Abp Gocłowski: Politycy przepraszają na prawo i lewo

Dziennik/a.

publikacja 02.10.2007 05:32

Nie ma ostatnio dnia, by na scenie politycznej ktoś kogoś za coś nie przepraszał - napisał w Dzienniku abp Tadeusz Gocłowski.

Przemysław Gosiewski przeprosił Platformę za to, że zarzucał jej działaczom powiązania z grupą przestępczą. Wojciech Olejniczak ma przeprosić Andrzeja Leppera za swą wypowiedź, iż Barbara Blida zginęła m.in. dlatego, że szef Samoobrony "był w rządzie i na to wszystko pozwalał". Nelly Rokita przeprosiła za swą wypowiedź o aborcji. I tak niemal bez końca - pisze w Dzienniku metropolita gdański, arcybiskup Tadeusz Gocłowski. Nie twierdzę, że to źle. Wręcz przeciwnie - bardzo dobrze, że pani Rokita przeprosiła. I dobrze również, że politycy - choć niekiedy pod przymusem czy nakazem sądu – potrafią nawzajem się przepraszać. Zastanawiam się jednak, czy ma to jakiś sens. Czy tak samo ma sens wskazywanie tych, którzy podczas trwającej właśnie kampanii wyborczej mieliby przeprosić jeszcze kogoś? Codziennie ktoś przeprasza - i co? W moim przekonaniu polityczne przeprosiny mają dziś charakter formalny. Robią to ci, którzy są do tego zmuszeni, choć z drugiej strony nic dziwnego - bo przecież bardzo trudno przyznać się do błędu, zwłaszcza publicznie. Uważam jednak, że jeśli ktoś ma za co - niech przeprasza. Za słowa, które paść nie powinny, za gesty, za brak roztropności i odpowiedzialności politycznej. Nie będę jednak politycznym sędzią, bo nie należy to do mnie. Trzeba pamiętać jednak, że słowo "przepraszam" do czegoś zobowiązuje. I również za nie trzeba brać odpowiedzialność. Słowo to bowiem zobowiązuje nas do tego, byśmy przede wszystkim w dostatecznym stopniu z sytuacji, w której zrobimy coś, za co musimy przeprosić - wyciągnęli wnioski, byśmy nie powtórzyli tego raz jeszcze. W przeciwnym razie słowo "przepraszam" straci znaczenie i stanie się tylko pustym zwrotem. Przypomina mi się w tym momencie pewna historia z młodości. Miałem kolegę, z którym bardzo często grałem w piłkę nożną. Chłopak niestety bardzo często podczas gry faulował. Za każdym razem, gdy komuś przyłożył w kostkę - przepraszał. Tyle tylko że przepraszał - i kosił nadal. Z czasem nikt już nie zwracał uwagi na jego przeprosiny, a jedynie zastanawiał się, co zrobić, by uniknąć kontuzji. Mam wrażenie, że tak samo jest z naszymi politykami. Martwi mnie jednak co innego. Konstytucja Duszpasterska o Kościele w Świecie Współczesnym mówi, że każdy obywatel ma prawo, a nawet obowiązek uczestniczenia w wyborach, przez które powołuje ludzi, którzy w naszym imieniu będą sprawować władzę w państwie. Tymczasem ciągłe przepychanki i krzyki polityczne, ciągłe przepraszanie się i ponowne obrażanie - to wszystko nie zachęca ludzi do tego, by spełnili swój obywatelski obowiązek. Nie mają oni bowiem możliwości, by wyrobić sobie wyważone zdanie na temat polityki czy polityków. Gdy spotykam się z młodymi ludźmi, mówią mi, że są zażenowani tym, co widzą na scenie politycznej. Rozumiem ich, ale powtarzam im również, że to absolutnie nie może zwolnić z uczestnictwa w wyborach, nie może sprawić, że tego dnia powiem sobie: Zostaję w domu, a sprawami państwa niech zajmują się inni. Dlatego życzyłbym politykom, by trochę bardziej przejęli się państwem i człowiekiem, a trochę mniej walką o miejsca w parlamencie. Jeśli politykę zredukujemy tylko do walki o tzw. stołki, przestanie być polityką, jakiej oczekują Polacy - a co ważniejsze, jaką Polacy rozumieją. Wszyscy, którzy uczestniczą w kampanii wyborczej, powinni pamiętać, że chodzi w niej przede wszystkim o ludzi i ich prawo do szacunku. Jeśli politycy zapomną o tym, wciąż będą musieli przepraszać - i siebie, i Polaków.