgodzić”!

- A publiczne przyznanie się do winy, jak to miało miejsce w Nowej Hucie przy okazji sprawy Stanisława Filoska? - Dla mnie doprowadzenie do tej deklaracji było po prostu obrzydliwością w stylu komunistycznych procesów pokazowych. Nie miało to nic wspólnego z człowieczeństwem, a co dopiero z chrześcijaństwem! - Czyli jest Ksiądz całkowicie przeciwny ujawnianiu nazwisk agentów? - Jeśli ktoś odbierze z IPN dokumenty, z których niezbicie wynika, że jakiś człowiek go skrzywdził, to ma oczywiście prawo to ujawnić. Mniej mi się podoba, kiedy robi to ksiądz. - Na przykład ks. Isakowicz-Zaleski? - Ja na jego miejscu milczałbym jak grób. Kapłan nie powinien ujawniać grzechów drugiego człowieka. Nieprzypadkowo wymyślono coś takiego jak tajemnica spowiedzi. Oczywiście, w tym przypadku o taką tajemnicę nie chodzi. - Jednak agenturalna działalność była w pewnym sensie „grzechem publicznym”. Przeciwko własnemu państwu. Stąd żądanie, by mówić o nim głośno. - Dlatego powtarzam: jako człowiek ma prawo, jako kapłan nie powinien. Z zachowań sprzecznych z prawem może rozliczać władza państwowa. Z odpowiedzialnością moralną sprawa nie jest już takaprosta. Kościół do wyznawania indywidualnych grzechów od wieków ma konfesjonał. I to wystarczy. - Jednak wielu ludzi może się czuć zgorszonych, gdy ksiądz, który był agentem, występuje jako autorytet moralny lub pełni wysoką funkcję kościelną? Jan Rokita mówi: „Nie chciałbym się spowiadać u agenta. Nie chciałbym chodzić do agenta na mszę”. - To jego autorskie pojmowanie chrześcijaństwa, które, moim zdaniem, powinien zostawić dla siebie. Kościół kieruje się logiką przebaczenia. Jeśli byłym współpracownikom SB, a także samym esbekom, nie damy prawa powrotu do normalności, to pytam: gdzie tu przebaczenie? Gdzie chrześcijaństwo? Przecież to jakiś ślepy zaułek! Mam wrażenie, że część naszych samozwańczych moralistów miałaby problem z przebaczeniem św. Piotrowi i Pawłowi. Bo przecież ten pierwszy kiedyś zaparł się Chrystusa, a drugi w młodości prześladował chrześcijan! Pamiętam, że rozmawiałem kiedyś o tym z kard. Wojtyłą. Mówiłem, że czasem dla jakiegoś grzesznika może być łatwiej się spowiadać u księdza, który sam ma na swoim koncie przewinienia: „Jeśli ksiądz doświadczył własnej słabości, łatwiej zrozumie innych, którzy upadają”. - Kardynał Wojtyła się z tym zgodził? - Powiedział: „Może tak. Ale to nie znaczy, że księża mają grzeszyć”. I ja się z tym zgadzam. Agenci niewątpliwie robili rzeczy złe. Ale przecież ktoś im łamał kręgosłupy, ktoś tworzył ten system powszechnego donosicielstwa, któremu oni, nieraz w dramatycznych okolicznościach, ulegali! I co? Dziś o ich mocodawcach nikt nie mówi, nikt ich nie ściga. Nie piętnuje się tych, którzy rozpętali wojnę, lecz tych, którzy zostali w nią wciągnięci! Którzy, owszem, byli współodpowiedzialni za zło, ale jednak dopiero w drugiej kolejności. W dodatku też poniekąd będąc ofiarami. - Chichot bezpieki zza grobu? - Nie zza grobu. Przecież ci ludzie ciągle żyją i, mam wrażenie, działają.