Dalajlama nie ma szans na rzeczywiste poparcie

Rzeczpospolita/a.

publikacja 18.10.2007 06:26

Pekin niepotrzebnie się irytuje: w sprawie Tybetu Zachód stać tylko na gesty - napisała Rzeczpospolita.

Pekin nie kryje swojej furii: w czasie, gdy przy placu Tienanmen odbywa się zjazd partii, znienawidzony przez chińskich komunistów Dalajlama paraduje po Waszyngtonie w świetle reflektorów. Wczoraj prezydent Bush przyjął go w charakterze prywatnego gościa w Białym Domu, a dziś jako pierwszy w historii urzędujący prezydent USA weźmie udział w oficjalnej ceremonii z udziałem przywódcy tybetańskich władz na uchodźstwie. Dalajlama dostanie Złoty Medal, najwyższe odznaczenie przyznawane przez amerykański Kongres. – To znacząco pogorszy relacje między Chinami i USA – grzmi rzecznik chińskiego MSZ. Podobnie Chińczycy reagowali, gdy ostatnio Dalajlamę przyjęła u siebie, tuż po powrocie z Pekinu, kanclerz Niemiec Angela Merkel. Wkrótce Dalajlama spotka się też z premierem Kanady Stephenem Harperem. Otta- wa już dostała swoją porcję pogróżek ze strony Chin, przyznając Dalajlamie w zeszłym roku honorowe oby- watelstwo. Waszyngtońska wyprawa jest więc kolejnym dyplomatycznym sukcesem duchownego i polityka, który prowadzi rozpaczliwą kampanię na rzecz przetrwania własnego narodu. Od ponad pół wieku Tybet znajduje się pod twardymi rządami pekińskich komunistów, którzy dowodzą, że Dach Świata zawsze „byłi będzie” nierozłączną częścią Chin. Można się oczywiście spierać o historię, a także odrzucać tezę, że dzięki Pekinowi zacofany Tybet gwałtownie nadrabia dystans cywilizacyjny dzielący go od reszty świata, jako mało istotny argument. Nie da się jednak odrzucić argumentu najważniejszego – status quo. Tybet jest częścią ChRL, bo ChRL ma nad nim całkowitą i niczym niezagrożoną kontrolę. Dalajlama powtarza, że nie chce oderwać Tybetu od Chin, chce jedynie realnej autonomii w ramach ChRL. Od lat podróżuje po świecie ze swej coraz mniej tymczasowej siedziby w północnych Indiach, by nauczać buddyzmu, alei walczyć o sprawę tybetańską. Walczyć, jak zawsze podkreśla, metodami pokojowymi. – Nie należy używać przemocy, bo zwykle wymyka się ona spod kontroli – powtarza. Pekin odrzuca apele Dalajlamy o rozmowy, twierdzi, że jest on „podstępnym separatystą”, który podburza Tybetańczyków do agresji. Chińczykom się nie spieszy. W Tybecie trwa systematyczna polityka sinizacji i gospodarczej integracjiz resztą Chin. To Dalajlamie zależy na czasie, tym bardziej że nikt nie wie, jak się potoczy polityczna rozgrywka po jego śmierci. Chińskie władzezrobią wszystko, by przejąć kontrolę nad chłopcem uznanym za jego kolejne wcielenie. Dlatego tak istotne jest dla Dalajlamy wsparcie Zachodu. Takie uroczystości jak dzisiejsza nie wykraczają jednak poza symbolikę. Zachodni przywódcy, kierując się albo rzeczywistą troską o prawa człowieka, albo troską o własny wizerunek, gotowi są podjąć ryzyko zdenerwowania Pekinu, szczególnie w roku przedolimpijskim, gdy wiadomo, że Chińczycy będą reagować wstrzemięźliwie. I na tym zaangażowanie Zachodu się kończy. Chiny to państwo zbyt potężne politycznie i gospodarczo, by misja Dalajlamy miałaszansę. Dziś wygląda ona beznadziejnie.