Forsyth: Zamknijcie drzwi dla islamu

Dziennik/a.

publikacja 19.10.2007 18:48

Słynny brytyjski pisarz Frederick Forsyth zastanawia się na łamach Dziennika, czy Polska może zostać zaatakowana przez islamskich terrorystów. Jeśli już miałoby się tak stać, to - zdaniem Forsytha - najlepszą okazją dla terrorystów będzie EURO 2012.

Czy Polska jest zagrożona atakiem terrorystycznym? - zastanawia się Frederick Forsyth. - Nie sądzę, aby Al-Kaida miała uczynić dla was wyjątek. Polska jest zaangażowana w operacje wojskowe w Iraku i Afganistanie, słyszałem o pojawiających się w związku z tym groźbach. Jednak, moim zdaniem, wybór miejsca zamachu przez terrorystów wcale nie zależy od stopnia zaangażowania danego kraju w te wojny. W końcu w siłach koalicyjnych w Iraku uczestniczyło ponad trzydzieści państw, a do zamachów doszło jedynie w kilku. Bo schemat działania terrorystów jest zupełnie inny - spójrzmy na przykład Hiszpanii czy Wielkiej Brytanii: zarówno w Madrycie, jak i w Londynie za zamachy odpowiadają "rodzimi" muzułmanie. Bo wybór miejsca ataku w dużym stopniu determinuje lokalne zaplecze. Można powiedzieć, że Polska jest w o tyle lepszej sytuacji, że mniejszość muzułmańska jest w niej naprawdę nieliczna. W Wielkiej Brytanii mieszka około dwóch milionów wyznawców islamu, co jest spadkiem po dawnym imperium. Polska to kraj w przeważającej mierze katolicki, bez postkolonialnych bolączek. W praktyce oznacza to mniej więcej tyle, że nie macie żadnego obowiązku wpuszczania do siebie tysięcy osób z Bliskiego Wschodu czy Azji. Tymczasem w naszym przypadku ci ludzie mogą do nas wjechać w ramach prawa do łączenia rodzin. I to jest, moim zdaniem, fundamentalna różnica. Mogę nawet zaryzykować twierdzenie, że jeśli wasz rząd zastosuje świadomą politykę ograniczonego przyjmowania osób z państw islamskich, zapobiegnie to wyhodowaniu rodzimych ekstremistów. To dość oczywisty mechanizm - gdy w waszym kraju będzie niewielu muzułmanów, to każdy potencjalny islamski terrorysta, który spróbuje się do was dostać, zostanie łatwo dostrzeżony. W Europie islamscy radykałowie zyskują istotną przewagę tylko wówczas, jeśli mają możliwość wtopienia się w szerszą społeczność. Lider chińskich komunistów Mao Zedong mawiał, że rewolucjonista powinien poruszać się w masach ludowych jak ryba w wodzie. Podobnie terroryści - by skutecznie działać, potrzebują bardzo wielu podobnych do nich ryb. I tak się stało w Wielkiej Brytanii w 2005 roku - dwaj spośród uczestników zamachów z 7 lipca już wcześniej byli na liście osób powiązanych z islamskimi ekstremistami, jednak policja nie miała już środków, by objąć ich obserwacją. W przypadku Polski takim słabym punktem mogą okazać się emigranci z Czeczenii. Gdyby pojawili się u was Somalijczycy, chociażby ze względu na wygląd łatwo byłoby ich zauważyć i obserwować. Tymczasem Czeczeni to grupa, która już od jakiegoś czasu zamieszkuje w Polsce, a niektórzy z nich - choć zapewne zdecydowana mniejszość - to religijni fanatycy. Gdyby to właśnie czeczeński fanatyk miał dokonać zamachu w Polsce, zakładam, że najpierw dołączyłby do swoich rodaków mieszkających w waszym kraju, zgodnie z zasadą "pływania w przyjaznym morzu", korzystałby z ludzi znających wasz język albo sam by się go nauczył. Nie można też wykluczyć, że niebezpieczeństwo czai się gdzie indziej, choć równie blisko - choćby za waszą zachodnią granicą. Przecież w Niemczech mieszka ponad półtora miliona Turków, wielu z nich ma unijne paszporty, zaś wyglądem nie różnią się od Europejczyków z Południa. Z Niemcami macie praktycznie otwartą granicę, a lada dzień Polska wejdzie do strefy Schengen. Wtedy autokar z potencjalnym zamachowcami z drugiego krańca Europy będzie mógł wjechać do waszego kraju bez jakiejkolwiek kontroli granicznej. Dlatego, mimo że granice znikną, polskie służby bezpieczeństwa wcale nie będą miały mniej roboty i będą musiały bardzo uważnie przyglądać się wszelkim przybyszom. A to wiąże się z koniecznością posiadania swoich ludzi m.in. w pociągach i samolotach, prześwietlaniem bagaży i wieloma innymi środkami ostrożności, które, rzecz jasna, są bardzo kłopotliwe dla podróżnych. Ale innego wyjścia nie ma.

Często powstanie pytanie, skąd biorą się ludzie, którzy są gotowi poświęcić życie w imię hasła walki z cywilizacją Zachodu? Ten mechanizm jest częściowo znany. Al-Kaida ma tzw. wizytujących nadzorców, którzy przyjeżdżają do Europy jako immamowie. To oni wyławiają spośród lokalnej społeczności muzułmańskiej kandydatów na terrorystów. Potem zapraszają ich do Pakistanu, organizują przejazd, a na miejscu udział w terrorystycznym treningu. Tam uczą się, jak wynająć mieszkanie, jak nie zwracać na siebie uwagi, a przede wszystkim jak skonstruować ładunek wybuchowy. Wbrew pozorom w dzisiejszych czasach nie jest to tak trudne, jak mogłoby się wydawać. Wystarczy nawóz sztuczny, cukier puder czy TCAP (trimer nadtlenku acetonu), silny środek wybuchowy zwany "Matką Szatana", który można uzyskać z kosmetyków i domowych środków czystości. Przyszli terroryści uczą się też typować cel - w końcu chodzi o zasianie strachu przez spowodowanie maksymalnych zniszczeń. Dlatego w polu ich zainteresowania zawsze będą pociągi, dworce, stadiony. W przypadku Polski taką okazję stworzą organizowane w waszym kraju mistrzostwa piłkarskie Euro 2012, bo przyjadą do was tysiące fanów futbolu. Dodatkowo w tej kolorowej masie ludzi łatwo będzie mógł się ukryć zamachowiec. Gdybym to ja miał dokonać samobójczego zamachu, postawiłbym na maksymalną skuteczność, tzn. największą liczbę ofiar, najlepiej zachodnich turystów, więc wybrałbym dworzec, kolejowy bądź autobusowy, właśnie tuż przed wielką imprezą sportową. Stuprocentowe zapobieżenie zamachom nigdy nie będzie możliwe, jednak można próbować przewidzieć działania terrorystów. I tu nadzieją są ci Czeczeńcy, którzy czują wdzięczność za udzieloną im przez Polaków gościnę i którzy mogą się obawiać, że akt terrorystyczny dokonany przez ich rodaka mógłby im zaszkodzić. Warto też trzymać pod baczną obserwacją osoby, które przez dłuższy czas przebywały w Pakistanie, szczególnie w górskich, mniej dostępnych regionach tego kraju. Trzeba jednak zdawać sobie sprawę, że nie jest to takie proste - rekrutacja i szkolenie agentów do walki z terroryzmem zdolnych do penetracji potencjalnie niebezpiecznych środowisk zajmuje co najmniej trzy lata. Dlatego gdybym był polskim ministrem odpowiedzialnym za bezpieczeństwo, zrobiłby przede wszystkim cztery rzeczy: - po pierwsze, nie przejmowałbym się Schengen, uszczelnił granice i jeszcze uważniej monitorował przejścia graniczne. Obserwować, obserwować i jeszcze raz obserwować - to przynosi efekty, - po drugie, należałoby spenetrować polską społeczność wyznawców islamu. Oznacza to konieczność wprowadzenia tam agentów, - po trzecie, byłbym niesłychanie ostrożny podczas planowania wielkich zawodów sportowych. Nakazałbym drobiazgowe monitorowanie kibiców, szczególnie tych przybywających drogą lądową z zachodu Europy, - po czwarte, nakazałbym dyskretną kontrolę wszystkich tych ogólnie dostępnych produktów, z których można domowym sposobem wyprodukować materiał wybuchowy. Tu chodzi o uczulenie sprzedawców, by odnotowywali każdy większy zakup i informowali o tym policję.