Miliony euro omijają świątynie

Rzeczpospolita/J

publikacja 29.08.2006 12:42

Kościół nie potrafi sięgnąć po pieniądze, które Unia Europejska daje na ochronę zabytków - taką opinię przedstawia Rzeczpospolita.

W województwie kujawsko-pomorskim, gdzie jest 1300 zabytkowych budowli sakralnych, gotyckich i barokowych, dotacje z funduszy unijnych na remont otrzymała tylko jedna parafia: Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Chełmnie. Jedyna, która złożyła wniosek. Kościół jest niezaradny w staraniach o pieniądze z UE. Ze środków unijnych, jak wynika z informacji Ministerstwa Rozwoju Regionalnego, jest realizowanych tylko 36 projektów kościelnych, w tym 24 dotyczące zabytków. To mniej niż jeden procent wniosków o unijne dofinansowanie. Dotacja UE na obiekty sakralne wynosi ponad 92 mln złotych - zaledwie 1,2 proc. z prawie 8 miliardów na wszystkie polskie projekty. - Wielu nie potrafi sobie poradzić z przygotowaniem wniosku, choć episkopat organizował dla księży i sióstr zakonnych kursy - mówi ks. prof. Witold Zdaniewicz, dyrektor Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego, który badał zainteresowanie duchownych pomocą z UE. - Niektórzy są nieufni. Boją się Unii. Ksieni opactwa benedyktynek w Staniątkach, które jest zabytkową perłą Małopolski, zapytana przez "Rz", czy wystąpiła o fundusze z UE na remont klasztoru i kościoła, odpowiada krótko: - To nie dla mnie. Udało się jej jednak ze środków własnych częściowo wyremontować kościół oraz utworzyć salę muzealną, gdzie eksponowane są skarby opactwa. Atrakcyjność turystyczna Ci, którym udało się przebrnąć przez biurokratyczne procedury, też nie są wolni od problemów. W Chełmnie z funduszy unijnych remontowanych jest pięć kościołów: jeden Sióstr Miłosierdzia oraz cztery należące do parafii Wniebowzięcia NMP. - Budynki czekały na remont dziesiątki lat, fara - od 1928 roku. Zrobiliśmy tylko rzeczy najbardziej konieczne: naprawę dachów, zabezpieczenia fundamentów - mówi ks. Zbigniew Walkowiak, proboszcz parafii Najświętszej Maryi Panny. - Barierą jest to, że wnioskodawca musi z własnych środków pokryć jedną czwartą kosztów projektu. W naszym przypadku jest to kwota prawie 400 tys. Pieniądze pozyskiwaliśmy z różnych źródeł: z Funduszu Kościelnego, urzędów wojewódzkiego i marszałkowskiego. Parafia zaciągnęła 250 tysięcy złotych kredytu bankowego na osiem lat. Znacznie więcej, bo aż dwa miliony, musiała uzbierać archidiecezja lubelska przed wystąpieniem o dotacje z UE na remont archikatedry i budynku kurii. Jest to największa w Polsce inwestycja sakralna realizowaną z funduszy UE. - Bez wsparcia Unii prace nie przebiegałaby tak szybko - mówi proboszcz katedry ks. Adam Lewandowski. Unia stawia również inne wymagania: zabytki rewaloryzowane z jej funduszy mają służyć rozwojowi turystyki. - Unia nie da pieniędzy z tego powodu, że walą się kościoły, ale po to, by wyremontowane obiekty podnosiły atrakcyjność turystyczną miasta - mówi ks. Walkowiak.

Jak na loterii Najwięcej wniosków o dofinansowanie prac remontowo-konserwatorskich instytucje kościelne kierują do Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. W pierwszej kolejności na państwowe pieniądze liczyć mogą zabytki najcenniejsze, pod uwagę brana jest także wysokość środków własnych. Z tegorocznego budżetu na rewaloryzację zabytków -prawie 39 mln zł -na obiekty sakralne przeznaczone zostały już 32 mln. Udało się zrealizować niewiele ponad sto wniosków, chętnych było cztery razy więcej. Rozdysponowano już też 7,5 mln z Funduszu Kościelnego, prowadzonego przez MSWiA. W zgodnej opinii duchownych to ciągle kropla w morzu potrzeb. Niewielkie jest natomiast zainteresowanie duchownych pieniędzmi na rozwój muzeów: do Departamentu Dziedzictwa Narodowego wpłynęło w tym roku tylko 5 kościelnych wniosków. Przeszły trzy - na kwotę 150 tys. Ksiądz Tadeusz Bukowski, dyrektor Muzeum Diecezjalnego w Tarnowie, które ma aż 15 filii, uważa, że uzyskanie państwowej dotacji to loteria, w której wielu nie ma już cierpliwości uczestniczyć. - Przejąłem osiem lat temu placówkę: XVI-wieczne kamieniczki w stanie zagrzybienia i zawilgocenia, ze zniszczonym rzeźbiarskim detalem architektonicznym - mówi. - Dziś muzeum jest zadbane. Całość prac zrealizowałem ze środków diecezjalnych. Władze konserwatorskie zapewniały, że otrzymamy refundację 25 proc. kosztów, czyli ok. 100 tys. Zabiegałem o to trzy lata. Każdorazowo wojewódzki konserwator zakwalifikował nasz wniosek, ale kiedy przyszło do decyzji, generalny konserwator odmówił. Dziś, żeby złożyć wniosek o dotację, musiałbym zadeklarować środki własne, a tych nie mam. Wegetuję. - Kościół potrzebuje pomocy finansowej państwa w utrzymaniu zabytków - podsumowuje ks. Józef Andrzej Nowobilski, dyrektor Muzeum Archidiecezji Krakowskiej, konserwator diecezjalny. - To jest dziedzictwo wspólne, narodu i państwa. My jesteśmy tylko jego depozytariuszami i stróżami. Moda na drewniane kościółki Piotr Ogrodzki, dyrektor podległego ministerstwu Ośrodka Ochrony Zbiorów Publicznych, uważa, że rok bieżący jest wyjątkowo obfity w inicjatywy związane z ochroną zabytków sakralnych. 2 mln zł na wyposażenie w system automatycznego gaszenia mgłą wodną dostało 7 najcenniejszych drewnianych kościołów, 400 tys. zł na zainstalowanie systemu wczesnej detekcji dymu - Kościół Pokoju w Jaworze. Są pieniądze na zabezpieczenie przeciwpożarowe 100 świątyń z terenu Wielkopolski. W ratowanie drewnianych kościołów zaangażował się w ubiegłym roku również PZU, który przeznaczył 1 mln 600 tys. zł na instalację systemów alarmowych, ostrzegających o pożarze i włamaniu. Pomoc prywatnych sponsorów na tak dużą skalę to wciąż ewenement. Drewnianej architekturze sakralnej przysłużyło się wpisanie w 2003 r. na prestiżową Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO sześciu gotyckich świątyń Południowej Małopolski. Mobilizująco podziałały też statystyki, z których wynika, że z rejestru zabytków co roku z powodu pożaru ubywa nawet dziesięć kościołów. Równie niepokojący jest fakt, że na prawie 250 najcenniejszych zabytkowych budowli sakralnych tylko niecałe sto ma wymagane zabezpieczenia przeciwpożarowe. Wśród pozostałych są obiekty tej rangi, co bazylika mariacka w Gdańsku i katedra oliwska. Instalacji alarmowej nie miał XIII-wieczny kościół św. Katarzyny, który spłonął w maju br. Zdaniem Piotra Ogrodzkiego problem dotyczy nie tylko pieniędzy, ale i braku świadomości zagrożenia. - Pod tym względem sytuacja poprawia się, ale ciągle spotykam księży, którzy uważają, że to, co w kościele, z natury rzeczy jest nietykalne. O konieczności założenia alarmów przekonują się dopiero, gdy zdarzy się nieszczęście - mówi.