publikacja 05.10.2006 08:57
Prawosławni kapłani nie będą mogli spowiadać dzieci w szkołach. Grecja oddaliła się o krok od Kościoła prawosławnego, z którym związała się 142 lata temu na śmierć i życie - napisał Jacek Pawlicki w Gazecie Wyborczej.
Do tej pory spowiednicy mogli pojawiać się w greckich szkołach na zaproszenie rady pedagogicznej. Zarządzenie wydane na początku września przez minister edukacji i spraw religijnych Mariettę Giannokou kończy tę niezwykłą jak na Europę praktykę. Okólnik ministerstwa odsyłający szkolnych spowiedników do cerkwi jest kolejnym dowodem na to, że rozwód państwa i Kościoła kiedyś nastąpi - twierdzi GW. O neutralności światopoglądowej wciąż jednak nie ma mowy, a pozycja prawosławia w Grecji jest wciąż nieporównywalnie mocniejsza niż jakiejkolwiek religii w którymkolwiek innych kraju UE. Dzieje się tak, bo kiedy Grecja przez kilkaset lat znajdowała się pod tureckim jarzmem, religia była wyznacznikiem tożsamości narodowej i wciąż jest jej częścią. Prawosławie jest religią państwową od 1864 r. Awantura nie tylko o symbole - To krok w stronę oddzielenia Kościoła od państwa - ocenia w rozmowie z Gazetą decyzję ministerstwa Anna Triandafyllidou, ekspert Helleńskiej Fundacji Polityki Europejskiej i Zagranicznej. Wprawdzie jej zdaniem przypadki spowiedzi w szkołach miały miejsce rzadko, ale w kraju, gdzie 97 proc. z 11 mln obywateli to wyznawcy prawosławia, symbole są ważne. Zresztą nie chodzi tylko o symbole. Jak mówi nam jeden z polskich zakonników prawosławnych, który studiował w Grecji, odsunięcie spowiedników od szkół to cios dla Cerkwi. Możliwość spowiedzi w szkole była ważna w okresie Wielkiego Postu, przed Wielkanocą i Bożym Narodzeniem. - Teraz kapłani stracą okazję do kształtowania wiary i osobowości dzieci - mówi nasz rozmówca. Cerkiew skrytykowała decyzję ministerstwa. "Uderzy to przede wszystkim w dzieci, gdyż pozbawia je unikalnej szansy na podzielenie się z kapłanami swymi trudnymi problemami" - oświadczył Święty Synod, w którego skład wchodzi 12 najwyższych prawosławnych hierarchów Grecji. Hierarchowie nie byli jednak w stanie wpłynąć na zmianę postanowienia. Konstytucyjny Kościół Aby oddzielić Kościół do państwa w Grecji, trzeba zmienić konstytucję. Na to nikt nie jest jeszcze gotowy. Artykuł 3 greckiej konstytucji mówi, że "religią dominującą w Grecji jest religia Wschodniego Prawosławnego Kościoła Chrystusa". Kościół ma w związku z tym liczne przywileje: • uroczystości państwowe odbywają się według obrządku prawosławnego; • duchowni są opłacani z państwowej kasy; • nauka religii prawosławnej jest obowiązkowa w publicznych szkołach podstawowych i średnich; • wyznawcy innych religii nie mogą w zasadzie zbudować swej świątyni bez zgody lokalnego prawosławnego biskupa; • diecezje, klasztory i parafie mają status osób prawa publicznego, co stawia ich w lepszej pozycji niż inne instytucje religijne; • Święty Synod, czyli najwyższa władza w Kościele, wypowiada się nie tylko w sprawach kościelnych, ale też w ważnych kwestiach świeckich. Kościół prawosławny ma też mocną pozycję gospodarczą. Jego własnością jest wiele majątków ziemskich, a także hotele. Jest więc nie tylko potęgą moralną, ale także finansową. Cmentarna dyskryminacja Tak mocna pozycja prawosławia sprawia, że wyznawcy innych religii czują się (i bywają) dyskryminowani. A w 11-mln Grecji żyje ok. 100 tys. muzułmanów i ok. 50 tys. katolików. Do tego trzeba jeszcze dodać niewielki odsetek protestantów i żydów. Teoretycznie wszyscy obywatele Grecji są równi, ale jak skarży się katolicki biskup Foskolos, katolikom trudno znaleźć pracę w administracji rządowej, szkolnictwie, sądach. Ci, którym się udało, nierzadko spotykają się z szykanami. Z kolei muzułmanie mają bardziej przyziemne problemy. I to dosłownie.
- Dyskryminacja wyznawców innych religii nie kończy się nawet po śmierci - skarży się Dede Abdulhalim, muzułmanin z greckiej Tracji. Jest i tak w uprzywilejowanej sytuacji, bo tylko w Tracji lokalne władze zgadzają się na chowanie zmarłych wyznawców Allaha. - Muzułmanin nie ma szans na pochówek gdziekolwiek indziej w Grecji zgodnie ze swą wiarą - opowiada Dede. Dlatego też 25 tys. mieszkających w Atenach Greków wyznawców islamu musi wozić swych zmarłych aż 800 km do Tracji. Jeszcze gorzej jest z muzułmanami azylantami i imigrantami, których liczba sięga 150 tys. - Oni są biedni, a kogo nie stać na specjalny karawan, ten chowa swych bliskich tam, gdzie mieszka, udając, że to prawosławni - tłumaczy. Do niedawna zakazana była też kremacja zwłok jako niezgodna z nauką Cerkwi. W zeszłym roku parlament przyjął jednak poprawkę prawa, która pozwala na kremację tych, którym tego nie zabrania wyznawana religia. Cerkiew straszy Europą Zdaniem Anny Triandafyllidou z Helleńskiej Fundacji Polityki Europejskiej i Zagranicznej Kościół pilnuje swych przywilejów, bo boi się utracić swą pozycję i polityczne wpływy. A arcybiskup Chrystodulos ma wielkie ambicje. Dla utrzymania pozycji Kościoła gra więc na fobiach, uprzedzeniach i greckiej tradycji. A w kraju, gdzie w potocznym języku określenie "ty Turku" brzmi wciąż jak obelga, bardzo łatwo manipulować opinią publiczną, strasząc ją np. muzułmańskim zagrożeniem albo bezbożną Brukselą. Straszenie Brukselą nie jest trudne. UE, której fundamentem jest poszanowanie mniejszości, jest sojusznikiem greckich mniejszości religijnych. To dzięki presji Brukseli w kraju nasila się spór wokół neutralności światopoglądowej. Duchowieństwo to rozumie, dlatego hierarchowie nie ukrywają swego sceptycyzmu wobec integracji europejskiej i starają się wpoić go wiernym. - Grecy nie są za bardzo religijni, ale mają silne poczucie narodowe. Bardzo łatwo wzbudzić ich gniew, np. wmawiając, że Europa wydziera im grecką tradycję - opowiada Triandafyllidou. - Pożar może rozpalić nawet mała iskierka. Spór o religię w dowodzie O tym, jak łatwo prawosławni hierarchowie mogą rozniecić społeczny pożar, przekonał się sześć lat temu rząd poprzedniego premiera, socjalisty Kostasa Simitisa. Odpowiadając na popierane przez Brukselę apele greckich muzułmanów, katolików i żydów, Simitis chciał wykreślić z dowodów rubrykę określającą wyznanie religijne. Kościół uznał to za zagrożenie dla tożsamości narodowej Greków. Abp Chrystodulos zmobilizował wiernych do obrony "tradycyjnych wartości". Jego przesłanie dla zwolenników integracji brzmiało niemal jak wyzwanie: "Grecy są przede wszystkim prawosławnymi członkami Kościoła, dopiero później Europejczykami". Na ulicach Aten i Salonik zaczęły pojawiać się setki tysięcy manifestantów protestujących przeciw zmianom w dowodach. Chrystodulos wytoczył w końcu najcięższe działa. Pod sponsorowaną przez Cerkiew petycją w sprawie pozostawienia zapisów o wyznawanej religii podpisało się ponad 3 mln Greków, czyli 27 proc. wszystkich mieszkańców. Kościół domagał się referendum w sprawie dowodów, spodziewając się, że je wygra. Ówczesne sondaże mówiły, że 46 proc. Greków było przeciwnych zmianie dowodów, a 40 proc. popierało plany Simitisa. Rząd zagrał na czas i wygrał, bo sprawa w końcu przycichła. Cerkiew odniosła tylko moralne zwycięstwo. - Dziś mamy nowe dowody i nie ma w nich rubryki "religia" - mówi Triandafyllidou. Choć w Grecji coraz głośniej mówi się o rozdziale Kościoła od państwa, pozycja Cerkwi jest wciąż zbyt mocna, by zmienić konstytucję. Zdaniem Triandafyllidou zmiana jest nieuchronna, choć sam proces oddalania się państwa od Kościoła może zająć jeszcze nawet 10 lat. Za takim rozdziałem opowiada się coraz więcej Greków. Kiedy w zeszłym roku Kościołem prawosławnym wstrząsnęła seria skandali korupcyjnych, liczba zwolenników oddzielenia Kościoła wzrosła z 44,5 do 60 proc.