Nie wystarczył mi jeden facet

Barbara Gruszka-Zych

GN 34/2013 |

publikacja 22.08.2013 00:15

Z przeoryszą s. Dominiką Sokołowską o wierności, fizyce i patronce teściowych rozmawia Barbara Gruszka-Zych.

Nie wystarczył mi jeden facet henryk przondziono /gn S. Dominika Sokołowska – od 38 lat w klauzurowym zakonie sióstr dominikanek. Przeorysza w Świętej Annie pod Częstochową, a wcześniej w Radoniach pod Warszawą i w Wilnie.

Barbara Gruszka-Zych: Kiedy zakochała się Siostra w Panu Jezusie?

S. Dominika Sokołowska: To nie była miłość od pierwszego wejrzenia, ale ciężki trud nawracania się.

Długo to trwało?

Kilka lat. Po odejściu od Pana Boga stałam się letnia i na własną rękę szukałam celu życia. Studiowałam fizykę w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Katowicach. Dopiero na trzecim roku nagle mnie olśniło, że istnieje Bóg Stwórca. To się stało na wykładzie z fizyki jądrowej, dotyczącym wnętrza jądra atomowego. Profesor pisał na tablicy tensorowe zobrazowania zachodzących w nim procesów, a ja przestałam notować, tylko zachwycałam się pięknem stworzenia i Stwórcy. Zobaczyłam, jak wspaniale funkcjonuje jądro atomu i jak bardzo przypomina funkcjonowanie makrokosmosu, bo trochę interesowałam się astronomią. Przez głowę przeleciało mi: „przecież jesteś ateistką, a tu nagle Bóg”.

Uważała się Siostra za ateistkę?

Tak, to było wtedy na topie. Nie wojowałam z Bogiem, ale straciłam z Nim kontakt. Angażowałam się w samo życie – najpierw w harcerstwo, potem, już jako studentka, w słodkie, studenckie życie. To były czasy nieustannego imprezowania.

Wieczory przy winie?

Piłam razem ze swoją grupą studencką tak zwane „jabcoki”, bo na droższe nie było nas stać. Wolałam nie zjeść obiadu, ale kupić wino. To się zmieniło po moim odkryciu Boga Stwórcy. Koledzy namówili mnie na trzydniowe, zamknięte rekolekcje akademickie. Już na wstępie położyły mnie na łopatki słowa kapłana, który zaczął od rozważań fragmentu Ewangelii św. Mateusza. Powołując się na niego, postawił tezę, że jeżeli ktoś wierzy w Jezusa, to musi uwierzyć we wszystko, co powiedział. Zdałam sobie sprawę, że nie mam wątpliwości, że Jezus jest Bogiem, a więc reszta powinna być prosta. Skoro Jezus tak powiedział, to dlaczego miałabym wątpić w Jego słowa?

Te przemyślenia doprowadziły mnie do wstąpienia do Instytutu Świeckiego Chrystusa Króla w Katowicach. Byłam pewna, że w ten sposób bardziej, niż wstępując do klasztoru, dam świadectwo wierności Chrystusowi. Myślałam, że bycie zakonnicą to takie noszenie plakietki. Nie podobało mi się to.

W Instytucie złożyła Siostra pierwsze śluby?

Odbyły się w ukryciu, bo to była komuna – przełom lat 60. i 70. ub. wieku. Ubrałam się po świecku, ale na biało. Byłam bardzo przejęta. Przez 5 lat życia w Instytucie głosiłam ludziom, że Pan Jezus jest Bogiem i miłością. Równocześnie pracowałam na uczelni. Trudno mi było zrobić doktorat, nie ze względów naukowych, ale personalnych, bo trzeba było należeć do partii. Stwierdziłam, że nie ma się co rozbijać o układy, a że intrygował mnie Pan Jezus, podjęłam studia teologiczne na ATK. Moja wiedza religijna zatrzymała się na przygotowaniach do I Komunii św. Chociaż potem uczęszczałam na katechezę, to nie bardzo mnie to interesowało. Po trzech latach studiów wstąpiłam do klasztoru.

Coś się stało?

Natknęłam się na tekst rozważań Drogi Krzyżowej, w którym przeczytałam jedno istotne zdanie. Że Pan Jezus zbawiał świat w momencie, kiedy zawisł na krzyżu i nie mógł ruszyć ani ręką, ani nogą. Czyli nie działał, ale był. W tym czasie angażowałam się aktywnie w pomoc biednym, w działania misyjne, w wykłady w duszpasterstwie akademickim. Miałam poczucie, że w mocno ateistycznym środowisku Politechniki Śląskiej, gdzie ludzie bali się wspomnieć o wierze, moje działanie nie przynosi efektów. Czytając te słowa, dotarło do mnie, że trzeba się zająć samym Bogiem, żeby móc o Nim mówić. Apostoł idzie i głosi Jezusa, ale ja poczułam, że więcej można zrobić, siedząc w miejscu i bezpośrednio sprowadzając łaskę Jezusa na ziemię. To przeświadczenie pociągnęło mnie do klasztoru. Zakonnicy klauzurowej nie groziło, że ludzie na jej widok będą mieć jakieś wstręty. Sama jako studentka wierzyłam w zabobony, że jak się zakonnicę spotka przed egzaminem, to nie ma co na niego iść. (śmiech)

Zastanawiała się Siostra, że nie będzie mieć męża?

Już w Instytucie składałam ślub czystości. Podjęłam tę decyzję na całe życie.

Trudno żyć bez męża, dzieci?

To kwestia powołania. Normalnie kobieta chce mieć dzieci, chce być kochana i bardzo się cieszy, kiedy jakiś facet patrzy na nią z podziwem. Bardzo to lubiłam, i owszem... Pracując na politechnice, kontaktowałam się przecież z panami – kolegami i studentami. Łykałam te różne doznania. Ale ważniejszy okazał się Pan Jezus.

Kiedy to Siostra zrozumiała?

Kiedy oświadczył mi się kolega ze studiów. Odmówiłam mu i uświadomiłam sobie, że nie przemyślałam tych spraw. Czułam, że go nieświadomie krzywdzę. Dlatego postanowiłam tak się zachowywać wobec kolegów, żeby już nikogo nie sprowokować do oświadczyn. Doszłam do wniosku, że mam ogromną potrzebę kochania kogoś więcej niż jednego faceta i kilkanaścioro dzieci. Wiedziałam, że liczy się tylko On – Pan Jezus.

On nie ma ciała.

Ale daje nieskończoną miłość. Ja te nieskończone perspektywy mam stale przed sobą. Wciąż jest mi mało miłości i wciąż pragnę jej więcej. Gdyby to pragnienie pojawiło mi się w małżeństwie, pewnie zaczęłabym szukać innych mężczyzn, czując, że jeden mi nie wystarcza. Myślę, że przyczyna rozwodów tkwi w tym, że któreś ze współmałżonków nie zdało sobie sprawy, że jego pragnienie miłości jest tak ogromne. Wciąż pragnie więcej i więcej, zdradzając żonę. Jedynie wtedy, gdy oboje małżonkowie szukają oparcia w Bożej miłości, ich małżeństwo jest piękne i trwałe.

Pan Bóg daje Siostrze miłość. Ale nie zawsze osoby duchowne czują miłosną odpowiedź Boga.

Nasze życie w klasztorze odbywa się li tylko na płaszczyźnie wiary. Nie mogę powiedzieć, że czuję Boga w sensie dotykalnym. Tylko czasem zdarzają się takie wyjątkowe momenty. Natomiast codziennie wybieram Boga, którego raz wybrałam. Życie wewnętrzne, bo teraz o nim mówimy, składa się z etapów. Po fascynacji trzeba przejść oczyszczenie, kiedy się wydaje, że Boga w ogóle nie ma.

Miała Siostra takie stany?

Nieraz. Ale na szczęście nie tak jak matka Teresa z Kalkuty, która długi czas nie miała żadnego poczucia obecności Pana Boga. Czuła się opuszczona, a jednocześnie przy Nim trwała, bo kochała. Nie wątpiła, że Bóg jest miłością, ale tego nie odczuwała. Jednak do końca pozostała wierna swojemu wyborowi. Wierność raz podjętemu wyborowi odnosi się również do życia świeckiego. Jeśli na przykład nie sprawdza mi się mąż i chodzi na boki, to ja, po ludzku, mogę egzekwować wierność, a nawet się rozwieść, ale w dalszym ciągu powinnam być wierna sobie i swojej miłości. Powinnam go kochać do śmierci, tak jak obiecałam, choć to bardzo trudne. Gdybym straciła wiarę w Boga, to moje życie nie miałoby żadnego sensu.

Można stracić wiarę w zakonie kontemplacyjnym?

Oczywiście. Wiara jest darem. Jeśli w jakimś momencie przestajemy współpracować z łaską, można ją stracić.

Jak można tego uniknąć?

Przez zwyczajną, codzienną wierność.

Na czym to, w przypadku Siostry, polega?

Na wierności swoim obowiązkom. Chociaż mi się bardzo chce spać, to wstaję rano na modlitwę, bo to mój obowiązek. W imieniu Kościoła, w imieniu wszystkich ludzi i z nimi razem staję przed Bogiem i wielbię Go. Powierzam Mu troski nasze i tych, którzy o to proszą.

O której Siostra zaczyna się modlić?

Za dziesięć szósta odmawiamy brewiarz, do którego wracamy kilka razy w ciągu dnia. Potem jest medytacja osobista. O siódmej piętnaście mamy Mszę św. Po śniadaniu każda rusza do swojej pracy. Jedne siostry idą prać, prasować, gotować, któraś tłumaczy teksty, któraś pracuje w archiwum, inne robią klasztorną maść. Zmieniamy zajęcia co sześć lat, żeby nie wpaść w rutynę. Potem jemy obiad. O trzeciej spotykamy się na Koronce do Bożego Miłosierdzia, potem znów odmawiamy brewiarz. Po południu mamy godzinę rekreacji. Wtedy możemy rozmawiać, bo w ciągu dnia obowiązuje milczenie.

To coś innego niż całodzienna rozmowa, którą prowadzicie z Bogiem.

To bardzo miła, choć czasem trudna część dnia. Bo czasem między siostrami zdarzają się nieporozumienia, jak w rodzinie, i kiedy się zbieramy, to coś wisi w powietrzu…

…coś wisi w powietrzu w klasztorze kontemplacyjnym?

Przy jakichkolwiek zajęciach mogą wyniknąć różnice poglądów. Dwie siostry inaczej widzą sposób na dobre rozwiązanie jakiejś sprawy. Uważają, że ich pomysł jest jedynym słusznym. Często właśnie podczas rekreacji dochodzą do konsensusu. My się ciągle tutaj uczymy kochania. Życie wspólne jest bardzo trudne, zwłaszcza w zamkniętym domu. Nieustannie trzeba uczyć się przebaczać, chcieć służyć, wiedzieć, że jeśli mnie jest jakoś ciężko, to drugiej siostrze może być jeszcze trudniej. Przez tę godzinę staramy się ze sobą naprawdę spotkać. Po rekreacji mamy nieszpory, godzinę adoracji i Mszę św. w kościele, w której uczestniczy część sióstr. Inne w tym czasie odprawiają osobistą medytację lub studium. Na koniec jest kolacja, a po dwudziestej kompleta i zakończenie dnia.

Święta Anna, gdzie macie klasztor, jest miejscem szczególnym.

Sama postać św. Anny Samotrzeć to jego główny urok. Jej pierwsze objawienia miały miejsce w XIV wieku. To patronka rodzin. Była dobrą teściową dla św. Józefa. Sama późno została matką i rozumie kobiety, które ze łzami w oczach przychodzą prosić o potomstwo.

Ich prośby zostają wysłuchane?

Wielokrotnie czytamy o tym w podziękowaniach. Modlimy się w intencji różnych, trudnych, rodzinnych spraw, które ludzie nam polecają. Babcie proszą o pomyślność wnuków, uzależnieni o wyzwolenie z nałogów. Od 7 lat koresponduję listownie z więźniem, prowadząc rozmowy religijne. Drugi rok modlę się za skazanego za morderstwo. Jeden z „moich” więźniów już wyszedł i przyjechał z rodziną podziękować za modlitwę. Uznaję, że każdy z nich jest szczery, obdarzam ich zaufaniem.

Po powstaniu styczniowym i kasacie klasztorów zesłano Was tu na wymarcie z domu macierzystego w Piotrkowie Trybunalskim.

Ale przetrwałyśmy 140 lat. Po ojcach bernardynach przejęłyśmy funkcję strażniczek sanktuarium.

Od 10 lat nie macie powołań. Czy nie grozi to śmiercią zgromadzenia w św. Annie?

Jest nas teraz 30. To Pan Bóg powołuje, my jesteśmy tu dla Niego. Może spełniłyśmy już naszą misję? Nie jesteśmy po to, żeby istnieć, ale żeby chwalić Boga. • Adres, na który można przesyłać intencje: swanna@dominikanie.pl

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.