Ks. Waldemar Cisło i Mieczysław Gil o "Pomocy Kościołowi w Potrzebie"

Radio Watykańskie/J

publikacja 12.10.2007 09:07

Pomagają tam gdzie jest najtrudniej: mniejszościom chrześcijańskim, wiernym prześladowanym. Współfinansują budowę świątyń, zapleczy duszpasterskich. Opłacają kształcenie księży i katechetów, a nawet pomoc motoryzacyjną. O misji i dziele "Pomocy Kościołowi w Potrzebie" Radio Watykańskie rozmawiało z ks. Waldemarem Cisło, dyrektorem Sekcji Polskiej oraz Mieczysławem Gilem, członkiem rady Sekcji.

RV: Organizacja „Kirche in Not” jest znana w Polsce. Pomaga naszemu krajowi, i to już od 50 lat. Przypomnijmy jej początki. Założyciela – o. Werenfrieda van Straatena – nazywano „Ojcem Słoniną”. Dlaczego? Ks. W. Cisło: Początki to rok 1947, kiedy Niemcy przesiedleni z różnych terenów, pozostawieni zostali bez opieki duszpasterskiej, a czasami także bez domów i żywności. O. Werenfried stanął przed misją, jak sam mówił na początku, nie do spełnienia. Chciał prosić tych, którzy jeszcze nie tak dawno byli okupowani, mordowani, o pomoc dla tych, którzy byli ich okupantami. Zaczął prosić Belgów, Holendrów o pomoc dla Niemców. Dlaczego był nazywany „Ojcem Słoniną”? Wtedy nie było lodówek, więc jedyną formą żywności, która mogła być dłużej przechowywana, była słonina. Stąd „słoninowy ojciec” – Speckpater, jak go nazwano bardzo szybko. Przyzwyczaił się do tego przydomku i nawet zachowało się jego sympatyczne zdjęcie z takim – jak on to nazywał – uśmiechniętym prosiaczkiem. RV: Po żywności przyszedł czas na inną formę pomocy – w dziedzinie motoryzacji... Ks. W. Cisło: Ta pomoc się rozwijała i dzieło przerosło bardzo szybko jego oczekiwania. Później byli tzw. księża z plecakami. Wyposażono księży w plecaki zawierające wszystko, co potrzebne do odprawienia Mszy świętej, a następnie w motocykle, żeby mogli z tym ruchomym zapleczem dojeżdżać w różne miejsca. Potem była duża akcja, polegająca na przerabianiu na kaplice autobusów, które jeździły z miejsca na miejsce, gdzie gromadzili się ludzie. Później ta akcja bardzo się rozszerzała i wykraczała już poza tereny Europy. RV: Przy okazji obchodzonego w tym roku 60-lecia działalności sporządzane są różnego rodzaju statystyki. Wynika z nich, że macie 700 tys. dobroczyńców w 18 krajach, pomagacie w 145 krajach. Jest to skala bardzo rozległa. Chcąc podsumować obecnie prowadzoną działalność: jakie formy przybiera ona najczęściej? Ks. W. Cisło: Jesteśmy stowarzyszeniem o charakterze duszpasterskim, stąd specyfika naszej pomocy. My mamy tę niewdzięczną rolę, że wchodzimy w te obszary, gdzie jest trudno, pomagamy tym Kościołom, gdzie jest najtrudniej ze względu na sytuację polityczną i ekonomiczną, gdzie chrześcijaństwo jest w mniejszości. Pomagamy w szeroko pojętym aspekcie pastoralnym, czyli: w odbudowie świątyń, budowie zapleczy pastoralnych, kształceniu księży i katechetów, świadczymy pomoc motoryzacyjną. Jest to zatem bardzo szerokie spektrum działalności. Pomagamy od 1957 r. Od spotkania w Rzymie kard. Wyszyńskiego z ojcem założycielem pomoc szła także do Polski, która była największym beneficjentem. Pomoc ta szła w różnych kierunkach. Kard. Wyszyński prosił o pomoc dla zakonów kontemplacyjnych i ona jest ciągle potrzebna. Staramy się być dzwonem, który był kiedyś w zakonach i, jak brakowało już wszystkiego, to siostry dzwoniły. Dzisiaj, w szumie świata, echo tego dzwonu nie zawsze jest słyszane. Staramy się w ich imieniu wołać o pomoc. W Polsce mamy już 9 tys. osób, które regularnie otrzymują nasz biuletyn, oni są naszą rodziną przyjaciół. Przy okazji dziękuję za zaufanie, za wsparcie, które poprzez nasz kanał kierujemy do tych najbardziej potrzebujących, również w Polsce. Akcji pomocy było wiele, więcej o naszej historii można dowiedzieć się na stronie internetowej: www.pkwp.org. RV: Wspomnijmy o ważniejszych akcjach, które obecnie prowadzicie. Jedną z nich jest akcja różańcowa - SOS dla Ziemi Świętej... Ks. W. Cisło: Byliśmy nie tak dawno w Ziemi Świętej z panem Mieczysławem Gilem i grupą dziennikarzy – tutaj ukłon w stronę mediów nie tylko katolickich, ale i świeckich, które podjęły tę inicjatywę. Obecnie sytuacja w kolebce chrześcijaństwa jest taka, że – w Betlejem chociażby – bezrobocie wynosi 60 proc. Wiele rodzin, z powodu muru, jeśli w ogóle może dojechać do pracy, to tylko raz-dwa razy w tygodniu. Żaden pracodawca nie chce pracownika, który dojedzie do pracy czasami. Stąd nasza organizacja – w skali światowej, bo mamy 17 biur na cały świecie – podjęła akcję pomocy chrześcijanom w Ziemi Świętej. Ok. 40 rodzin produkuje do 8 tys. różańców miesięcznie. My potem te różańce rozprowadzamy, a ludzie ofiarują cegiełkę, która jest przekazywana dalej. Jeżeli je rozprowadzimy, to ci ludzie mogą tam zostać, mają możliwość utrzymania swoich rodzin. RV: Dodajmy, że w Polsce różaniec kosztuje 5 złotych. Na stronie internetowej można znaleźć informacje, gdzie taki różaniec można nabyć, by wesprzeć chrześcijan w Ziemi Świętej. Kolejna akcja to pomoc zakonom kontemplacyjnym... Ks. W. Cisło: Jest to stały nasz punkt i cieszymy się, że w Polsce akcja ta została dobrze przyjęta. W ubiegłym roku dzięki poszczególnym cegiełkom mogliśmy zrealizować 11 większych projektów, w tym remont kaplic. W Polsce są 82 kontemplacyjne zakony żeńskie, mieszka w nich 1568 sióstr, które przy okazji pozdrawiam i dziękuję za wsparcie modlitewne. Dzięki niemu, jak sądzę, akcja ta tak dobrze idzie i nasi wierni chętnie wspierają te inicjatywy, za co bardzo serdecznie im dziękuję. W akcji organizowanej 2 lata temu wspólnie z Konferencją Episkopatu Polski kupiliśmy 40 maszyn do haftu ornatów i szat liturgicznych. W ten sposób stwarzamy możliwość, żeby siostry, które oprócz modlitwy 4 godziny dziennie poświęcają na pracę, mogły w tym czasie haftować szaty liturgiczne czy wypiekać opłatki. RV: Z modlitwą wiąże się wasza kolejna akcja – Milion dzieci modli się na różańcu... Ks. W. Cisło: Tak, od ubiegłego roku prosimy media o nagłośnienie tej inicjatywy. Na naszej stronie internetowej zamieściliśmy szczegóły tej akcji. Zachęcamy dzieci, żeby tym najważniejszym orężem, jakim jest modlitwa, może nie aż tak spektakularnym, bo czasami trzeba długo klęczeć, zanosiły prośby do Boga. Wiemy, że Pan Jezus obiecał: gdzie dwóch albo trzech się gromadzi, tam jestem pośród nich, więc ufamy, że przy takiej grupie intencja zostanie wysłuchana. RV: Żeby przedstawić całe spektrum waszych działań, wspomnijmy o akcji pomocy dla Sudanu. Ks. W. Cisło: Jesteśmy organizacją, która od dłuższego czasu, pomimo milczenia mediów, pomagała w Sudanie. Naszym znanym partnerem w Europie jest bp Macram Max Gassis, który przyjeżdża z Darfuru i często bywa w Szwajcarii, w Niemczech i mówi o całej sytuacji. Ksiądz biskup dziękował bardzo za to, że, gdy media milczały, myśmy pomagali, bez reflektorów i mikrofonów. Ta pomoc jest nadal potrzebna. Naszym największym projektem jest „Biblia dla dzieci”. Jak obrazowo mówił nam bp Gassis, do wyboru są 2 drzewa: pod jednym siedzą dzieci i powtarzają wersety Koranu, a pod drugim, jeśli misjonarz ma, to może dać dzieciom Biblię i to jest nie tylko droga do poznania Boga, ale też do nauki czytania i pisania. Te umiejętności są ważne, bo stwarzają szansę wyrwania się z bycia potencjalną ofiarą handlu niewolników. Chrześcijanin kosztuje tam od 20-50 dolarów... RV: „Biblia dla dzieci” to jedno z waszych sztandarowych dzieł. Ks. W. Cisło: Tak. To jeden z naszych najstarszych projektów, o charakterze typowo pastoralnym. Jego początki sięgają 1979 r. Biblia została przetłumaczona na 153 języki i wydana w ponad 43 mln egzemplarzy. Żeby uświadomić rozmiar i skalę potrzeb tego projektu, powiem, że rocznie misjonarze proszą o 1,3 mln egzemplarzy Biblii w różnych językach. Oczywiście taki projekt musi być finansowany: ktoś, kto kupuje taką Biblię w Europie (w Polsce za 8 zł), ma satysfakcję, że sfinansował 2 lub 3, w zależności od kraju, egzemplarze w kraju misyjnym. Jest to olbrzymia pomoc dla misjonarzy i warto również o tych cegiełkach pamiętać. Przygotowujemy się także do innej akcji w przyszłym roku, w Wielkim Poście. Rozmawialiśmy już wstępnie z Ordynatem Polowym, z Ministerstwem Obrony Narodowej. Chcemy oprócz Sudanu pomóc także w Iraku. Problem jest tego typu, że w tej chwili chrześcijanie z tych miejsc uciekają. RV: W historii „Pomocy Kościołowi w Potrzebie” były niestandardowe formy pomocy, jak np.: kościoły-statki albo samochody-konfesjonały, w różnych środowiskach duszpasterskich, gdzie rzeczywistość podpowiadała, że te formy mogą być dobre. Czy wśród obecnych form pomocy jest coś, co mogłoby zdziwić? Ks. W. Cisło: Nasza pomoc idzie tam, gdzie jest potrzeba. Ksiądz wspomniał o kościołach-statkach, one pływały na Wołdze i docierały do ludzi. Konfesjonał to bardziej prowokacja – o. Józef z biura w Monachium stawał przed dworcem autobusowym, pokazując, że jest coś takiego, jak ruchomy konfesjonał. Kard. Darío Castrillón Hoyos, do niedawna prefekt Kongregacji ds. Duchowieństwa, kiedyś poprosił jedną z organizacji niemieckich o pieniądze na zakup konia. W odpowiedzi przysłano mu formularz i napisano, gdzie może kupić części zamienne, gdzie jest stacja benzynowa. I ten biedny misjonarz, który mógł dojechać do swojej parafii tylko na koniu, w rozpaczy zwrócił się do o. Werenfrieda, prosząc: „Ojcze, co ja mam odpisać? Przecież koń nie potrzebuje części zamiennych, najwyżej siana trochę.” O. Werenfried uśmiechnął się i wysłał mu pieniądze na tego konia. Potem ten ksiądz misjonarz został biskupem, prefektem kongregacji. Tutaj jest odpowiedź, że jak trzeba, staramy się i też niekonwencjonalnie pomagać. RV: Polska sama korzystała z takiej pomocy prawie 50 lat. Obecnie od ponad roku działa w Polsce Biuro organizacji. Powstało w 2003 r., a oficjalne państwowe zatwierdzenie otrzymało dwa lata później. Jaki jest owoc jego pracy? Czy Polacy potrafią być hojni? Ks. W. Cisło: Tak. Mogę się pochwalić, że jesteśmy pierwszym biurem spośród tych 17 narodowych, które w pierwszym roku działalności uzbierało 200 tys. euro, dzięki czemu mogliśmy sfinansować kilka projektów. Idea powstania tego biura w Polsce jest taka, żeby pomimo tego, że w dalszym ciągu pomagamy zakonom kontemplacyjnym, pomagamy kształcić się księżom w tych specjalizacjach, gdzie muszą zdobywać swoją wiedzę za granicą, jak chociażby bibliści, którzy mogą robić licencjaty tylko w Rzymie czy w Jerozolimie, to zaczynamy powoli też zbierać pieniądze, żeby wspierać jeszcze biedniejsze i bardziej potrzebujące Kościoły. RV: Takim „spiritus movens” organizacji był jej założyciel – o. Werenfried van Straaten. Jak jest w Polsce? Czy tylko i wyłącznie ksiądz potrafi wychodzić z inicjatywą, czy jest miejsce w „Pomocy Kościołowi w potrzebie” dla ludzi świeckich? M. Gil: Myślę, że to jest pytanie retoryczne, aczkolwiek nie zawsze ludzie w Polsce, którzy mogli pomóc, wiedzieli o tym. Są jeszcze ludzie, którzy w trakcie rozmowy, po zwykłym wytłumaczeniu o co chodzi, mówią: proszę bardzo, chętnie pomogę w ramach moich możliwości. Dlatego widzę wielką perspektywę rozwoju tej pomocy i możliwości dopływu środków. Z drugiej strony, jako człowiek „Solidarności” od 1980 r., wiem, że „Solidarność” otrzymywała pomoc z całego świata. Dzisiaj potrzeba wykazć się tym myśleniem i postawą solidarności przez małe „s”, ale też jako organizacji. Ze wstępnych rozmów, które przeprowadziłem wynika, że także struktury „Solidarności” mogą być przydatne dla naszej pomocy. RV: Hasłem o. van Straatena było „Pojednanie i solidarność na świecie”. W Polsce istnieje wiele organizacji charytatywnych, chyba największą jest Caritas. Czy nie wchodzicie sobie w drogę? Ks. W. Cisło: My się uzupełniamy. Używamy czasem takiego porównania, że Caritas jest jak straż pożarna, która wchodzi w pierwszym momencie, bo ma zapewnić jedzenie, leki, to, co jest najbardziej potrzebne zazwyczaj w akcjach humanitarnych. My natomiast jesteśmy tą organizacją, która wchodzi później. Media zazwyczaj usuwają się wtedy z tych terenów, kiedy katastrofa minie. Weźmy np. klęskę tsunami. Pomoc nadal jest tam potrzebna i my jej udzielamy, najczęściej kościelnymi kanałami, co jest sprawdzone od lat. Polega to na tym, że każda prośba, każdy projekt musi mieć asygnatę biskupa miejsca. To jest dla nas zapewnienie, że pieniądze czy projekty zostaną zrealizowane prawidłowo, i do tej pory nie zawiedliśmy się na tej strukturze pomocy. To jest dobry aspekt zaufania Kościołowi lokalnemu, a jednocześnie mamy rozeznanie, jakie są największe potrzeby. Nie można mówić o konkurencji, bo w Kościele jest tyle różnych organizacji i Kościół ma swoją mądrość od wieków, że każdą potrzebę stara się zaspokoić i wykazać solidarność. Myślę, że w Polsce musimy to podkreślać, bo częściej słyszymy o upadku muru niż o „Solidarności”, tym pięknym dziele narodu polskiego. Myślę, że w tym klimacie jest miejsce na takie stowarzyszenie, które w swoim haśle ma pojednanie i solidarność. M. Gil: Na tę drogę pomocy można z powodzeniem wejść kilkoma organizacjami, byle nie wejść w zderzenie, w jakieś niepotrzebne kolizje. Jest bardzo duża potrzeba pomocy, droga jest szeroka, więc zmieścimy się, nawet jeżeli będziemy razem na tej samej drodze. RV: O. Werenfriedowi chodziło o to, by „wycierać łzy Boga wszędzie tam, gdzie Chrystus płacze”. Do takiej pomocy wszyscy jesteśmy zachęcani. Dziękuję bardzo za rozmowę.