Tropami ajatollaha Chomeiniego

Rzeczpospolita/Jerzy Haszczyński/a.

publikacja 29.10.2007 17:17

Qom to serce i mózg konserwatywnego, szyickiego Iranu. Wciąż żywe są tu idee przywódcy rewolucji islamskiej. Jerzy Haszczyński pisze o tym z Qom dla Rzeczpospolitej.

Do Qom z całego szyickiego świata ściągają pielgrzymi, w dni świąteczne nawet milion, w zwykłe – po kilka tysięcy. A w szkołach religijnych, z Fejzije na czele, uczą się przyszli duchowni, najbardziej wpływowa klasa Islamskiej Republiki Iranu. Nad miastem góruje kopuła i dwa strzeliste minarety Hazrat-e Masume, mauzoleum Fatimy (siostry ósmego szyickiego imama Rezy z przełomu VIII i IX wieku). To mauzoleum przyciąga pielgrzymów. Niewiele się zmieniło od czasów, gdy najpierw uczniem, a potem wykładowcą był tu Chomeini. Tylko dekoracje są trochę inne: nowe dywany, marmury w głównej sali i torebki foliowe, do których pielgrzymi wkładają buty po wejściu do świątyni. – Głoszone tu idee i emocje towarzyszące przybyszom są takie same – zapewnia bezzębny staruszek. Do wrót mauzoleum pielgrzymi zmierzają po moście nad dawno wyschniętą rzeką. Kuszą ich sprzedawcy dewocjonaliów i tandetnych pamiątek, jałmużny domagają się żebracy, niektórzy wyglądają jak ze starodawnych rycin – karłowaci czy pozbawieni kończyn; odsłonięte kikuty sprzyjają dobroczynności. Obok dzieci zachęcają do udziału w loterii, w której los wyciąga dziobem papuga. Hazrat-e Masume to wielki gmach, z dziedzińcem, salami modlitw i odpoczynku (strudzeni pielgrzymi jedzą, rozmawiają przez komórki i śpią, położywszy się na wznak). Zanim się dotrze do najważniejszego miejsca – sali z wielkim grobowcem Fatimy – płeć nie gra roli; obok mężczyzn chodzą czy siedzą kobiety, wszystkie zakryte od stóp do głów, tylko owal twarzy widać. Zazwyczaj całe w czerni, choć zdarzają się i białe chusty na głowach. Do głównego celu pielgrzymek są już dwa wejścia, jednej części grobu mogą dotknąć mężczyźni, wydając przy okazji nabożne westchnienie, drugiej – tylko kobiety. Tłum w czadorach stojący w kolejce do grobu nie widzi tłumu mężczyzn. Wbrew temu, co podają przewodniki, Hazrat-e Masume nie jest dostępne tylko dla muzułmanów. Wszedłem bez trudu, a strażnik, który od razu wyłowił mnie z tłumu, poczęstował cukierkiem, gdy przyznałem się do chrześcijaństwa („Wszyscy wierzymy w Boga”), i zachęcał do zwiedzania. – Bogu spodobał się Iran, wybrał Qom i dlatego mamy tu święte miejsce – mówi 83-letni mułła Mohammad Husejn Alimi. A jego syn Abdulrahman, również mułła, podkreśla, jak wielką rolę w jego życiu odegrał Chomeini: – Zobaczyłem go jako siedmiolatek, gdy wrócił z wygnania. Stałem daleko, ale nawet z tej odległości doznałem wspaniałego uczucia. To święty człowiek – uśmiecha się Abdulrahman Alimi, przekręcając jeden z kilku pierścieni zdobiących jego palce. Ojciec (bez pierścieni) obracał w palcach paciorki muzułmańskiego różańca.

Chomeini przez wiele lat mieszkał w skromnym domu, obecnie remontowanym, przy wąziutkiej ulicy. Na świecie znany jako ajatollah, w Iranie określany mianem imama, co go wyróżnia wśród byłych i obecnych ajatollahów. – Wszyscy, którzy go znali, twierdzili, że takiego autorytetu, takiego wspaniałego człowieka świat islamu nie miał od wieków – mówi sędziwy ajatollah Gilani, sąsiad i uczeń Chomeiniego. Poznał go jako młody duchowny w Fejzije, najważniejszej uczelni religijnej w szyickim Iranie. – Porywał tłumy. Choć nie miał broni, rządził duszami. Dzięki słowom. W ten niezwykły sposób stawił czoło szachowi z jego armią i brutalną tajną policją – podkreśla Gilani, który początkowo nie chciał się zgodzić na rozmowę z zagranicznym dziennikarzem. Mimo odmowy, którą przekazali jego współpracownicy, wraz z tłumaczem zapukaliśmy do drzwi ajatollaha Gilaniego, które od muru skrywającego dom ajatollaha Chomeiniego dzieli kilka metrów. Drzwi się powoli uchyliły. Ukrywająca się za nimi kobieta zapytała cichym głosem, co nas sprowadza. Po chwili drzwi otworzyły się na oścież, po kobiecie nie było śladu. Ujrzeliśmy wysokiego, szczupłego starca z siwą brodą, w białym turbanie na głowie. Tłumacz powitał go pełną szacunku przemową, podkreślając, jak ważne jest, by Polska usłyszała prawdę o irańskim imamie. Ajatollah Gilani w końcu uległ. Dziś ma 83 lata i od dawna nie pełni żadnych funkcji. Zaraz po rewolucji był jednym z szefów sądownictwa religijnego w Iranie, teraz czasem prowadzi jeszcze wykłady w Fejzije. 44 lata temu tajna policja szacha krwawo rozprawiała się ze studentami i wykładowcami szkół religijnych w Qom. Policyjne volkswageny krążyły w nocy po uliczkach, dochodziło do masowych aresztowań kończących się wymyślnymi torturami, a często i śmiercią zatrzymanych. Gilani pamięta jedną z takich nocy, gdy Chomeini ukrywał się w jego domu. Policjanci walili w drzwi, te same, przy których rozmawiamy. Wdarli się do domu i aresztowali zacnego gościa. Potem musieli go wypuścić, bo – jak twierdzi Gilani – bali się gniewu ludu. Chomeiniemu, wpływowemu wrogowi szacha, groziło rozstrzelanie. Ale najwybitniejsi uczeni znaleźli na to sposób – nadali mu tytuł najwyższego autorytetu islamskiego, co gwarantowało mu nietykalność. Skończyło się na wygnaniu do Nadżafu – irackiego świętego miasta szyitów, a potem do Francji. W styczniu 1979 roku Qom było jednym z pierwszych miast, gdzie wybuchła rewolucja. Tym razem to szach Mohammad Reza Pahlawi uciekł z kraju, a dwa tygodnie później powrócił doń Chomeini. I powstała republika islamska.

– Duchowni z Qom to hipokryci. Potrzebują ciemnego ludu, nie chcą dyskusji, boją się nowoczesności, bo zależy im na władzy i pieniądzach – słyszę nieoczekiwanie od mężczyzny w średnim wieku. Wiele lat mieszkał w Ameryce, wrócił do ojczyzny i bardzo tego żałuje. Rozmawiamy bez świadków. – Ten staruszek Gilani pewnie niewiele zyskał ekonomicznie na rewolucji, wygląda na poczciwego. Nie uczestniczy w tej oszukańczej grze trzymania Iranu w dawnych wiekach po to, by samemu napchać sobie kieszenie. Duchowni gardzą nauką, rozwojem technologii. A co o tym myślą ludzie? Większość łamie prawo – kiedy leci się samolotem nad Teheranem, widać las anten satelitarnych, mimo że ich posiadanie jest nielegalne, bo daje szansę oglądania dobrodziejstw „złego Zachodu” – ironizuje były mieszkaniec USA, największego wroga Iranu, wspierającego na dodatek „syjonistów”. W preambule konstytucji Islamskiej Republiki Iranu Amerykanie występują jako ci, którzy pociągali za sznurki w pałacu szacha. Imam Chomeini przeciwstawił się temu poniżeniu i obudził „sumienie narodu”, który w końcu obalił okrutny proamerykański reżim. A wszystko to zaczęło się w Qom. Bo jak pisał Ryszard Kapuściński w „Szachinszachu”, gdy w Iranie „powstawało niezadowolenie i kryzys, ludzie zaczynali nasłuchiwać, co powie Qom”. Co Qom mówi o groźbach Amerykanów? Na twarzy ajatollaha Gilaniego pojawia się pobłażliwy uśmiech. Już raz ponieśli tu wielką klęskę, wraz ze swoją marionetką, szachem. – A teraz tylko ble-fują. Za ich buńczucznymi słowami, sankcjami nic się jed-nak nie kryje. To na nas nie działa. Jesteśmy silni. Silni wiarą i nie tylko wiarą. Jesteśmy po prostu zupełnie inni, niż chce Zachód. I tacy pozostaniemy – mówi stanowczo sędziwy duchowny. Qom (w polskich źródłach bywa pisane też Kom lub Ghom) to milionowe miasto położone 100 kilometrów na południe od Teheranu. Obok Meszhedu najświętsze miejsce irańskich szyitów. Tutejsza Częstochowa z mauzoleum Fatimy, przyciągająca tysiące pielgrzymów nie tylko z Iranu. Duchowa i polityczna ojczyzna ajatollaha Chomeiniego. Coraz więcej zachodnich polityków i ekspertów wzywa do wojny z Iranem. Bombardowanie jest konieczne, by zatrzymać program jądrowy tego kraju – przekonuje doradca kandydującego na urząd prezydenta USA Rudolpha Giulianiego. 77-letni Norman Podhoretz należy do zwolenników wojny z Iranem, którzy coraz głośniej nawołują do zdecydowa- nych działań. – Wobec Iranu nie będzie skuteczna żadna alternatywa działań zbroj- nych, żadne negocjacje, sankcje czy sprowokowanie wew- nętrznego powstania – twierdzi Podhoretz w wywiadzie dla „Daily Telegraph” uznając, że bombardowania mogłyby opóźnić o pięć do dziesięciu lat irański program nuklearny. Michael Rubin, również ekspert z ekipy Giulianiego, a w przeszłości doradca ds. Iranu sekretarza obrony USA Donalda Rumsfelda twierdzi, że Irańczycy są zbyt pewni swojej siły i nie doceniają Ameryki. Głosy wzywające do surowszego ukarania Iranu do- chodzą też z innych krajów. Zdaniem szefowej izraelskiej dyplomacji sankcje nałożone przed kilku dniami na Iran przez Waszyngton to wciąż za mało. – Nadszedł czas, aby wspólnota międzynarodowa nałożyła na Teheran dras- tyczne sankcje. Wahanie Teheran potraktuje jako znak słabości – oświadczyła Cipi Liwni. Według „Daily Telegraph” do wojny szykuje się sam Iran. Zdaniem gazety widać to wyraźnie, ponieważ prezydent Mahmud Ahmadineżad zaczął wymieniać członków swojego gabinetu. Zwalnia tych bardziej umiarkowanych i zastępuje ich jastrzębiami. Szef Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej Moham- med el Baradei oświadczył tymczasem wczoraj, że nie dysponuje dowodami na produkowanie przez Iran broni jądrowej i uznał stanowisko USA w sprawie ewentualnej interwencji militarnej za „dole- wanie oliwy do ognia”.