Kościół ma służyć wszystkim

Nasz Dziennik/a.

publikacja 24.09.2007 06:29

O sytuacji Kościoła katolickiego na dzisiejszej Ukrainie mówi w rozmowie z Naszym Dziennikiem ordynariusz diecezji łuckiej bp Marcjan Trofimiak.

Z wiceprzewodniczącym Konferencji Episkopatu Ukrainy, ordynariuszem diecezji łuckiej biskupem Marcjanem Trofimiakiem rozmawia Mariusz Kamieniecki - Księże Biskupie, jakie były początki Kościoła rzymskokatolickiego na Ukrainie po przemianach ustrojowych w tym kraju? - Niewiele lat upłynęło od momentu odzyskania przez Ukrainę niepodległości, a to dla historii krótki okres, jednak zmiany są ogromne. Po wojnie Kościół rzymskokatolicki na Ukrainie praktycznie przestał istnieć. W zachodniej części ocalało zaledwie trzynaście parafii-kościołów w sześciu województwach: lwowskim, tarnopolskim, stanisławowskim, czerniowieckim, wołyńskim i rowieńskim, gdzie pracowało tylko ośmiu kapłanów. Podobnie było za Zbruczem w centralnej Ukrainie, natomiast na wschodzie nie było żadnej parafii. Nieco lepsza sytuacja panowała na Zakarpaciu - tam ocalało ok. 40 świątyń. W całej Ukrainie nie było ani jednego biskupa, żadnego seminarium duchownego. Mnie i dwóm moim kolegom jako pierwszym po wojnie udało się ukończyć studia teologiczne w Rydze w 1974 roku. Z czasem władze były już mniej rygorystyczne i do seminarium przyjmowano także kandydatów z terenu Ukrainy. Seminarium w Rydze rozbudowano i otworzono dla wszystkich, m.in. dla kleryków z Białorusi. Warto dodać, że w tym trudnym czasie dla Kościoła to właśnie Łotwa ratowała ukraińskie powołania, dając możliwość kształcenia i formacji duchowej. - Jakie oblicze ma współczesny Kościół rzymskokatolicki w tym kraju? - Obecnie trwa proces odradzania się Kościoła i sytuacja jest zupełnie inna. Liczba parafii zbliża się do tysiąca, jest ok. 500 kapłanów, w większości z Polski, ale coraz liczniejsza jest także grupa miejscowych duchownych. Mniej więcej tyle samo jest sióstr zakonnych. Funkcjonują trzy seminaria duchowne: w Brzuchowicach k. Lwowa, w Gródku na Podolu i Worzelu k. Kijowa. Powoli zaczyna się stabilizować życie religijne wiernych. Inaczej jest na obszarze dawnej Galicji, gdzie kultywowane są tradycje, a inaczej na Wołyniu, gdzie ja obecnie sprawuję posługę. Tam nie było żadnego kościoła i bardzo nieliczna grupa wiernych. Podobnie na wschodzie kraju, gdzie nie zachowały się żadne tradycje i od podstaw trzeba budować wiarę w ludziach. Wcześniej staraliśmy się pozyskać jak najwięcej kościołów i to, co odzyskaliśmy, stanowi niejako naszą bazę. Zresztą to było wszystko, co w owym czasie mogliśmy zrobić. Była to niejako praca wszerz, natomiast teraz pracujemy w głąb. Tworzą się nowe parafie, wspólnoty, coraz więcej ludzi modli się w kościołach. Cieszy też stale rosnąca liczba powołań. Pamiętajmy jednak, że jest to kraj diametralnie różny od Polski, gdzie panują zupełnie inne realia. Na wielu sprawach zaważyła też tragedia wołyńska z 1943 r., której skutki wciąż odczuwamy. Mimo to jest lepiej, Kościół się rozrasta i jest coraz bardziej obecny w życiu społeczeństwa. - Wspólnota wiernych ma swoje potrzeby. W jaki sposób Kościół wychodzi im naprzeciw?

- Zadaniem Kościoła jest przede wszystkim głoszenie Ewangelii. W Piśmie Świętym czytamy: "...wy dajcie im jeść". Może nie jesteśmy w stanie spełnić wszystkich potrzeb naszych wiernych, ale staramy się z całej mocy. Kiedy w 1989 r. zaczynaliśmy rejestrować nowe parafie, odzyskiwać kościoły, przyjmowano nas z dystansem, lękiem, a nawet ze strachem. Błędnie obawiano się, zresztą jest to wciąż żywe, że zmierzamy do polonizacji Ukrainy. Kiedy zaczęliśmy już istnieć np. w Łucku, na początku pojawiło się szereg bardzo niesmacznych artykułów. Kiedy przyjechał do nas ks. kard. Marian Jaworski, w prasie zamieszczono artykuł w stylu sowieckiej, ateistycznej propagandy pt. "Przyszedł, aby niszczyć". Także mój ingres do katedry w Łucku 16 maja 1998 r. wywołał sporo kontrowersji. Z czasem ten negatywny wizerunek Kościoła katolickiego w oczach władz świeckich i wiernych prawosławnych powoli ulegał zmianie. Oprócz typowo religijnej misji Kościoła zauważyli wielką działalność charytatywną. Staramy się pomagać wszystkim niezależnie od wyznania czy narodowości. Ta pomoc dociera m.in. do szpitali, sierocińców, do przytułków dla osób starszych, ale także do osób samotnych. Słowem - wszędzie tam, gdzie są potrzeby. Mimo skromnych możliwości Caritas naszej diecezji działa prężnie i jest to pomoc ceniona, także przez władze świeckie. - Ekscelencjo, kto wspiera Kościół łaciński na Ukrainie? Czy za moralnym wsparciem idzie też pomoc materialna? - Jesteśmy niezmiernie wdzięczni Episkopatowi w Polsce, który od samego początku pozwolił polskim kapłanom wyjechać do pracy na Ukrainie. Nie jest proste wysłać z diecezji pięciu czy nawet dziesięciu księży, ale polscy biskupi zawsze dawali "zielone światło" tym, którzy czuli w sobie pragnienie misji. Bez pomocy kapłanów z Polski absolutnie nie byłoby możliwe odrodzenie Kościoła na Ukrainie w takim stopniu i w takim tempie, jak się to dokonało. Naszych księży wciąż jest mało, czas seminaryjnej formacji jest długi, trwa siedem lat, ale świadomie nie skracamy tego okresu. Kleryk musi przejść odpowiednią formację intelektualną i duchową, by dobrze wypełnić swą przyszłą kapłańską misję, a do tego potrzebny jest czas. Również księgi liturgiczne, mszały, rytuały, śpiewniki, katechizmy, Pismo Święte, naczynia liturgiczne: kielichy, puszki, ornaty, alby, świece, obrusy, i wszystko, co potrzebne jest do pracy duszpasterskiej, otrzymaliśmy w darze z Polski. Dzięki temu wyposażyliśmy wszystkie nasze kościoły. Dziękujemy także za pomoc finansową. Na przykład w drugą niedzielę Adwentu w świątyniach w Polsce organizowana jest zbiórka dla Kościołów w postsowieckich krajach, m.in. Rosji, Kazachstanie, Białorusi, z której ofiary wiernych trafiają także do nas. - Jakimi wartościami żyją dzisiaj ludzie na Ukrainie? - Społeczność katolicka na Ukrainie przez wiele lat była wyzuta ze wszystkich wartości i teraz przywrócić czy odbudować właściwą hierarchię u poszczególnych osób nie jest łatwo. W przeciwieństwie do Ukrainy, w Polsce - mimo różnic politycznych czy wewnętrznych podziałów - przychodzą momenty, w których ludzie się jednoczą wokół jakichś idei, kiedy Polacy naprawdę czują się Polakami. Natomiast Ukraina jest ogromnie zróżnicowana i o ile zachód tego kraju ma poczucie tożsamości narodowej, zachował kulturę, język, to tego samego nie można powiedzieć o wschodzie. Centralna część mówi jeszcze jako tako po ukraińsku, ale wschód posługuje się językiem rosyjskim i grawituje w kierunku Rosji. Dlatego pojęcie, że są oni nadal Ukraińcami, jest bardzo dalekie i luźne. Stąd trudno mówić, że naród ten ma poczucie swojej tożsamości.

- Czy to zróżnicowanie dotyczy także wymiaru religijnego? - W Polsce jest potężny Kościół katolicki, który nie niszczy i nie ogranicza innych religii, z szacunkiem odnosząc się do wszystkich. Na Ukrainie nie ma dominującego Kościoła, a prawosławny podzielony na trzy odłamy sam siebie osłabia. Jako katolicy, owszem, jesteśmy bardziej zmobilizowani, bardziej zdyscyplinowani, ale jest nas zdecydowanie mniej, nawet biorąc pod uwagę Kościół greckokatolicki i łaciński razem. Można też powiedzieć, że obecnie na Ukrainie coraz bardziej rozwijają się kościoły nurtu protestanckiego - baptyści, zielonoświątkowcy czy adwentyści. - Z czego to wynika? - Z jednej strony, my, Słowianie, mamy niejako genetycznie wrodzoną potrzebę wiary, chcemy wierzyć i ta potrzeba wypływa z naszego wnętrza. Z drugiej - towarzyszy nam niewyobrażalna ignorancja religijna, co stwarza grunt dla rozwoju rozmaitych nurtów religijnych, a nawet dziwacznych sekt, których ciągle przybywa. To świadczy o tym, że człowiek czegoś poszukuje, ale nie zawsze tam, gdzie trzeba, i na właściwej drodze. Stanowczość i zasadnicza postawa z jednej strony oraz stosunek do innych z drugiej sprawiają, że jako katolicy jesteśmy raczej szanowani. - Czy rozwój Kościoła katolickiego budzi reakcje ze strony prawosławnych? - Często braciom prawosławnym, biskupom, przy całym do nich szacunku, powtarzam, że jeżeli nie będą uczyć i systematycznie katechizować, to w perspektywie ich Kościół nie będzie miał przyszłości. Zamknąć się w rytualizmie to za mało. Wiernym potrzeba pełnej świadomości, w co wierzą, jak wierzą i dlaczego. Prawosławie wymaga też reformy liturgicznej. Dawniej wiernym nie przeszkadzało, że ksiądz zamykał się na czas konsekracji za carskimi wrotami, natomiast dzisiaj ludzie chcą widzieć, słyszeć, rozumieć i brać czynny udział w Liturgii. Msza Święta nie jest bowiem spektaklem tylko z udziałem aktorów, jest misterium, w które mają być włączeni wszyscy, każdy w swoim zakresie. Prawosławni kochają tradycję, którą w dużej mierze udało im się uratować, ale z drugiej strony hermetyczne zamknięcie się na reformy i ograniczenie do rytualizmu może niestety zacząć działać na szkodę tego Kościoła. Liturgia bizantyjska jest długa, potrzeba więc ożywczego ducha, jakim dla nas był Sobór Watykański II. - Kościół łaciński na Ukrainie kojarzy się z Polakami. Czy obywatele ukraińscy narodowości polskiej czują się równoprawnymi obywatelami tego państwa, czy nie są dyskryminowani? - Dyskryminacja to może zbyt ostre słowo. Tego raczej nie ma, a jeżeli już jest, to jako zjawisko marginalne. Owszem, bywają kłopoty, co mogliśmy obserwować chociażby przy okazji otwarcia cmentarza Orląt we Lwowie. Tam, gdzie ocalały świątynie, tam też zachował się język polski, który dawniej można było usłyszeć tylko w kościele. Również telewizja daje ogromne pole manewru i - mówiąc może trochę żartobliwie - język polski ocalał tam, dokąd sięgał przekaz programów w języku polskim, a więc w pasie przygranicznym, np. w Mościskach. Dalej było już trochę trudniej. Obecnie telewizja satelitarna nie tworzy już takich ograniczeń. Natomiast Kościół jak odprawiał, tak nadal odprawia Msze Święte po polsku, jednak powoli wprowadzamy język ukraiński, ponieważ przybywa wiernych, którzy języka polskiego nie znają na tyle, by świadomie uczestniczyć w Liturgii. Jest to też wymóg czasu. Kościół musi mówić językiem zrozumiałym dla narodu, w którym funkcjonuje. Na przykład na wschodzie Ukrainy, w Odessie czy Charkowie, nabożeństwa odprawiane są po rosyjsku, w Kijowie dodatkowo w języku angielskim, francuskim, a czasem po włosku. Wszystko zależy od potrzeb.

- Na Ukrainie są dwa Kościoły siostrzane - łaciński i greckokatolicki. Czy dawne resentymenty dają jeszcze o sobie znać? - Staramy się być i jesteśmy jednym Kościołem. Jednak dwie różne tradycje wielokrotnie się ścierały, co nie pozostało bez wpływu na kształt wzajemnych relacji. Nie oszukujmy się, przecież bywało różnie. Obecnie staramy się być mądrzejsi, bardziej dojrzali i z nadzieją patrzymy w przyszłość. Ojciec Święty Jan Paweł II kiedy był we Lwowie, zachęcał do jedności i tego nawoływania nie wolno nam zlekceważyć. Owszem, pewne uprzedzenia, historyczne zaszłości czy wzajemne żale funkcjonują, ale nie należy dramatyzować. Dawniej, kiedy jeszcze nie było cerkwi greckokatolickich, bardzo duża grupa wiernych chodziła do świątyń łacińskich i nie zrażała się tym, że Liturgia jest w języku polskim. Mimo to pozostali grekokatolikami, wznieśli się ponad żale i uprzedzenia, dostrzegając to, co istotne i ważne. - Ekscelencjo, jak Kościół rzymskokatolicki wpisuje się w rzeczywistość współczesnej Ukrainy targanej kryzysami politycznymi? - Jako katolicy absolutnie nie stajemy po żadnej stronie tego konfliktu. Owszem, w czasie "pomarańczowej rewolucji" były odezwy od Rady Kościołów, bardzo neutralne i kierowane do wszystkich. Mówiliśmy, że Kościół jest z narodem, służył i służy prawdzie i prawdy będzie bronił. Zależało nam tylko na jednym: by społeczeństwu pozwolono w sposób wolny i demokratyczny wybrać prezydenta. Skierowaliśmy także list do ówczesnego prezydenta Kuczmy, by jako gwarant konstytucji zażegnał trudną sytuację w kraju. Osobiście napisałem też odezwę do wiernych Kościoła łacińskiego. Była to wyłącznie zachęta do modlitwy, a szczególnie do odmawiania o godz. 15.00 Koronki do Miłosierdzia Bożego w intencjach pokojowego zażegnania konfliktu. Modlitwa ta do dziś odmawiana jest w katedrze w Łucku. W kwietniu br. Rada Kościołów wydała odezwę, tym razem do wszystkich deputowanych. Wywołała ona niejednoznaczną reakcję ze strony socjalistów i komunistów, ale tylko w stosunku do kard. Huzara i do mojej osoby. Niezgodnie z prawdą zarzucono nam, że nawołujemy do powtórnych wyborów. Tymczasem prosiliśmy jedynie, aby deputowani wybrani przez naród wznieśli się ponad własne ambicje i szukali wszelkich możliwych sposobów zażegnania kryzysu. Podkreślaliśmy, że każdy we własnym sumieniu powinien sobie odpowiedzieć, czy przez swoje działania nie utracił zaufania i poparcia wyborców. Ta kuriozalna sytuacja, chcąc nie chcąc, stała się sławna nie tylko na Ukrainie i była próbą włączenia Kościoła w politykę, próbą od początku manipulowaną i w konsekwencji nieudaną. Kościół ze swej natury jest apolityczny, są jednak sytuacje, kiedy milczenie zaczyna być zbrodnią. W takich przypadkach Kościół nie może i nie będzie milczał. - Co można powiedzieć o wyzwaniach stojących obecnie przed Kościołem rzymskokatolickim na Ukrainie? - Głównym wyzwaniem jest odrodzenie Kościoła na Ukrainie i umocnienie wiary wśród wiernych. Nic innego nie chcemy robić ponad wierną służbę Bogu i narodowi, do którego jesteśmy posłani. Kościół katolicki na Ukrainie ma przed sobą wielką przyszłość pod warunkiem, że stanie ponad narodowymi partykularyzmami. Musi być Kościołem uniwersalnym i powszechnym. Ma ogromny potencjał i możliwości niestety w bardzo małym stopniu wykorzystywane. Chcemy uczyć ludzi podstawowych zasad chrześcijańskich i humanistycznych. Chcemy służyć wszystkim, bo taka niezmiennie od wieków jest misja Kościoła.