publikacja 23.09.2007 04:43
Arcybiskup Pius Ncube chciał przewodzić rewolucji, która zmiecie Roberta Mugabego, prezydenta Zimbabwe. Ale najpierw, oskarżony o romans, będzie musiał bronić dobrego imienia w sądzie. Dyktator na razie trzyma się mocno - teiwrdzi Gazeta Wyborcza.
Kiedy Pius Ncube, arcybiskup Bulawayo, drugiego co do wielkości miasta Zimbabwe, wyszydzany przez posłusznych prezydentowi dziennikarzy, składał przed tygodniem arcybiskupi urząd, tłumaczył, że czyni to, by ocalić Kościół przed przewlekłą wojną, która jego samego niechybnie czeka. - Niech atakują Piusa Ncubego, a nie katolickiego arcybiskupa - mówił. Wzorem rewolucjonistów w sutannach z Salwadoru, Filipin czy Afryki Południowej biskup nawoływał do rewolty, która obaliłaby panującego w Zimbabwe już trzecie dziesięciolecie 83-letniego satrapę Roberta Mugabego. Ten nasłał na kapłana szpiegów, którzy ogłosili, że biskup jest rozpustnikiem, amatorem cudzych żon, co w Zimbabwe jest przestępstwem. Teraz Ncube stanie przed sądem. "Zakłamany świętoszek" - kpiła jedna z rządowych gazet, przekręcając jego imię Pius na "pious" (po angielsku pobożny, ale też świętoszkowaty). "To nauczka udzielona przez Stolicę Piotrową wszystkim naszym biskupom, którzy bronili Piusa Ncubego, gdy ten złośliwie i kłamliwie oskarżał prezydenta Mugabego i jego rząd" - wtórowała inna. - Nikt z nas nie sprzeciwiał się Mugabemu tak niezłomnie jak biskup Ncube - mówił przyjaciel biskupa, adwokat i działacz zimbabweńskiej opozycji David Coltart. - No to w końcu go dopadli i załatwili. Ncube protestował, gdy nazywano go zimbabweńskim Desmondem Tutu - ten anglikański kapłan z Kapsztadu za walkę z apartheidem otrzymał pokojową Nagrodę Nobla i został okrzyknięty sumieniem Afryki. - Daleko mi do niego - powtarzał, przyznając jednak, że Tutu jest jego wzorem, podobnie jak inni duchowni, którzy poświęcili życie nie tylko służbie Bogu, ale i walce o doczesną sprawiedliwość. Podziwiał też Jana Pawła II i jego opór przeciwko komunizmowi, Martina Luthera Kinga, biskupa Oscara Romero z Salwadoru, który za swą walkę o prawa najuboższych i najsłabszych został zastrzelony w katedrze, gdy odprawiał mszę, czy anglikańskiego biskupa Jananiego Lume z Ugandy zamordowanego za sprzeciw wobec rządów krwawego tyrana Idiego Amina Dady. Najbardziej jednak - kardynała Jaime Sina z Filipin, który płomiennymi kazaniami wyprowadził milion ludzi na ulice Manili i zmusił do dymisji dyktatora Ferdinanda Marcosa. - Gdyby udało się nam wyprowadzić na ulice choćby ze 30 tysięcy ludzi, Mugabe też oddałby władzę - marzył głośno Ncube. - Widząc, ilu nas jest, jego żołnierze przeszliby na naszą stronę. - Ja jestem na to gotów, nie przestraszy mnie widok wycelowanych we mnie karabinów - zapewniał zagranicznych dziennikarzy. - Ale ludzie w Zimbabwe nie są jeszcze gotowi. Żyją za dolara dziennie, a Mugabe wydaje milion dolarów na urządzenia do podsłuchiwania rozmów telefonicznych, podglądania listów. Jego szpiedzy przychodzą nawet na msze święte podsłuchiwać nasze modlitwy. Jak poderwać ludzi do rewolucji, jeśli co dziesiąty z nich jest szpiclem Mugabego? Pius Ncube krytykował i wyklinał Mugabego nawet w czasach, gdy inni mieli przywódcę Zimbabwe za bohatera i stawiali go za przykład. W 1980 r., po siedmioletniej wojnie partyzanckiej, w której zginęło 30 tysięcy ludzi, w pierwszych wolnych wyborach władzę w rządzonej przez białych osadników Rodezji przejęli przywódcy czarnej większości i przechrzcili kraj na Zimbabwe. Mugabe, wtedy 55-letni, stanął na czele rządu. Młodszy od niego o 20 lat Pius Ncube był księdzem w rodzinnej prowincji Matabeleland. Kiedy Ncube był wyświęcany na księdza, w kraju toczyła się już wojna domowa. Katoliccy księża w Rodezji sprzeciwiali się polityce rasowej segregacji i dyskryminacji, która była fundamentem państwa rządzonego przez premiera Iana Smitha. - Wielu księży wtedy zginęło - wspominał po latach Ncube. - Ujrzałem też wtedy paskudną stronę wojny o wolność. Widziałem, jak ci, którzy mienili się wyzwolicielami, gnębili tych, których mieli wyzwalać.
Wśród przywódców zimbabweńskiej partyzantki Mugabe uchodził za największego radykała. O ile inny z nich Joshua Nkomo, wywodzący się z ludu Ndebele z Matabelelandu, szukał wsparcia w Moskwie, o tyle Mugabe, reprezentujący lud Szona (stanowi on mniej więcej trzy czwarte ludności Zimbabwe; pozostała część to Ndebele), flirtował z przywódcami komunistycznych Chin i Korei Północnej. Ian Smith przezywał go "czarnym Stalinem". Kiedy więc Mugabe przejmował władzę, spodziewano się najgorszego. Być może właśnie ten strach sprawił, że gdy najmroczniejsze przepowiednie się nie ziściły, Zachód zachwycił się nim i ogłosił go wielką nadzieją Afryki. Okrzyknięty niezłomnym bojownikiem o wolność Mugabe otrzymał kwitnącą gospodarkę i miał pokazać reszcie Afryki, że wcale nie jest skazana na klęskę - biedę, wieczne wojny oraz chciwych, tępych i okrutnych przywódców sięgających po władzę w zbrojnych przewrotach. Objąwszy władzę, z radykała stał się wcieleniem umiaru, rozwagi, dobrych manier i pojednania. Biali osadnicy zachowali majątki (obiecali tylko, że nie będą się wtrącać do polityki); Smith, ostatni premier rasistowskiego rządu Rodezji, nie tylko nie musiał uciekać z kraju, ale nawet został posłem. Sielanka w Zimbabwe miała być kierunkowskazem dla sąsiedniej RPA rządzonej przez biały rząd wyznawców apartheidu. Ale z dala od zachodnich stolic, gdzie nie znajdowano słów zachwytu dla Mugabego, pokazał on, że ma także drugie oblicze. Jeszcze nie ucichły wiwaty na cześć nowego władcy, gdy Mugabe posłał wierne mu wojsko do zbuntowanego Matabelelandu, żeby rozbić twierdzę Joshuy Nkomo, niedawnego towarzysza broni, a teraz konkurenta do władzy. Przez trzy lata żołnierze Mugabego plądrowali i palili wsie w tej prowincji, mordowali, torturowali, gwałcili. Szczególnie złą sławą cieszyła się brygada dowodzona i szkolona przez oficerów specjalnie ściągniętych przez Mugabego z Korei Północnej. Wojna w Matabelelandzie pochłonęła niemal tyle samo ludzkich istnień co wcześniejsza wojna wyzwoleńcza. Ncube na własne oczy widział tę masakrę. Już wtedy chciał potępić Mugabego z ambony. Jednak większość hierarchów przekonywała, że trzeba trzymać się z dala od polityki, sprawę załatwić po cichu, nie narażać się na gniew władzy. Tylko nieliczni potępili rzezie, wśród nich Heindrich Karlen, biskup Bulawayo. Ncube mówi, że do dziś nie zapomniał upokorzenia, jakiego doznał, gdy kościelni zwierzchnicy zabronili mu mówić o pogromach w Matabelelandzie. „Mugabe poucza nas, że jako księża powinniśmy zajmować się wyłącznie sprawami ducha - powiedział w jednym z wywiadów. - Kiedy występowaliśmy przeciw białemu rządowi Iana Smitha, nie widział w tym nic zdrożnego. Dziś mówi słowo w słowo to, co kiedyś powtarzał nam Smith: »Nie mieszajcie się do polityki «. Ale religii nie da się od polityki oddzielić, bo obie dotykają najważniejszych duchowych i codziennych potrzeb. Polityka to przede wszystkim sprawy chleba, cen, dachu nad głową, bezpieczeństwa, przyszłości dzieci. Kościołowi nie wolno popierać tej czy innej partii. Ale mamy obowiązek występować przeciwko wszelkim przejawom niesprawiedliwości. Kościół jest po to, by mówić prawdę wtedy, gdy wszyscy inni się tego lękają”. W styczniu 1998 r. Ncube został ogłoszony pierwszym czarnoskórym arcybiskupem Bulawayo. Mugabego nie stawiano już nikomu za wzór. Jeszcze w połowie lat 90., gdy przyjeżdżałem do Zimbabwe z RPA, synonimu bogactwa w Afryce, wydawało mi się ono zamożniejsze, trwalsze, lepsze. Ale pod koniec lat 90. kraj ten coraz bardziej pogrążał się w kryzysie. Autokratyczne rządy nieznoszącego żadnej krytyki Mugabego przemieniały Zimbabwe w satrapię, a prowadzony przez niego socjalistyczny eksperyment zabijał gospodarkę. Wydawane bez umiaru pieniądze zaczynały się kończyć, a coraz silniejsze i odważniejsze związki zawodowe prowadziły strajki i antyrządowe demonstracje. Widząc, że Zimbabwe grozi bankructwo, biali farmerzy, którzy mieli nie włączać się do polityki, zaczęli wspierać dotąd słabą i skłóconą opozycję. Ta zaś zaczęła wzywać do buntu i żądała, by panujący już ponad 20 lat prezydent oddał władzę. Do rebelii przyłączył się też biskup Ncube, który coraz natarczywiej domagał się ujawnienia prawdy o mordach w Matabelelandzie i ukarania winnych.
Mugabe odpowiedział represjami. Policja rozpędzała demonstrantów, posłuszni prokuratorzy wtrącali do aresztów przywódców opozycji, a urzędnicy fałszowali wyniki wyborów. Skrzyknięci przez prezydenta na pomoc weterani wojny partyzanckiej i prorządowe młodzieżowe bojówki terroryzowali kraj i napadali na gospodarstwa białych farmerów. Mugabe kazał ich wywłaszczyć. I dobił opierającą się na rolnictwie gospodarkę. Zimbabwe z kraju dostatniego i znakomicie urządzonego przeistaczało się w kraj nędzy i chaosu. - Mugabe to szaleniec zapatrzony w siebie i mający tylko jednego Boga - władzę. Zrobi dla niej wszystko, nawet gdyby miał dla niej poświęcić cały kraj - mówił o prezydencie biskup z Bulawayo. - To człowiek zły i okrutny, despota odpowiedzialny za to, że ludzie nie mają u nas co jeść. - To jakiś koszmar - wtórował mu Desmond Tutu. - Mugabe stał się karykaturą samego siebie. A ja go miałem za bohatera! Kilku katolickich biskupów z RPA po wizycie w Zimbabwe porównało nawet rządy Mugabego do dawnych białych, rasistowskich reżimówi w ich własnym kraju i w Rodezji. - Przemoc i prześladowania były takie same - mówili. - Desmond Tutu to zły, szkodliwy i zazdrosny mały księżulo, który wiele gadał, ale tak naprawdę niewiele zrobił dla walki z apartheidem - tak deprecjonował swoich krytyków Mugabe. RPA w ogóle była jego czułym punktem. Tytuł niekoronowanego przywódcy południa Afryki stracił, gdy w 1991 r. z więzienia wypuszczony został Nelson Mandela, jeden z najsławniejszych więźniów politycznych XX wieku. Odtąd to on, a nie Mugabe był stawiany za wzór, podziwiany. Urażony w swej dumie Mugabe uznał zrównanie go przez biskupów z przywódcami apartheidu za najgorszą zniewagę. Wpadał we wściekłość, gdy donoszono mu, że jeżdżąc po świecie i odbierając niezliczone nagrody za walkę o prawa człowieka, biskup Ncube krytykował i potępiał jego rządy, wzywał, by Europa, Ameryka i Afryka wprowadziły przeciwko Mugabemu sankcje i ostracyzm, jak przed laty przeciwko rasistowskim reżimom w RPA i Rodezji. - Mugabe musi odejść, ale sami nie damy rady się od niego uwolnić - powtarzał biskup, opowiadając o arogancji i korupcji władz, głodzie, biedzie, prześladowaniach i beznadziei. Przyrównywał Mugabego do Pol Pota, przywódcy winnych ludobójstwa w Kambodży Czerwonych Khmerów; mówił, że klęska głodu w Zimbabwe będzie miała takie same skutki jak rzezie w Ruandzie. Namawiał rząd RPA, by odciął Zimbabwe prąd, ONZ - by aresztowała Mugabego i postawiła przed międzynarodowym trybunałem, Wielką Brytanię - by dokonała zbrojnej inwazji na Zimbabwe, której wystarczającym usprawiedliwieniem byłoby obalenie Mugabego i powstrzymanie gospodarczej katastrofy. Organizacje dobroczynne, które zakładał Ncube, rozdawały żywność wśród rosnącej z roku na rok armii nędzarzy. Tym samym odbierały władzom monopol na dystrybucję żywności wykorzystywany przez urzędników Mugabego do wynagradzania posłusznych i karania niepokornych. Jego kazania zdobywały mu coraz większą sławę i ściągały do katedry w Bulawayo więcej i więcej wiernych. Stawał się jednym z nielicznych odważnych, którzy nie boją się występować przeciw despocie. Wzywał z ambony do ulicznej rewolucji. - Jeśli będzie trzeba, gotów jestem stanąć na czele buntu - powtarzał. A w 2005 r., gdy Mugabe sfałszował kolejne wybory, biskup posunął się jeszcze dalej. - Jak Żydzi modlili się do Boga, by ich ocalił z niewoli egipskich faraonów, tak my modlimy się, by zabrał od nas naszego prześladowcę - powiedział. - Ma już ponad 80 lat, przeżył całe życie. Modlę się dla niego o spokojną śmierć. Wiosną 2007 r. po raz pierwszy biskupa Ncubego wsparli pozostali katolicy hierarchowie, którzy w ogłoszonym na Wielkanoc liście pasterskim "Bóg słyszy krzyk uciśnionych" wezwali Mugabego, by oddał władzę, gdyż jego rządy szkodzą Zimbabwe i grożą wybuchem ulicznych zamieszek.
Prezydent, który sam jest katolikiem, uznał list za polityczną prowokację i dowód, że biskupi "dali się zwerbować na służbę imperialistów". Ostrzegł też, że wkraczają "na niebezpieczną drogę", a jeśli nie przestaną zajmować się polityką i wspierać jego przeciwników, to będą odtąd traktowani tak jak zwyczajni przywódcy politycznej opozycji. Ncube zaczął otrzymywać anonimowe listy z pogróżkami. W niedzielę 15 lipca po mszy w katedrze w Bulawayo biskup Ncube spotkał się z południowoafrykańską telewizją. Na pytanie o amerykańskich księży łamiących celibat odpowiedział: - Wszyscy jesteśmy grzesznikami. Dlatego gdy modlimy się do Boga, prosimy o przebaczenie. Dziennikarz okazał się współpracownikiem nie telewizji z RPA, tylko CIO, tajnej policji Zimbabwe, a wypowiedź biskupa już nazajutrz nadała rządowa telewizja w wieczornym dzienniku, którego główną wiadomością był romans Ncubego z młodszą o niego o 20 lat Rosemary Sibandą. Prokuratorowi, który przyszedł do katedry z wezwaniem dla biskupa, towarzyszyli dziennikarze z rządowych gazet. Nazajutrz na pierwszych stronach opublikowały one sensacyjne artykuły o cudzołóstwie biskupa, a także jego zdjęcia, na których kochankowie oddawali się uciechom miłości w biskupiej sypialni. Mąż Rosemary, robotnik kolejowy Onesimus Sibanda, pozwał biskupa do sądu i domagał się najwyższego w historii Zimbabwe odszkodowania w wysokości 20 miliardów zimbabweńskich dolarów (tego dnia według oficjalnego kursu było to prawie 1,5 miliona dolarów USA). Tego samego dnia, przemawiając na pogrzebie dawnego towarzysza z partyzantki, prezydent Mugabe nie potrafił się powstrzymać, by nie wspomnieć o Ncubem. - Jesteś moim biskupem, Piusie, i złożyłeś śluby przed Bogiem. Ja też jestem katolikiem, ale nie ślubowałem celibatu - drwił. - Ale ty, Piusie, ślubowałeś. To nieładnie dobierać się do cudzych żon. Może teraz ja powinienem się za ciebie modlić? Wierni nie odwrócili się jednak od Ncubego. W obronę wzięli go również inni biskupi, którzy potępili rządowe gazety, a atak na niego uznali za wymierzony w cały zimbabweński Kościół. Jednocześnie okazało się, że prywatnym detektywem, który na polecenie Onesimusa Sibandy miał śledzić jego żonę (skąd biedny robotnik kolejowy znalazł na to pieniądze? - pytają zwolennicy Ncubego) i udając mechanika naprawiającego zepsute telefony, zainstalował ukrytą kamerę w sypialni biskupa, jest niejaki Ernest Tekere, emerytowany oficer CIO, który w latach 80. wyróżnił się podczas rzezi w Matabelelandzie. Jedna z ostatnich niezależnych gazet w Zimbabwe - "Independent" - podała, że tajna policja już dwa lata temu rozpoczęła specjalną operację, żeby skompromitować biskupa. To właśnie ona przekazała obciążające go fotografie posłusznym rządowi dziennikarzom. Gdyby skandal nie pogrzebał biskupa, CIO zaplanowała, że Onesimus Sibanda oskarży go o to, że zaraził jego żonę, a za jej pośrednictwem także jego, wirusem HIV. A gdyby i to zawiodło, pewna zamężna kobieta z Matabelelandu miała ogłosić, że ojcem dwojga z jej dzieci jest biskup. Oficerowie z CIO mieli przekonać prawdziwego ojca, by nie protestował. Działacze opozycji zwracają uwagę na kiepską jakość fotografii. Tylko na jednej można ich zdaniem rozpoznać z całą pewnością rozbierającego się Ncubego. Ale akurat na tej - podkreślają - nie ma Rosemary. Przypominają też, że w przeddzień prezydenckich wyborów w 2002 r., posługując się prowokacją, ukrytymi kamerami i podsłuchami, tajna policja próbowała już wrobić szykującego się do elekcji przywódcę opozycji Morgana Tsvangiraia w spisek na życie Mugabego. Wynajęci przez byłego już biskupa prawnicy szykują się do procesu. On sam milczy. W krótkim oświadczeniu zapowiedział tylko, że pozostanie duchownym i będzie niósł pomoc "najbiedniejszym i najbardziej potrzebującym". "Wiem, że wielu z was poczuje się bardzo rozczarowanych moją rezygnacją, a nieliczni ucieszą się, że dopięli swego - napisał. - Ale nie zamilknę z powodu intryg nikczemnego reżimu". Ncube powiedział kiedyś, że widzi przed sobą jeden cel: ujawniać zło czynione przez Mugabego. Być może teraz, kiedy już nie jest biskupem - sądzi Basildon Peta, dziennikarz z Zimbabwe, który przed prześladowaniami tajnej policji musiał uciekać do Londynu - będzie kontynuował swą działalność jako polityk. Może nawet rzuci wyzwanie Mugabemu już podczas zapowiadanych na marzec wyborów prezydenckich?