Od żarliwej wiary do sekciarstwa jest bardzo blisko

Dziennik/a.

publikacja 14.10.2007 17:33

W ludziach jest silne pragnienie spotkania postaci charyzmatycznych, mających w sobie wewnętrzny żar. Są osoby, które podporządkowują się przełożonemu bardzo chętnie, bo całe życie szukają przewodnika. Tak może - choć nie musi - powstać toksyczne uzależnienie, a nawet sekta - mówi Dziennikowi dominikanin Paweł Kozacki.

O. Paweł Kozacki - dominikanin, duszpasterz, redaktor naczelny miesięcznika W drodze, w rozmowie z Dziennikiem komentuje sprawe byłych betanek: Barbara Kasprzycka: Bunt w zgromadzeniu betanek każe postawić pytanie, gdzie przebiega granica między żarliwą wiarą a sekciarstwem. Jak je odróżnić? Paweł Kozacki OP*: Popatrzmy na przykład ludzi żyjących w XX wieku, którzy mieli w Kościele nowe wizje i nowe pomysły: siostrę Faustynę, ojca Pio czy ojca Congara. Proponowali nowe myśli płynące z ich najgłębszej wiary, z objawień, refleksji, a Kościół ich nie przyjmował. Każdy z tych ludzi spotykał się z oporem ze strony braci, sióstr czy przełożonych, lecz nawet gdy dostawali zakaz głoszenia tych idei, podporządkowywali się wspólnocie. Będąc głęboko przekonani, że to, co wnoszą, jest Bożą inspiracją, nie uważali, że muszą za wszelką cenę postawić na swoim. Żyli w przekonaniu, że prawda w swoim czasie zwycięży - i zwyciężała. Sekciarstwo zaś jest układem zamkniętym, nie pozwala nikomu weryfikować swoich idei, nie jest zainteresowane dialogiem, co w konsekwencji prowadzi do rozłamu. - Objawienie nie może polegać na tym, że Bóg wzywa do buntu wobec Kościoła i przełożonych? - Ludzie wierzący wierzą, że Kościół założył Pan Jezus, że jest on - jak mówi św. Paweł - jego ciałem. Wspólnota, do której należymy, nie jest demokratycznym skrzyknięciem się ludzi, lecz dziełem Boga. Bóg nie wezwie nikogo do buntowania się przeciw sobie. Sprzeciw w Kościele jest dopuszczalny o tyle, o ile skierowany jest przeciwko złej strukturze czy grzechowi konkretnych ludzi, ale nie przeciw jedności wspólnoty wierzących. Ojciec Congar sprzeciwiał się zastanej teologii, pracował nad własnymi teoriami, ale nigdy nie uznał za słuszne Kościoła opuszczać, pomimo że miał poczucie, iż przegrał swoje życie. Ludzie tworzący sekty są bardzo niecierpliwi, jedyną możliwość widzą w tworzeniu czegoś zupełnie odrębnego od Kościoła. Sam Kościół uważają za zepsuty i martwy. - Dlaczego więc betanki z Kazimierza zbuntowały się? Czy szukały w religii jakiegoś niezwykłego przeżycia, bo codzienna modlitwa i msza stały się zbyt powszednie? - Pragnienie wyjścia z rutyny i mocniejszego doświadczenia Boga tkwi chyba w każdym wierzącym. Tylko warto się zastanowić, czy to pragnienie skłania nas do większego wysiłku duchowego, czy do szukania rzeczy nadzwyczajnych. Spotykałem niejednokrotnie katolickie wspólnoty, które chciały przeżywać wiarę na sposób "zielonoświątkowy", z bardzo rozgrzanymi emocjami. I jeśli ktoś nie przeżywał czegoś emocjonalnie, to uważał, że Bóg go nie dotknął. Pragnienie głębszego, bardziej namacalnego doświadczenia Boga samo w sobie jest dobre. Przecież dotyczy też postaci biblijnych - psalmista woła do Boga: "Nie ukrywaj przede mną swego oblicza". Apostołowie spodziewali się bardziej spektakularnych znaków - Filip prosił Jezusa: "Pokaż nam Ojca". To normalne i ludzkie. Tego pragnienia nie należy uciszać, trzeba je wykorzystać, by wczytać się w Pismo Święte, pogłębić modlitwę. Człowiek jest wielopoziomowy: ma ciało, emocje, intelekt, duszę i na każdej z tych płaszczyzn może Boga spotkać. Z tym jednym zastrzeżeniem, że modlitwa to jest pokorne otwieranie się na obecność Boga, a nie szamańskie próby zmuszenia Go do działania.

- Zbuntowane betanki oparły się na swojej przełożonej. Czy w ogóle może istnieć sekta bez przewodnika? - W ludziach jest silne pragnienie spotkania postaci charyzmatycznych, mających w sobie wewnętrzny żar. Jeżeli taka postać ma silną osobowość, potrafi zarażać swoją wizją, to rodzi się niebezpieczeństwo bezkrytycznej uległości wobec niej. Są osoby, które podporządkują się przełożonemu bardzo chętnie, bo całe życie szukają przewodnika. Tak może - ale przecież nie musi - powstać toksyczne uzależnienie, a nawet sekta. Dużo zależy więc od mądrości przywódcy. - A jeśli żarliwa wiara zwraca się w stronę sekciarstwa, czy to może być dzieło Szatana? - Może. Nie mam tu na myśli opętania przez Szatana. Jednak diabeł jest ojcem podziału, rozbicia i braku jedności. Analogicznie można zapytać, czy to sprawka Szatana, że chrześcijanie dzielą się na protestantów, prawosławnych i katolików - odpowiem, że tak. Małość ludzka inspirowana przez diabła - obecna we wszystkich odłamach chrześcijaństwa - doprowadziła do podziałów. Dziś wydają się nam one stare i zastałe, więc nie widzimy już tego szatańskiego działania, ale myślę, że u samego zarania Szatan maczał w nich palce. Tam, gdzie doszedł do głosu grzech: brak miłości, ludzka pycha, niewierność słowu Bożemu, tam pojawił się rozłam. Gdyby nie grzech, żylibyśmy w jedności. - Jakie sygnały powinny być dla nas czerwoną lampką? Skąd wiadomo, że poszedłem za daleko? - Przecież sumienie cały czas będzie mnie uspokajać: ja w ten sposób kocham Boga. Ważną, choć nie jedyną, granicą jest zdrowy rozsądek. Granicą nieprzekraczalną jest pozostawanie w jedności ze wspólnotą Kościoła. Nie chodzi tylko o podporządkowanie się hierarchii, lecz też o uważne przypatrywanie się treści tego, w co wierzę. Jeśli pojawiają się elementy niezgodne z Pismem Świętym i tradycją Kościoła, to powinna zapalić się lampka alarmowa. Z własnego doświadczenia mogę opowiedzieć o pewnej grupie charyzmatycznej, która przedstawiała Ducha Świętego w sposób dla mnie nie do przyjęcia - jako tego, który zmusza wręcz fizycznie, bólem, by ludzie podporządkowywali się woli Bożej. W emocjach ludzie się skręcali z bólu i mówili, że to Duch ich przynagla, by się poddali jego woli. Ja takiego Ducha Świętego nie znam. Nie można oczywiście wykluczyć, że doświadczamy jakiejś nowości pochodzącej od Boga, ale jeśli kłóci się ona z dotychczasowym doświadczeniem Kościoła, wówczas byłbym bardzo, ale to bardzo ostrożny. - Więc pokora jest wentylem bezpieczeństwa? I pozbycie się przekonania, że to przeze mnie przemawia Bóg, wbrew wszystkiemu, co mówił przez dwa tysiące lat? - Jeżeli odkrywam coś, co jest sprzeczne z Biblią i z dwoma tysiącami lat chrześcijaństwa, to z pewnością od Boga nie pochodzi. Jeśli natomiast moje przekonanie jest z nimi niesprzeczne, ale radykalnie nowe, to warto je poddać próbie. Można tu zastosować mądrość Gamaliela, mistrza świętego Pawła Apostoła z okresu, gdy jeszcze wyznawał judaizm i nosił imię Szaweł. Kiedy żydzi zamierzali prześladować chrześcijan, Gamaliel powiedział: "Jeżeli od ludzi pochodzi ta myśl czy sprawa, rozpadnie się, a jeżeli rzeczywiście od Boga pochodzi, nie potraficie ich zniszczyć i może się czasem okazać, że walczycie z Bogiem". Przecież jeżeli to, czego doznaję i co przeżywam, naprawdę pochodzi od Boga, to prędzej czy później okaże się silniejsze od wszelkich ludzkich uwarunkowań.