Biskupi odetchnęli po wyborach?

Gazeta Wyborcza/a.

publikacja 27.10.2007 06:38

PiS zamarzyło się "odzyskanie" Kościoła. Dla biskupów było to krok za daleko, nawet w wykonaniu partii manifestującej wierność katolicyzmowi - napisała Gazeta Wyborcza.

Zgodne powyborcze komentarze biskupów mogą dziwić. Mniej może półżart zwykle krytycznego wobec PiS bp. Tadeusza Pieronka (wrzuciwszy karty do urny, wyraził nadzieję, że "po chmurze wyjdzie słońce"). Bardziej słowa abp. Sławoja Leszka Głódzia, który uznał, że "coś jest" w stwierdzeniu, iż były to najważniejsze wybory po 1989 r. I podkreślał: "Ważne, aby nie rządziły ugrupowania ekstremalne, bo Polacy tego nie lubią. Przyszłość należy do ugrupowań środka" (wywiad dla "Dziennika"). I mówi to współbudowniczy eks koalicji. Wszak to abp. Głódź pośredniczył w pakcie stabilizacyjnym PiS-LPR-Samoobrona. Co się stało? Wprawdzie niektórych biskupów klęska PiS pewnie zasmuciła, np. sympatyzującego z Radiem Maryja bp. Stanisława Stefanka (w dniu wyborów ostrzegał, że chodzi o wybór między Polską "ojczyzną tych, którzy na tych terenach mieszkają", a Polską - "regionem wkomponowanym w duży międzynarodowy plan") czy abp. Józefa Michalika, który przed wyborami dał do zrozumienia, że PiS zasługuje na drugą szansę ("Niedziela"). Wydaje się jednak, że romans z Kościołem, na którym tak bardzo zależało politykom PiS, dogorywał już od paru miesięcy. Liderom Episkopatu pomału spadały z oczu łuski. A miało być pięknie, gdy premier Kaczyński obwieścił na początku swoich rządów, że "aby obronić Kościół, trzeba mieć władzę". Episkopat skwapliwie z tej deklaracji korzystał, wierząc, że jest w stanie wyegzekwować dla siebie bardzo wiele. Postulat strony kościelnej o wliczaniu religii do średniej natychmiast spotkał się z aprobatą strony rządowej w Komisji Wspólnej Episkopatu i Rządu. Także projekt LPR poparty przez wielu posłów PiS o zaostrzeniu ustawy antyaborcyjnej poparło wielu biskupów. Granica autonomii państwa i Kościoła zrobiła się wtedy niebezpiecznie cienka. Przewodniczący Episkopatu abp Michalik napisał list do marszałka Sejmu Marka Jurka, prosząc z naciskiem, by „w zbliżającej się debacie sejmowej poświęconej tematowi konstytucyjnej ochrony życia od poczęcia aż do naturalnej śmierci, odłożyli wszystkie inne motywy - w tym polityczne - i uszanowali najwyższą rację poprawnego sumienia, które prawo »nie zabijaj « czyni jednym ze wskazań promujących nasze człowieczeństwo”. PiS mamił Kościół. Co rusz padały wielkie słowa o przywiązaniu do tradycyjnych wartości, o prawach dla rodzin. Z nieba spadło becikowe. Ta sielanka mogłaby trwać, gdyby PiS nie zamarzyło się "odzyskanie" Kościoła, tak jak odzyskali MSZ czy publiczną telewizję.

W prorządowych mediach regularnie pojawiały się przecieki z IPN o agenturalnej przeszłości co bardziej znanych księży, biskupów. Po sprawie abp. Stanisława Wielgusa, która wstrząsnęła Kościołem (udział w niej premiera ciągle jest niewyjaśniony), lustracja w wersji rządowej tylnymi drzwiami miała wniknąć do Kościoła na szerszą skalę. Wedle nowej ustawy zlustrować się mieli pracownicy naukowi i dziennikarze, ergo: wykładowcy seminariów, duchowni redaktorzy gazetek parafialnych itd. Dopiero werdykt Trybunału Konstytucyjnego przeciął te problemy. Teczkową manią PiS zalazł Kościołowi za skórę. W wypowiedziach biskupów, którzy zakładali kolejne komisje i karnie sami ustawiali się w kolejce po swoje dokumenty, pobrzmiewała gorycz. "Skoro społeczeństwo tego od nas oczekuje, zrobimy to" - komentowali abp Michalik i bp Libera. Jak na ironię akurat w grudniu 2006 r., kiedy kłębiło się wokół metropolity warszawskiego abp. Wielgusa, powstał projekt uchwały posłów LPR, PiS i PSL - by Sejm ogłosił "Jezusa królem Polski". Może właśnie wtedy biskupi zaczęli się budzić. Na odległość pachniało próbą taniego podlizania się Kościołowi. Na tę jarmarczną demonstrację katolicyzmu biskupi nie mogli nie zareagować. Honorem uniósł się przychylny PiS abp. Głódź: "Niech murarz buduje mieszkania, krawiec szyje ubrania, a posłowie niech nie wtrącają się do tego, na czym się nie znają". Przegrana PiS to koniec "odzyskiwania" Kościoła. Po wyborach dziennik włoskiego Episkopatu "Avvenire" tak skomentował nieudany mariaż tronu i ołtarza: "Bracia Kaczyńscy obnosili się ze swą wiarą katolicką, ale pozwolili na ataki na Kościół polski przy okazji sprawy arcybiskupa Wielgusa. Teraz Polska odwraca kartę, odkrywając na nowo kulturę tolerancji, mocny i odważny katolicyzm papieża Wojtyły". Wedle przewrotnego powiedzenia Kościołowi lepiej robią niewielkie prześladowania niż pełna komitywa z rządzącymi. Przez te dwa lata Kościół był przez PiS traktowany i kijem, i marchewką. Mógł liczyć na doraźne profity, szczególne względy, żeby potem otrzymać bolesne razy teczkami. Tyle że ani takie prześladowania, ani sporadyczne spoufalanie się z rządem nie wyszły Kościołowi na zdrowie. Dobrze, że dostrzegł to jeszcze przed wyborami. Wymownie zabrzmiał list pasterski Episkopatu zachęcający do głosowania na ludzi roztropnych, niekonfliktowych. Biskupi twardo powiedzieli, że nie ma żadnej partii, która miałaby prawo podpierać się autorytetem Kościoła. Być może dla wielu katolików wahających się między PiS a PO był to głos decydujący. Na innych stykach kościelno-politycznych jest dużo do naprawienia. Przez ostatnie dwa lata Radia Maryja sprawnie odgrywało rolę czwartego koalicjanta i całkowicie wymknęło się Episkopatowi spod kontroli. Kościół nie może mieć twarzy o. Rydzyka układającego się z PiS. Powinien odzyskać właśnie twarz papieża Wojtyły. 4614058 Jednak do tego potrzeba, by także Kościół rozliczył się z tych dwóch lat - m.in. właśnie przez uregulowanie sprawy toruńskiej rozgłośni. Jeśli biskupi po raz kolejny odłożą problemy z Radiem ad acta, licząc, że tak jak PiS, tak i Rydzyk zejdzie w cień, autorytet Kościoła na tym straci.