Wara Kościołowi od polityki?

Nasz Dziennik/ks. Czesław Bartnik/a.

publikacja 01.10.2007 06:12

Jest coś takiego u wielu ludzi, że oddaliby życie za posiadanie władzy, zwłaszcza najwyższej. Bardzo dawno temu ta walka na śmierć i życie o władzę obejmowała raczej tylko grupę osób. Dziś w tzw. demokracji walka owa, choć bezkrwawa, rozlała się szeroko na społeczeństwo - napisał w Naszym Dzienniku ks. Czesław Bartnik.

Czy dzisiejsze wybory na najwyższe stanowiska i urzędy są bardziej kulturalne i pokojowe? Przyjrzyjmy się choć trochę naszym wyborom do parlamentu w roku 2007. Szał wyborczy Demokracja oferuje każdemu dojrzałemu człowiekowi jakiś udział w walce o władzę. Ale okazuje się, że niestety i demokracja szybko się degeneruje duchowo. Mamy więc i my kompletny upadek kultury wyborczej. Mamy taką wolną amerykankę w wyborach. Ugrupowania partyjne i ich obozy podjęły przede wszystkim bezpardonową walkę na języki: przeważnie bez dążenia do prawdy, często i bez logiki, bez etyki i bez sensu. Kandydaci wrzeszczą na siebie nawzajem, opluwają się, wyciągają haki jeden na drugiego na sposób amerykański. Wyzywają się od głupców, chorych psychicznie, złodziei, szubrawców, łajdaków, tępaków, ciemniaków, zacofańców, przestępców, zdrajców... Przepadły gdzieś tematy, treści i programy polityczne, nad którymi można by fachowo dyskutować. Rzeczy te zastępuje kompletna tandeta myśli. Polemiki międzypartyjne przypominają jako żywo pospolite kłótnie sąsiadek, które krzyczą: "Ty jesteś głupia". "To ty jesteś głupia, tak jak i twoja matka". Nie tak wyobrażałem sobie kiedyś załogę nawy państwowej. Występy przedwyborcze przypominają przede wszystkim "wieczór szulerów". Prawie każdy oszukuje, choć trochę, a każdy okazuje "twarz niby zacnego męża" (Dante; Boska komedia). U nas jest bardzo popularne oszukiwanie katolików. W czasie kampanii wyborczej nawet ateiści przedstawiają się niemal jak tercjarze, jak ministranci kościelni. Powiadają, że po Okrągłym Stole to nawet sam Bronisław Geremek w Łomżyńskiem czytał lekcję w czasie jakiegoś wielkiego odpustu na sumie. No, może przesadzam, iż wszyscy oszukują, bo niektóre wyższe SLD figury, jak Kwaśniewski, Olejniczak, Borowski dosyć wyraźnie grożą katolikom. W prywatnym życiu ci politycy wszystkich partii są ze sobą zbratani; mówią sobie na "ty", opowiadają kawały, piją kawę, dzielą się nawet opłatkiem, są "jak ludzie". Ale kiedy występują jako członkowie partii, to jakby diabeł w nich wstąpił. Tak, pokarał nas Pan Bóg takimi politykami - mówią często ludzie, którzy ich wybrali. Brakuje bardzo polityków z charakterem, jak Marek Jurek, ale właśnie taki musiał w tej sytuacji przegrać. Polityka nie dla katolika? W czasie kampanii wyborczej ożywa postulat, żeby "Kościół nie mieszał się do polityki". Wołają tak nawet niektórzy duchowni, niewykształceni w dziedzinie teologii społeczno-politycznej. Czasem również i wysocy dygnitarze kościelni dekretują, że "Kościół nie angażuje się w politykę, ma natomiast prawo kształtować sumienia polityków". Otóż zdanie to ma pewne aspekty słuszności, ale jest niedoprecyzowane i zawiera z punktu widzenia języka kościelnego poważne błędy logiczne. Spróbujmy poddać to analizie.

1. Kształtowanie sumień. Zwolennicy wyłączenia Kościoła z jakiejś polityki w ogóle, także kościelnej, stawiają sprawę tak, że istotnie, Kościół nie może się mieszać do poglądów i działań polityków, natomiast ma prawo kształtować moralność życia politycznego, polityków i ich działań, czyli wpływ Kościoła odnosi się jedynie do aspektów etycznych. Oto w zdaniu tym kryje się wielki błąd. Jeśli Kościół nie może sugerować poglądów politycznych, to nie może również niczego określać w dziedzinie moralności. Może jedynie mówić sam do siebie, czyli do polityków katolickich lub do partii katolickich. Nie ma podstaw ani prawa określać moralności niekatolików. Dlaczego? a) bo normy etyczne są warunkowane przez poglądy i prawdy polityczne; Kościół nie ma prawa sugerować komukolwiek jakiejś moralności, jeśli ktoś nie wyznaje katolicyzmu, np. marksiście. Każdy polityk niekatolicki może mieć swoją wizję rzeczywistości i swój kodeks etyczny. b) Objawienie Chrystusowe odnosi się nie tylko do moralności, jak błędnie sądzą niektórzy, ale także do wizji Boga, człowieka, świata, celu ostatecznego, duszy nieśmiertelnej, stworzenia przez Boga rodziny i wszystkich innych społeczności naturalnych, istnienia świata wyższego, Królestwa Bożego itd., a w rezultacie obejmuje także pewne ogólne zasady teologii społeczno-politycznej. Człowiek przyjmujący objawienie inaczej widzi istotę osoby ludzkiej i społeczność. Normy etyczne katolickie wywodzą się dopiero z tych prawd dogmatycznych jako wtórne. Bez prawd dogmatycznych etyka wisi w próżni. Cały więc problem w tym, że trzeba dziś wypracować na sposób konkluzyjny teologię społeczno-polityczną, która by była podstawą do dialogu ze świecką wizją polityki i moralności. 2. O jaką "politykę" chodzi? Ogólnikowe powiedzenie, że Kościół nie ingeruje w politykę, również zawiera błąd logiczny w języku ogólnym, nie tylko kościelnym, tak zwane aequivocatio, czyli dwuznaczności. A mianowicie bierze się pod uwagę dwa różne znaczenia słowa "polityka": raz "polityka" to tylko walka o władzę i życie partyjne czy urzędnicze, drugi raz "polityka" to troska o społeczeństwo i państwo. Co zatem znaczy ostatecznie zdanie, że "Kościół nie angażuje się w politykę": czy nie angażuje się tylko w walkę o władzę państwową, w walki partyjne i w kształtowanie instytucji politycznych, czy też nie angażuje się także w troskę o społeczeństwo, o dobro wspólne, o życie ludzi, o kulturę, sprawiedliwość społeczną, o wychowanie dzieci i młodzieży, o ubogich, cierpiących, nieszczęśliwych, pokrzywdzonych, wykluczonych... Słowem, wtedy Kościół byłby absolutną abstrakcją i instytucją nikomu niepotrzebną. 3. Hierarchia czy Kościół? Największy błąd logiczny w zdaniu, że "Kościół nie ingeruje w politykę", zawiera się w dwuznaczności słowa "Kościół" albo raczej w przestarzałym pojęciu Kościoła. Termin "Kościół" pochodzi tu z ery przedsoborowej, a mianowicie Kościół to jedynie biskupi i reszta duchowieństwa, a nie mieszczą się w tym pojęciu świeccy. Tymczasem po Soborze Watykańskim II rozumiemy, że Kościół to wszyscy wierni, katolicy z hierarchią na czele. Jeśli więc dziś mówi się, że "Kościół nie ingeruje w politykę", to znaczy, że również świeccy katolicy nie mogą się mieszać do polityki i nie mogą kształtować życia politycznego. A zatem w kraju, w którym jest prawie sto procent katolików, którzy tworzą Kościół, politykę mieliby kształtować jedynie ludzie nienależący do Kościoła.

Precyzyjnie należy mówić, że Kościół jako instytucja i hierarchia jako taka nie angażuje się w życie instytucjonalne państwa, choć i to nie jest do końca prawdziwe, gdyż hierarchowie bardzo często, zwłaszcza u nas, ingerują w życie polityczne, czyniąc to mniej lub więcej delikatnie. W rezultacie sens zdania, że "Kościół nie ingeruje w politykę", byłby tylko taki, że prezbiterom i zakonom nie wolno ingerować w życie polityczne, lecz i to też nie jest do końca poprawne, gdyż polityki nie da się oddzielić od życia publicznego. Ostatecznie zatem trzeba chyba ustawić problem tak: Kościół w istocie swej głosi Ewangelię Bożą i niesie zbawienie nadprzyrodzone, lecz wtórnie duch Ewangelii rzutuje swe światło na sposób tęczy, która wiąże świat z Bogiem i na sposób konkluzji tworzy pewien horyzont, w którym osoba ludzka przekłada wartości zbawcze na aspekty doczesne, a wartości doczesne odnosi poprzez łaskę do wartości zbawczych, np. przez moralność na tym świecie światło Ewangelii rzutuje także na wszystkie dziedziny życia doczesnego. I zbawienie osiąga się poprzez życie doczesne, m.in. również poprzez życie polityczne, a nie w wyabstrahowaniu od życia doczesnego. 4. Polityka ateistyczna? Wydaje się, że bardziej logiczni niż teologowie są ateiści, zarówno właściwi, jak i ateiści publiczni, czyli ci, którzy prywatnie sobie wierzą, nawet gorąco, ale na forum publicznym myślą i działają jako ateiści, bo forum publiczne ma być niezależne od żadnej religii. Otóż ateiści mówią, żeby katolicy pozostali sobie katolikami prywatnie, a publicznie żeby byli jako ateiści, w polityce szczególnie, żeby żyli i działali według poglądów i zasad ateistycznych, bowiem religia jest "z innego świata" i ludzi dzieli. Toteż w polityce katolicy muszą zawiesić prawdy o Bogu, człowieku, świecie i o normach moralnych w świetle religijnym i w konsekwencji winni wszystkie partie, nawet przestępcze, traktować na równi z dobrymi. W polityce bowiem trzeba skończyć z podziałem na dobre i złe, a przyjąć zasadę "skuteczności". Tak głosi już także wielu polskich polityków, nie tylko osobiście ateistycznych, ale także z partii, które nie zwalczają religii. Jest to liberalna norma zachodnia. W każdym razie w ich tłumaczeniu reguła, że Kościół ma się nie wtrącać do polityki, ma oznaczać, że w polityce i w ogóle w życiu publicznym katolicy mają być "ateistami", bo tylko ateizm ma zapewniać ugodę, harmonię i tolerancję. I niestety, katolicy tzw. postępowi, jak katolewica, zgadzają się z nimi. 5. Zawiesić moralne oceny i normy? Dalszą konsekwencją zasady, że Kościół nie może się angażować w politykę, jest to, że musi się zawiesić wszelkie oceny i normy moralne, tak życia politycznego w ogóle, jak i partii. Tak powinni robić nie tylko duchowni, ale i katolicy świeccy. Liczy się tylko fakt i skuteczność materialna. Stąd np. SLD z p. Aleksandrem Kwaśniewskim na czele ocenia właściwie pozytywnie okres okupacji sowieckiej przez pryzmat kilku haseł socjalnych. Toteż żąda się, by nie tylko duchowni, ale i świeccy katolicy nie oceniali partii pod kątem ich moralności. Wszystkie partie moralnie i godnościowo są równe, ale z wyjątkiem tych działających z inspiracji religijnej, ewangelicznej. Jest to więc odwrócenie katolickiego widzenia partii. Jeszcze raz: wszystkie partie - poza katolickimi - są dobre, nawet bolszewicka, nie ma bowiem partii przestępczych, są tylko tak czy inaczej myślące o dobru wspólnym. Otóż według myśli katolickiej jest to bardzo poważny błąd. Partia zła - według nas - moralnie wniesie wielkie zło i zniszczy ducha ludzkiego oraz cały kraj. Dlatego katolicy nie mogą ani popierać na równi wszystkich partii, zarówno dobrych, jak i złych, ani nawet milczeć co do partii przestępczych, bo one zwiodą propagandą wielu niezorientowanych ludzi. Na dobrą sprawę złe partie państwo powinno rozwiązywać. Czy mogą więc duchowni i katolicy świeccy popierać tylko jedną partię? Mogą, jeśli tylko ona jest dobra moralnie, nie wolno popierać partii niemoralnych, np. odrzucających ochronę życia. Oczywiście, jeśli jest kilka partii dobrych, to jest już pełna swoboda i hierarchia nie może popierać tylko jednej spośród nich. Sama hierarchia nie może milczeć, kiedy jakaś zwyrodniała partia chce mordować nie tylko Kościół, ale i Polskę. W przeciwnym razie odpowie za to przed Bogiem i historią. Owszem, zdarza się, że i hierarchia, i niższy kler milczą, ale raczej tylko wtedy, gdy grozi zniszczenie Kościoła przez potworne państwo albo gdy Kościół jest poddany państwu, jak prawosławie.

6. Potępić patriotów duchownych? Bądźmy logiczni: jeśli "Kościołowi nie wolno mieszać się do polityki", to należy potępić wszystkich, dawnych i obecnych, zarówno duchownych, jak i świeckich, o ile działali w imię religii. Trzeba by zatem potępić Mieszka I i duchownych, którzy go chrzcili, bo łączyli Kościół i państwo i sprzeciwiali się legalnej władzy cesarza niemieckiego. Trzeba by potępić wszystkich naszych kapelanów, którzy w naszej historii zagrzewali przed każdą bitwą naszych rycerzy i żołnierzy do boju, bo to była polityka. Trzeba by potępić następnie wszystkich duchownych polskich, którzy działali na rzecz wyzwolenia Polski, zwłaszcza tych biorących udział w powstaniach i w partyzantce czy też na wygnaniu, a więc ks. Stanisława Brzóskę, ks. Stanisława Skorupkę i setki im podobnych. Trzeba by potępić setki księży, którzy w czasach okupacji niemieckiej i sowieckiej ratowali Naród, wtrącając się do polityki władz okupacyjnych. Trzeba by zresztą potępić u nas prawie wszystkich prymasów i biskupów, którzy w większości do II wojny światowej brali czynny udział w życiu politycznym, a szczególnie Prymasa Wyszyńskiego, który bronił nie tylko Kościoła, ale i Narodu, i Polski przed zagładą sowiecką. Trzeba by potępić wszystkich kapelanów "Solidarności", która była też ruchem politycznym. Trzeba by było nie beatyfikować, lecz potępić ks. Jerzego Popiełuszkę, który się zaangażował w opór przeciwko władzy państwowej. Trzeba by wreszcie potępić wszystkich papieży, którzy nie tylko prowadzili politykę kościelną, ale i uczestniczyli w polityce światowej, a Jan Paweł II przyczynił się do obalenia dyktatury komunistycznej. A zatem świeccy katolicy mają wszelkie prawa i obowiązki polityczne, powinni nawet przewodzić życiu politycznemu, bo wierzą w politykę Opatrzności, a i duchowni są pełnoprawnymi obywatelami i choć prawo kościelne zakazuje im bez pozwolenia sprawować urzędy i stanowiska polityczne oraz należeć do partii, to jednak jako duchowni powinni rozwijać politykę ewangeliczną, która nikogo nie zniewala, ale przecież zmierza do najwyższego dobra społeczeństwa, państwa i narodu. Wiara w Boga bowiem jest najwyższym czynnikiem polityki w szlachetnym znaczeniu. Słowem, wszelka polityka ma sens najwyższy, gdy dokonuje się pod życiodajnym horyzontem Boga. Katolik ma nie tylko wierzyć sobie w duszy, ale także godnie realizować wiarę we wszystkich dziedzinach życia. Patologiczne i uporczywe nastawanie na Kościół Także z drugiej strony trwa ciągłe nastawanie na Kościół ze strony większości polityków, przynajmniej na niektóre dziedziny Kościoła. Wyjątki są raczej niezbyt liczne. Znaczniejsi politycy zbyt łatwo wynoszą się ponad Kościół i ponad Boga samego. Jest to jakaś ciężka patologia duchowa. W sumie i w polskiej polityce państwa względem Kościoła, czy przynajmniej w polityce niektórych partii i ugrupowań, jest dziś ciągle dużo naśladowania totalitaryzmów takich jak bolszewizm i hitleryzm. Może nie wszystkie partie antykościelne w Polsce wiedzą, że kopiują w wielu punktach politykę Hitlera w stosunku do katolicyzmu niemieckiego, choć tam Kościół nie bardzo się opierał. Otóż w Niemczech w latach 1934-1939 naczelnym dążeniem było, jak mówiła propaganda, "odpolitycznienie" Kościoła. Miał on być całkowicie wyparty z forum publicznego, czego i u nas chcą SLD, LiD, katolewica, UW, PO i inne.

Rozwiązano bardzo liczne stowarzyszenia katolickie, zlikwidowano Katolicki Niemiecki Ruch Młodzieżowy, wprowadzając na jego miejsce Hitlerjugend (młodzież hitlerowska). Mediom katolickim pozwalano pisać tylko na tematy liturgiczne i pobożnościowe, czego u nas żąda się od Radia Maryja. Wyrzucono religię ze szkół, bo religia jest prywatna, a szkoła państwowa. Tego samego u nas chce ciągle katolewica i postkomuniści. Z uniwersytetów usuwano profesorów, którzy nie chwalili hitleryzmu, czyli byli niepoprawni politycznie. Odcięto pomoc państwa dla szkół katolickich, czego chcą właśnie nasi antykatolicy w stosunku do Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej, dlatego że jest katolicka. Zakazano księżom poruszać w kazaniach tematy społeczne, polityczne, kulturalne i historyczne. Po paru latach ludzie, którzy się sprzeciwiali hitleryzmowi otwarcie, głównie katolicy i duchowni katoliccy, byli zsyłani do obozów. I u nas jest wielu, którzy chcieliby wysłać o. Rydzyka do Afryki, dlatego że jest zdecydowanym katolikiem i patriotą. Tak im każe ideologia liberalna, właśnie przychodząca również z Niemiec. Od 1936 r. zaczęła się iście współczesna akcja zohydzania Kościoła, głównie przez oskarżanie kapłanów, zakonników, zakonnic i wybitniejszych świeckich działaczy katolickich nie tylko o ciemnotę, wstecznictwo i zabobon, ale przede wszystkim o przestępstwa seksualne, o pederastię, homoseksualizm, rozpustę, przesadne bogacenie się, kradzieże, handel dewizami, oszustwa. Na prostych ludzi propaganda ta miała wielki wpływ. Głównym zarzutem przeciwko duchowieństwu, nawet za ich prywatne wypowiedzi, było to, że wtrącają się do polityki i już samo niewspieranie partii narodowego socjalizmu (NSDAP) oznaczało wrogość wobec państwa. Warto wszystko to sobie przypomnieć, gdy zarzuca się duchowieństwu, że ingeruje w politykę. Bardzo słusznie pisze p. Paweł Huelle: "Nie znać historii, to być zawsze dzieckiem". Dziś trudności Kościoła są jeszcze liczniejsze i bardziej się rozlały po całej Europie. Jest znamienne, że niemal wszystkie czynniki przywódcze i władze państwowe są w zdecydowanej większości krajów Europy niekatolickie, a nawet wrogie katolicyzmowi i ateizujące. Jak widać, katolicy wszędzie dali się zapędzić do niewoli, a to z powodu błędnego mniemania o niewłaściwości brania przez nich udziału czynnego w życiu politycznym. Bardzo wiele szczytów władzy zostało opanowanych przez masonerię europejską, już właściwie na stałe. Europa Zachodnia z Brukselą na czele nie ogranicza się do siebie samej, lecz swój charakter polityki antykatolickiej usiłuje szerzyć w nowych krajach Unii, a przede wszystkim w Polsce, w której widzą zagrożenie dla swej ateizacji Europy. Objawia się to wielorako. Najpierw w potężnych ingerencjach w nasze wybory. Nieprzypadkowo b. prezydent Czech Vaclav Havel zasugerował ostatnio, by polskie wybory były kontrolowane. Po nim i sama OBWE zaproponowała przysłanie swoich obserwatorów, podając w nocie ustnej, że PiS jest niewiarygodny, nacjonalistyczny i nie gwarantuje ateizacji Polski. Przy tym Bruksela popiera PO i b. UW. W atakach na Polskę dużą rolę odgrywa lobby żydowskie, czerpiące zresztą inspirację od naszych obywateli. Dzieje się tak, mimo iż Kaczyńscy otworzyli szeroko przed Żydami wszelkie możliwości w Polsce. Znamienne jest, że przywrócona u nas 9 września 2007 r. potężna, ogólnoświatowa żydowska loża masońska B’nai B’rith ("Synowie Przymierza"), za akceptacją Prezydenta, bierze sobie m.in. za cel poskromienie Ojca Rydzyka i Radia Maryja za rzekomy antysemityzm, choć w gruncie rzeczy chodzi o zdławienie polskiego ośrodka katolickiego niezależnego ani od Niemców, ani od ideologii liberalnej.

Zresztą bardzo wielu Żydów szerzy nadal na całym świecie opinię, że za Auschwitz odpowiadają Polacy. Dobrze, że B’nai B’rith temu się przeciwstawia. Taka opinia jest rozciągana właściwie na wszystkie miasta i miasteczka polskie, w których byli Żydzi, a wszędzie byli. Oto 26 sierpnia br. pewien Żyd, który przybył z Izraela do Tykocina, wspominał w wywiadzie, że Żydów w Tykocinie mordowali Polacy razem z Niemcami. Kiedy Ministerstwo Rozwoju Regionalnego zaakceptowało "niebacznie" przyznanie Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu pomocy w wysokości 15 mln euro, to wszczęto diabelską akcję, żeby nie doszło to do skutku z powodu rzekomego antysemityzmu o. Rydzyka. I czyn ten spotyka się z aprobatą nawet niektórych duchownych w Polsce, bo uważają po staroświecku, że Kościół nie może prowadzić katolickiej szkoły o tematyce społecznej, politycznej i medialnej, to ma należeć tylko do państwa. Troskę naszą budzi też, popierane przez PO, jakieś nowe przymierze między Gerhardem Schroederem a Władimirem Putinem, czyli między Niemcami a Rosją, z pomijaniem interesów Polski, a nawet przeciwko nim, jak w przypadku rurociągu bałtyckiego. Mocarstwa te są znowu sobą zauroczone i oba są coraz bardziej nieprzychylne Polsce, także jako katolickiej. Również Niemcy pani Merkel uzyskują w Polsce coraz większe wpływy pozadyplomatyczne, co jest z naszą szkodą. Erika Steinbach, która sugeruje wyraźnie, że za wojnę nie tyle odpowiadają Niemcy, co uparta Polska, która nie chciała dać korytarza gdańskiego i Wolnego Miasta Gdańska, uzyskuje coraz wyraźniejsze poparcie ze strony pani kanclerz. Liczni zaś Rosjanie głoszą, że Katynia albo nie było na pewno, albo był on zwyczajnym epizodem wojennym czy też rewanżem za rzekome wymordowanie wielu tysięcy Rosjan - jeńców po roku 1920. Przyjaźnie między Niemcami a Rosją rzutują nawet na sprawy kościelne. Oto niemiecki kardynał Walter Kasper przyjął żądanie patriarchy Rosji i usunął z metropolii moskiewskiej ks. abp. Tadeusza Kondrusiewicza, urodzonego na Białorusi, ale mającego polskie korzenie. Także rosyjska Cerkiew nienawidzi Polaków i nigdy nie chciała się zgodzić na pielgrzymkę Jana Pawła II do Rosji, natomiast chętnie przyjmuje katolików niemieckich. Platforma Obywatelska, bardzo niechętna Kościołowi na forum publicznym, w czym zresztą idzie za wrogami Kościoła, wzięła sobie za jeden z wątków kampanii wyborczej hasło przeciwko Ojcu Rydzykowi i przeciwko polskiemu i katolickiemu medium niezależnemu od koncernów niemieckich, i atakuje zaciekle wzajemne zrozumienie między tym medium a Prawem i Sprawiedliwością. Prymitywny i zresztą stały atak Platformy na Ojca Rydzyka i jego Radio świadczy o bardzo niskiej moralności i inteligencji ludzi Platformy. Wyjątki w Platformie, jak państwo Rokitowie, są nieliczne. Z kolei wielu byłych członków PiS, którzy liczą, że PO wygra wybory, przechodzi do niej. Świadczy to w ogóle o niskim poziomie polityków niereligijnych. Jest to chyba również owoc tezy, że religia nie ma nic do polityki, a więc w polityce nie obowiązuje moralność. Toteż kiedy pytają mnie ludzie, na kogo dziś głosować, czy należy głosować na PiS, który choć nie spełnił wszystkich obietnic, zwłaszcza nie poparł ochrony życia, to jednak pozostaje ugrupowaniem najpoważniejszym, odpowiadam im, że mnie jako duchownemu nie wolno mówić, że najlepiej jest głosować na PiS i dlatego nic nie mówię.