Oj naiwni, naiwni

Andrzej Macura

W przewidywalnym czasie postępów w dialogu katolicko-prawosławnym chyba nie będzie. Tak przynajmniej wynika z ostatnich wypowiedzi przewodniczącego Wydziału Zewnętrznych Stosunków Cerkiewnych Patriarchatu Moskiewskiego.

Oj naiwni, naiwni

W wywiadzie dla niemieckiej agencji KNA  metropolita Hilarion stwierdził, że od czasu pontyfikatu Benedykta XVI dostrzega „pozytywną dynamikę” w dialogu katolicko-prawosławnym. Również papież Franciszek – jego zdaniem – „patrzy na Kościół prawosławny z miłością i szacunkiem” dlatego można żywić nadzieję, iż oba Kościoły znajdą w wzajemnych relacjach wspólny język. Ładnie brzmi. A co konkretnie znaczy?

Rosyjscy prawosławni od lat mówią o potrzebie współpracy na płaszczyźnie praktycznej. Chodzi np. o wspólne przeciwstawianie się „wojowniczemu islamizmowi i sekularyzmowi – jak to ujął ten sam hierarcha w czerwcu podczas spotkania z dziennikarzami w Wiedniu. Brzmi całkiem sensownie. Problem w tym, że za tymi pięknymi słowami nie kryją się konkrety. A zeszłoroczna wizyta patriarchy Cyryla I w Polsce to raczej wyjątek. Dość powiedzieć że Moskwa od lat konsekwentnie odrzuca propozycję spotkania patriarchy Moskwy i papieża. Powód? Najpierw musi zostać rozwiązany „problem grekokatolików na Ukrainie”. Cokolwiek by to znaczyło. Skoro zwierzchnicy naszych Kościołów nie mogę się zwyczajnie, bez żadnych warunków wstępnych spotkać, to o jakiej współpracy mowa?

Najsmutniejsze jednak, że w ostatnim wywiadzie przewodniczącego Wydziału Zewnętrznych Stosunków Cerkiewnych Patriarchatu Moskiewskiego skrytykował sposób działania Międzynarodowej Komisji Mieszanej ds. Dialogu Teologicznego między Kościołem Rzymskokatolickim i Kościołem Prawosławnym. Jego zdaniem występujące między Kościołami różnice są tam zacierane i daje to wrażenie, że ich nie ma. Jego zdaniem  „gdy działamy tak, jakby nie było różnic lub były niewielkie, gdy próbujemy przedstawiać tradycje teologiczne naszych Kościołów jako maksymalnie zbliżone - oszukujemy samych siebie”.

Znów brzmi całkiem sensownie. Problem w tym, że nie znając przebiegu katolicko-prawosławnych rozmów nie wiemy o co konkretnie chodzi. I nie wiemy co dla metropolity Hilariona jest ową „wielką różnicą”. Wypadałoby przypomnieć, co ogólnie o owych różnicach pisał niegdyś jeden ze znanych prawosławnych teologów: jeśli tradycja katolicka jest nieortodoksyjna, to kiedy, gdzie i przez kogo (na jakim soborze) została potępiona? A skoro nigdy potępiona nie została, to jak można mówić o braku ortodoksji? Dodajmy: jak można mówić o poważnych różnicach?

Sprawa jest jednak jeszcze bardziej skomplikowana. Parę lat temu Moskwa odrzuciła wypracowany w 2007 roku w Rawennie wspólny, katolicko-prawosławny dokument. Tłumaczono to mniej więcej w taki sam sposób jak dziś. Sęk w tym, że z powodów czysto politycznych Moskwie nie za bardzo wypadało ten dokument przyjąć. Jej przedstawiciele opuścili obrady zanim go uchwalono. Ale – i to najbardziej istotne – opuścili je nie z powodu sporów z katolikami, tylko z powodu obecności podczas spotkania po stronie prawosławnej delegacji Kościoła estońskiego. Moskwa, w przeciwieństwie do Konstantynopola, nie uznaje autokefalii Kościoła w Estonii. I tak – jak to zresztą przewidywali komentatorzy tamtego wydarzenia – dialog katolicko-prawosławny stał się zakładnikiem wewnątrzprawosławnych sporów.

Nie chodzi zresztą tylko o sprawę Kościoła w Estonii. Znacznie większym problemem w relacjach Moskwy i Konstantynopola jest sprawa Cerkwii… Ukraińskiej. Konstantynopol przypomina, że kiedy wyznaczał „terytorium kanoniczne” nowego Kościoła moskiewskiego nie dawał mu dzisiejszej Ukrainy. Kościelne zwierzchnictwo Moskwy nad Kijowem wynika nie z kanonicznych ustaleń, ale z woli carów, którzy te terytoria nieco później podbili.

A to wszystko dzieje się w czasie, gdy coraz głośniej mówi się o zorganizowaniu panprawosławnego soboru. Moskwa – co wydaje się słuszne – chce by siła głosów przedstawicieli zależała od wielkości konkretnego Kościoła. Tyle że gdyby straciła Ukrainę, jej pozycja byłaby znacznie słabsza… Rzym, szukając pojednania z prawosławiem musi więc pielęgnować stosunki z prącym do pojednania Konstantynopolem nie lekceważąc jednocześnie głosu z Moskwy. I nie zapominając o wrażliwości innych prawosławnych Kościołów. Niezbyt optymistycznie nastrajająca perspektywa.

Jak się sytuacja rozwinie oczywiście nie wiadomo. Przecież czasem przełomy następują zupełnie niespodziewanie. Jedno można jednak powiedzieć z całą pewnością: ekscytujący się pojednawczymi wypowiedziami metropolity Hilariona są jednak bardzo naiwni….

Zobacz też: