Kto w IPN złamał prawo w sprawie abp. Wielgusa?

Nasz Dziennik/a.

publikacja 21.07.2007 19:51

Dokumenty z teczki przypisanej ks. Stanisławowi Wielgusowi w świetle obowiązujących przepisów nie są dokumentami jawnymi. Zarówno ich udostępnienie przez Instytut Pamięci Narodowej w takiej postaci, jak i opublikowanie przez "Gazetę Polską" w dniu 4 stycznia br. jest przestępstwem przeciwko ochronie informacji i powinno być ścigane z art. 265 kodeksu karnego - twierdzi Nasz Dziennik.

W kolejnym artykule z cyklu "Wielka mistyfikacja" Sebastian Karczewski napisał: Jeżeli dokument niejawny został ostemplowany taką pieczątką, to oznacza, że celem tego było zniesienie klauzuli tajności. W świetle obowiązujących obecnie przepisów pieczątka taka powinna być wypełniona przez osobę dokonującą zniesienia klauzuli tajności. W świetle prawa, bez wypełnienia treści tej pieczątki, jej poliniowanej części, zniesienie klauzuli tajności nie jest dokonane, a dokument nadal pozostaje niejawny. Wynika to z rozporządzenia do ustawy, o której mowa w chwili ostemplowania tych dokumentów powyższą pieczątką (DzU z 2003 r. nr 211, poz. 2071). Mówi o tym § 2.2. wspomnianego rozporządzenia, które wyraźnie stwierdza: "Zmiany nadanej klauzuli lub jej zniesienia dokonuje się przez jej skreślenie i wpisanie obok niej nowej klauzuli z podaniem daty, imienia i nazwiska oraz podpisem dokonującego zmiany lub zniesienia, uwierzytelnionym pieczęcią do tuszu z napisem 'Do pakietów'. Zmianę klauzuli lub jej zniesienie bez wpisania daty, imienia i nazwiska oraz podpisu dokonującego zmiany lub zniesienia, uwierzytelnionego pieczęcią, uważa się za niedokonane. Skreślenia oraz pozostałych wpisów dokonuje się kolorem czerwonym. Wycieranie, wywabianie lub zamazywanie klauzuli, która podlega zmianie lub zniesieniu, i dokonanych zmian jest niedozwolone". Z powyższego wynika jasno, że dokumenty z teczki przypisanej ks. Wielgusowi opatrzone niewypełnioną pieczątką "JAWNE" w istocie są dokumentami niejawnymi. Zatem ich publikacja w takiej postaci jest przestępstwem przeciwko ochronie informacji i powinno być ścigane z art. 265 kodeksu karnego. Artykuł 265 kodeksu karnego stwierdza: § 1. Kto ujawnia lub wbrew przepisom ustawy wykorzystuje informacje stanowiące tajemnicę państwową podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5. § 2. Jeżeli informację określoną w § 1 ujawniono osobie działającej w imieniu lub na rzecz podmiotu zagranicznego, sprawca podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8. § 3. Kto nieumyślnie ujawnia informację określoną w § 1, z którą zapoznał się w związku z pełnieniem funkcji publicznej lub otrzymanym upoważnieniem, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku. Wspomniane powyżej rozporządzenie do ustawy w ust. 3 stwierdza wyraźnie, że "zmianę lub zniesienie klauzuli dokumentu lub przedmiotu należy odnotować w odpowiednich dziennikach ewidencyjnych lub rejestrach materiałów niejawnych, z podaniem podstawy zmiany lub zniesienia klauzuli". W ust. 4 czytamy: "Zmiany lub zniesienia klauzuli tajności dokumentu lub przedmiotu, w sposób określony w ust. 2 i 3 dokonują: 1) kierownik kancelarii tajnej lub pracownik kancelarii - w odniesieniu do dokumentów przechowywanych w kancelarii tajnej, 2) kierownik archiwum - w odniesieniu do dokumentów przechowywanych w archiwum - na pisemne polecenie osoby, o której mowa w art. 21 ust. 1 lub art. 25 ust. 5 ustawy, oraz po upływie okresów ochrony, o których mowa w art. 25 ust. 1, 3 i 4". W tym miejscu pojawia się istotne pytanie: czy w "odpowiednich dziennikach ewidencyjnych lub rejestrach materiałów niejawnych", o których mowa w rozporządzeniu, odnotowano zniesienie klauzuli tajności dokumentów dotyczących ks. Stanisława Wielgusa? Jeśli tak, to zamieszczono tam fałszywą informację, zważywszy na fakt, że - jak wykazaliśmy powyżej - w świetle prawa zniesienie klauzuli tajności nie zostało dokonane. Jeśli nie, będzie to kolejne potwierdzenie tego faktu. W wywiadzie opublikowanym na łamach "Rzeczpospolitej" 12 stycznia br. prezes IPN Janusz Kurtyka odnośnie do wspomnianych dokumentów i całej sprawy ks. abp. Stanisława Wielgusa stwierdził: "Dochowaliśmy wszelkich zasad i wypełniliśmy wszystkie powinności, które obowiązują IPN jako instytucję państwową". Fakty potwierdzają rzecz zupełnie odwrotną.

Przeglądając dokumenty znajdujące się w przypisanej ks. Stanisławowi Wielgusowi teczce, nie sposób nie odnieść wrażenia, że ich opatrywanie pieczątką "JAWNE" dokonywane było nie tylko bez należytej staranności, ale również niezgodnie z rozporządzeniem Prezesa Rady Ministrów z dnia 5 października 2005 roku w sprawie oznaczania materiałów, umieszczania na nich klauzul tajności, a także zmiany klauzuli tajności (DzU z 2005 r. nr 205, poz. 1696). Stwierdza ono wyraźnie, że wypełniona pieczęć "JAWNE" powinna znajdować się w prawym górnym rogu nad skreśloną klauzulą tajności. W zbiorze dokumentów dotyczących ks. Wielgusa, udostępnionych przez IPN, klauzula tajności nie została skreślona na żadnym z nich, a wspomniana pieczęć widnieje na nich po lewej stronie. Może to świadczyć o pośpiechu w opieczętowywaniu tych dokumentów, co potwierdzałoby wysuniętą przez "Nasz Dziennik" tezę, że mikrofilm, na którym znajdowały się kopie dokumentów, fizycznie przekazany został do IPN dopiero pod koniec grudnia 2006 roku. Informację taką zamieściliśmy na łamach "Naszego Dziennika" 4 lipca br. w tekście pt. "Tajemnice IPN". W związku z tym tekstem rzecznik prasowy IPN Andrzej Arseniuk przesłał do redakcji sprostowanie, w którym zaprzeczył informacji, jakoby dokumenty dotyczące ks. Stanisława Wielgusa przechowywane były w zbiorze zastrzeżonym Agencji Wywiadu. Stwierdził natomiast, że "materiały archiwalne dotyczące arcybiskupa Stanisława Wielgusa, włączone zostały do jawnego zasobu archiwalnego Instytutu Pamięci Narodowej za protokołem zdawczo-odbiorczym otrzymując sygnaturę IPN BU 01285/3 w dniu 15 listopada 2002 r. Wspomniane mikrofilmy, o starej sygnaturze J-7207 (sprawa operacyjno-obiektowa b. Departamentu I MSW) przekazał Dyrektor Biura Ewidencji i Archiwum Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Od 2003 roku informacja o tym zbiorze znajdowała się w jawnym inwentarzu w czytelni akt jawnych". Informacja pana Arseniuka wydała się nieścisła. Jak wiadomo, "włączenie" jakichś materiałów do zasobu jawnego nie oznacza bowiem, że w tym zbiorze się znajdowały materiały dostępne dla wszystkich. Zresztą - jak widać powyżej - Andrzej Arseniuk wyraźnie stwierdził, że "od 2003 roku informacja o tym zbiorze znajdowała się w jawnym inwentarzu w czytelni akt jawnych", a nie wspomniany zbiór. Za pomocą poczty elektronicznej zadaliśmy więc rzecznikowi IPN pytanie: gdzie fizycznie przechowywane były mikrofilmy ze wspomnianymi dokumentami. W odpowiedzi Andrzej Arseniuk stwierdził, że mikrofilmy znajdowały się w archiwum Instytutu Pamięci Narodowej. W wywiadzie opublikowanym na łamach "Rzeczpospolitej" 12 stycznia br. prezes IPN Janusz Kurtyka na pytanie Wojciecha Cieśli: "Od kiedy IPN znał materiały dotyczące arcybiskupa Stanisława Wielgusa?", odpowiedział: "Informacje, że są takie materiały, dostaliśmy wiele miesięcy temu. Nikt ich specjalnie nie poszukiwał, nie zbierał materiałów o arcybiskupie. Te dokumenty były powszechnie dostępne dla badaczy w zbiorze jawnym, którego inwentarze dostępne są w czytelni IPN. Wiedzieliśmy o nich. One w żaden sposób nie 'wypłynęły' czy 'przeciekły'. Po prostu leżały w archiwum". Wypowiedź ta tylko w części pokrywa się z tym, co stwierdził rzecznik IPN Andrzej Arseniuk. Warto jednak zwrócić uwagę, że o ile pan Arseniuk mówi o otrzymaniu dokumentów przed niemal 5 latami, Janusz Kurtyka używa w tym kontekście słowa "wiele miesięcy". Patrząc na wszystko powyższe, wypada podtrzymać twierdzenie, które zamieszczone zostało w artykule "Tajemnice IPN", że mikrofilm z dokumentami dotyczącymi ks. Wielgusa nie był przechowywany w zbiorze jawnym archiwum IPN, lecz w zbiorze zastrzeżonym archiwum Agencji Wywiadu. Potwierdzałby to jeszcze jeden fakt. Otóż z uzyskanych przez nas informacji wynika, że na biurko prezydenta RP wspomniane dokumenty dostarczył nie kto inny, tylko gen. Zbigniew Nowek, szef Agencji Wywiadu. Jak ta sprawa wyglądała w rzeczywistości? Wydaje się, że prawdę ujawnić może jedynie rzetelne śledztwo. Bo prezesowi Instytutu Pamięci Narodowej najwyraźniej brak w tej kwestii odwagi - podsumowuje Sebastian Karczewski