Polityka nie musi być tabu dla Kościoła

Dziennik/a.

publikacja 31.10.2007 05:39

W czasie ostatniej kampanii wyborczej Kościół tak bardzo starał się nie narazić na zarzut mieszania do polityki, że nie wykorzystał szansy, jaką daje ten czas na promowanie rozwiązań proponowanych przez katolicką naukę społeczną - napisał w Dzienniku Bogumił Łoziński.

Nie zdobył się również na etyczną refleksję nad tym, co się działo w Polsce w ostatnich latach. Tradycyjnie wykorzystywany był przez polityków i nie reagował - pisze Łoziński. "Nie lękajcie się, zwyciężymy. Zło dobrem zwyciężaj. Po wyborach czyńmy to, co mówił papież" - tych słów nie wypowiedział jakiś prawicowy polityk odwołujący się do chrześcijaństwa, lecz lider Lewicy i Demokratów Aleksander Kwaśniewski w czasie wiecu wyborczego w Łodzi. Gdy LPR pokazała kontrowersyjny spot antywojenny, w którym były akcenty antysemickie, jej lider Roman Giertych tłumaczył jego przesłanie poglądami Jana Pawła II - wylicza publicysta Dziennika. O ile prawicowi politycy często w przeszłości argumentowali swoje inicjatywy polityczne nauczaniem Kościoła, o tyle wykorzystanie osoby Jana Pawła II przez lidera LiD wydaje się zjawiskiem nowym. Można je próbować wytłumaczyć najnowszymi wynikami badania "Diagnoza społeczna 2007" profesora Janusza Czapińskiego, które pokazują, że w ciągu ostatnich dwóch lat w polskim społeczeństwie nastąpiło poważne przewartościowanie poglądów. Zdecydowana większość Polaków przyznaje się do wartości konserwatywnych. Jak widać, zjawisko to próbowali wykorzystać też politycy - w tym lider LiD, odwołując się do symboli religijnych - zauważa Łoziński. Jednak - zdaniem Łozińskiego - sposób, w jaki to robili, wskazuje, że politycy nie mają pojęcia o nauczaniu Kościoła. Odwołanie się do osoby Jana Pawła II na wiecu lewicy, która w tej kampanii bodaj jako jedyna partia walczyła z Kościołem, czy tłumaczenie poglądami naszego papieża spotu z elementami antysemickimi, gdy powszechnie wiadomo, że Jan Paweł II wprost nauczał, że antysemityzm jest grzechem - pokazuje, iż politycy traktują Kościół czysto instrumentalnie. Tymczasem katolicka nauka społeczna tłumaczy, że polityk promujący rozwiązania wypływające z wiary nie powinien powoływać się na argumentację religijną - bo w systemie demokratycznym nie wszyscy ją akceptują - lecz pokazywać obiektywne zalety danych propozycji. I tak na przykład, zasada pomocniczości jest wartością nie tylko dlatego, że promuje ją Kościół, lecz także dlatego, że jest obiektywnie dobrym rozwiązaniem społecznym. Jak zwykle w czasie kampanii wyborczych wszyscy bacznie obserwowali, kogo poprze Radio Maryja. Już na początku wyborczego wyścigu jeden z ojców redaktorów zadeklarował, że tym razem media ojca Tadeusza Rydzyka zachowają bezstronność i nie będą agitować za żadną partią. I rzeczywiście - od początku istnienia Radia Maryja o. Rydzyk nie powiedział wprost, na kogo głosować. Zastosował jednak inne rozwiązanie. Przez cały okres kampanii w głównych programach publicystycznych jego mediów występowali tylko politycy popieranego przez niego ugrupowania, czyli Prawa i Sprawiedliwości, a piątkowy wieczór przed ciszą wyborczą był w rozgłośni prawdziwym wiecem PiS z udziałem premiera Jarosława Kaczyńskiego.

O ile postępowanie o. Rydzyka było do przewidzenia, o tyle dużym zaskoczeniem była audiencja lidera Platformy Obywatelskiej u kardynała Stanisława Dziwisza - napisał Łoziński. - Oczywiście, metropolita krakowski może przyjmować, kogo chce i kiedy chce, ale tak się złożyło, że w okresie kampanii przyjął jedynie Donalda Tuska, i to na trzy dni przed wyborczą niedzielą. Zaraz po audiencji Tusk nie omieszkał pochwalić się wizytą u kardynała na konferencji prasowej. Oba przypadki, choć tak różne, to przykłady zaangażowania duchownych w kampanię, przed którą tak bardzo starał się ustrzec Kościół. O ile jednak o. Rydzyk zdążył nas przyzwyczaić do swojego politycznego temperamentu, o tyle kardynał Dziwisz w tej sferze był dotychczas bardzo ostrożny. Na tydzień przed wyborami wierni usłyszeli w kościołach specjalne słowo biskupów na temat wyborów. Biskupi m.in. przypomnieli, że głosowanie jest moralnym obowiązkiem. Znaczny fragment dokumentu poświęcili przypomnieniu o zasadzie bezstronności instytucji kościelnych i niepopieraniu żadnej partii politycznej - przypomina publicysta. Dokument na pewno jest bardzo ważny, ale czy w czasie kampanii wyborczej powinien być jedynym przejawem aktywności biskupów? Episkopaty w innych krajach europejskich w podobnych dokumentach analizują szczegółowe problemy danego kraju w kontekście nauczania Kościoła i wskazują konkretne rozwiązania. Co więcej - wzywają wyborców do sprawdzenia, jak politycy wywiązali się ze swoich zobowiązań. Przed wyborami w 2005 roku w Szkocji biskupi tego kraju przypominali wyborcom, aby - w imię solidarności z ubogimi - rozliczyli rząd Wielkiej Brytanii z tego, dlaczego nie przeznaczył obiecanego 0,7 proc. PKB na rzecz pomocy krajom rozwijającym się. Tymczasem nasi biskupi nie wykorzystali szansy, jaką daje kampania i nie podjęli próby ukazania nauczania Kościoła na temat problemów, jakimi w tym czasie żyła Polska, czyli korupcji, deubekizacji, polityki prorodzinnej czy wizji załamania się systemu emerytalnego w związku z zapaścią demograficzną. Poza hasłami "trzeba prowadzić politykę prorodzinną" nie zaproponowali żadnych konkretnych rozwiązań, nie poddali osądowi żadnego z istniejących, nie skrytykowali złych. W ostatnich dwóch latach wypowiedzieli się jedynie na temat lustracji, i to też przymuszeni sytuacją zewnętrzną. Dziwi również, że żaden oficjalny przedstawiciel Kościoła nie zareagował na wykorzystywanie w kampanii przez Kwaśniewskiego i Giertycha autorytetu Jana Pawła II. Czy obawa przed mieszaniem się do polityki przeważyła nad obroną dobrego imienia papieża? - pyta na zakończenie Łoziński.