Nie chcę, ale muszę

Joanna M. Kociszewska

"Nie chcę, ale muszę" kończy się zwykle wojną. Chyba że ktoś to zatrzyma. Na sobie. Łańcuch krzywd można zatrzymać tylko na sobie.

Nie chcę, ale muszę

Obrona i odwet. Dwie bardzo często mylone rzeczywistości. Niestety, konsekwencje takiej pomyłki są fatalne.

Na takie zachowanie może sobie pozwolić dziecko. Oddać, skoro zostało zaatakowane, i twierdzić, że to jego wina, bo on zaczął. Jeśli przenosi się to na stosunki międzynarodowe czy wewnątrz państwa, a zamiast piąstki i łopatki pojawia się karabin maszynowy lub wyrzutnia rakiet robi się dużo mniej zabawnie. A przecież mechanizm jest ten sam.

On zaczął! On sprowokował! Ja się tylko broniłem! A że cokolwiek brutalnie i obrona oznacza 600 zabitych i kolejne setki rannych, jak nie tak dawno w Egipcie to już szczegół. Występowałem w obronie, więc skala zła, które spowodowałem nie ma znaczenia.

Czyżby? Pełne zaskoczenie: okazuje się, że jednak ma. Dla tych, którzy zostali tym złem dotknięci. W swoim pojęciu niesprawiedliwie. Zatem w „obronie” oddadzą. Przecież nie mogą okazać się słabi! Nie chcą, ale zostali zmuszeni brutalnością…

„Nie chcę, ale muszę” w tym wymiarze kończy się zwykle wojną. Chyba że ktoś to zatrzyma. Na sobie. Łańcuch krzywd można zatrzymać tylko na sobie. Nie odpowiadając złem na zło. Nigdy nie oznacza to słabości. I nie wymaga zrezygnowania z obrony. Wymaga tylko mądrego wyboru metody.

Nie ma znaczenia, jak szlachetne były nasze cele, jeśli daliśmy się wkręcić w pętlę odwetu i pokonywania zła złem. Zostanie z nich tylko miazga. Parafrazując przysłowie: dobrymi celami i intencjami piekło jest wybrukowane. Wystarczy, że wybrane środki okażą się złe.

Jezus ze swoim stwierdzeniem: Słyszeliście, że powiedziano: Oko za oko i ząb za ząb! A Ja wam powiadam: Nie stawiajcie oporu złemu (Mt 5,38-39)  nie jest ani naiwny, ani nieżyciowy. Doskonale wie, czym to się kończy. I sugeruje wyjście z poziomu piaskownicy.

Szkoda, że tak rzadko jego głos jest słyszany.