Życie nie abstrakt

Gazeta Wyborcza/Marek Jurek/a.

publikacja 05.11.2007 06:00

Aborcja jest najbardziej brutalną formą przemocy domowej. Życia ludzkiego nie można kwestionować w imię pluralizmu ideowego - napisał w Gazecie Wyborczej Marek Jurek.

Były marszałek Sejmu, były wiceprezes Prawa i Sprawiedliwości, lider Prawicy RP napisał: Nie zgadzając się w wielu punktach z artykułem Andrzeja Wielowieyskiego („Gazeta Świąteczna”, 20-21 października), muszę wyrazić szacunek dla jego uczciwości intelektualnej. Senator - zmagając się z problemem prawnokarnej ochrony życia przed urodzeniem - nie ułatwia sobie sprawy, sięgając po „książki najgorsze”, ale podejmuje spór z zaleceniami encykliki Evangelium vitae. Chciałbym, by jej zasady były najszerzej uznawane za normatywne, ale skoro nie zawsze są - lepiej, by były uczciwie dyskutowane, niż ignorowane. Encyklika Jana Pawła II o prawie do życia to bardzo bogaty dokument. Nie jest to tylko zwykłe powtórzenie zasad zawartych w Humanae vitae Pawła VI, ale szerokie omówienie zarówno ich podstaw antropologicznych, jak i konsekwencji społecznych. To również ważny dokument teologii politycznej rozważający w stopniu wyższym niż kiedykolwiek wcześniej etyczne aspekty demokracji, legitymizm jej decyzji czy nawet wymogi moralne pracy parlamentarnej. Również cywilizacja życia, o której pisze Jan Paweł II, to nie prosty odruch reakcji na cywilizację śmierci, ale kompleksowa reorientacja naszej kultury. Papież kieruje uwagę świata na najsłabszych, wskazuje na potrzebę wzmocnienia solidarności społecznej i uznania godności natury ludzkiej za centralne kryterium dobra publicznego. Andrzej Wielowieyski pisze, że w Evangelium vitae chodzi o deklarowanie potępień i zaostrzanie kar. Taka redukcja oznacza pominięcie zawartych tam nauk i rozważań dotyczących kary śmierci, odpowiedzialności dziennikarzy za opinię publiczną, współczucia wobec kobiet, które zgodziły się na śmierć swego dziecka, i wielu innych kwestii. To zupełnie kluczowe pytanie, bez którego trudno racjonalnie prowadzić debatę. Jeżeli jest tylko człowiekiem potencjalnym, to tzw. aborcja byłaby szczególnie drastyczną formą jednorazowej sterylizacji matki. Jeżeli "życie" nie oznacza jeszcze "człowieka" - pozostaje kwestią moralną, w jakim stopniu należy przyszłemu człowiekowi przyznawać prawa już aktualnego. Jeżeli wreszcie dziecko przed urodzeniem jest człowiekiem, konkretną osobą - ma prawa i nie wolno go traktować jak abstrakcyjnego problemu moralnego. Ten spór zapewne będzie się toczył długo, skoro o kwestię ludzkiej godności czarnych Amerykanów spierano się co najmniej dwieście lat. Ale nie jest to spór beznadziejny, bo ludzkość poradziła sobie i z niewolnictwem, i z pojedynkami, i radzi sobie z rytualnymi zabójstwami wdów po śmierci mężów. Trzeba stawiać to podstawowe pytanie i trzeba rozmawiać. W artykule Wielowieyskiego słychać echo polemik w sprawie ochrony życia z początku lat 90. Wtedy głównym przedmiotem ataku środowisk przeciwnych prawnej ochronie życia przed urodzeniem była "penalizacja" zamachu na to życie. Traktowano tu ochronę karną jako arbitralną decyzję ustawodawcy, a nie funkcję karygodności czynu. Tymczasem ochrona karna najważniejszych praw człowieka jest elementarną instytucją naszej cywilizacji wywodzącą się tyleż z Przymierza Noego, co z rzymskiego prawa. Z przykrością przeczytałem demagogiczną (przepraszam, ale nie znajduję innego słowa) uwagę, że „trudno sobie wyobrazić, aby donosiciel, policjant i prokurator mogli być najważniejszymi twórcami i gwarantami nowej kultury rodzicielskiej”. Aborcja jest bowiem - poza innymi aspektami - najbardziej brutalną formą przemocy domowej, u której podstaw leżą z reguły (i również w tym wypadku) patrymonialne wyobrażenia o własności i władzy w stosunku do współmałżonka i dzieci. Czy tu również Senator proponuje ambiwalencję prawną, bo z jednej strony interwencja, a nawet kara, jest moralnie uzasadniona, ale z drugiej "trudno sobie wyobrazić, aby donosiciel, policjant i prokurator mogli być najważniejszymi twórcami i gwarantami kultury rodzicielskiej"?

Nikt nie twierdzi, że wymiar sprawiedliwości ma kształtować "kulturę rodzicielską". To dzieje się co dzień na tysiąc różnych sposobów - w rodzinach, w życiu religijnym, w szkołach, czasami w mediach. Sprawiedliwość państwa ma bronić i chronić ludzi tam, gdzie ich prawa są naruszane. Senator Wielowieyski pisze, że „zło aborcyjne nie uzasadnia konieczności i możliwości zmiany przyjętych w naszej cywilizacji zasad ideowego i politycznego pluralizmu”. Wracamy do punktu wyjścia - pluralizm nie może oznaczać zawieszenia ludzkich praw, na przykład zgody na demokratyczną decyzję o dyskryminacji części społeczeństwa (uzasadnianej racjami np. socjologicznymi czy kulturowymi). Życia ludzkiego nie można kwestionować w imię pluralizmu ideowego. Cytowana przez senatora Wielowieyskiego Halina Bortnowska ma rację, pisząc, że „w społeczeństwie pluralistycznym prawo nie może odzwierciedlać sumienia, bo sumienia są różne”. Z tego faktu Jan Paweł II wyciąga jednak odmienny wniosek: „Prawna tolerancja przerywania ciąży lub eutanazji nie może więc w żadnym przypadku powoływać się na szacunek dla sumienia innych, właśnie dlatego że społeczeństwo ma prawo i obowiązek bronić się przed nadużyciami dokonywanymi w imię sumienia i pod pretekstem wolności” (Evangelium vitae 71). Nasza pluralistyczna cywilizacja - głosząc uniwersalizm praw człowieka - musi pozostać naprawdę otwarta, nie może więc wykluczać tego, że sama będzie poddawana ocenie. Andrzej Wielowieyski wie, że właśnie to było od dziesięcioleci nadzieją katolickiego personalizmu. Na tym miał polegać owocny dialog chrześcijaństwa i liberalizmu, o którym mówił kardynał Joseph Ratzinger, gdy przyjmował nagrodę paryskiego instytutu, dlatego ksiądz profesor Tadeusz Styczeń pisał o prawach nienarodzonego jako mierze demokracji. I tu wracamy do Evangelium vitae, bo tam Jan Paweł II istotnie pisze, że w naszej cywilizacji w kontraście „ze wzniosłymi deklaracjami [praw człowieka] pozostają, niestety, fakty tragicznie im przeczące” (EV 18). W końcówce artykułu Andrzeja Wielowieyskiego pojawia się widmo "zaostrzenia przepisów" chroniących życie prenatalne. Przyznam, że nie lubię tego określenia, bo sugeruje ono szczególną łagodność aktu aborcyjnego. Jest ono jednak również nietrafne jako aluzja do przeprowadzonych bez powodzenia prac konstytucyjnych. Ich celem, adresowanym do wszystkich uczestników, nie były zmiany ustawodawstwa zwykłego, na temat którego istnieją różne oceny. Owszem, zaskoczyło mnie to, że parę tygodni po tym, gdy Benedykt XVI odmówił poparcia Stolicy Apostolskiej dla konwencji ONZ o osobach niepełnosprawnych z powodu pomijania praw osób niepełnosprawnych przed urodzeniem, tak wielu polityków PiS i PO wychwalało pozbawienie ich prawnej ochrony w Polsce. Ale, powtórzę, nie było bezpośrednim celem prac konstytucyjnych zmienianie ustawy antyaborcyjnej, która dopuszcza usunięcie ciąży m.in. właśnie w przypadku prawdopodobieństwa ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu. To wymagałoby oddzielnych inicjatyw o niepewnym wyniku. Celem nie było również przygotowanie gruntu dla wniosku do Trybunału Konstytucyjnego, bo tylko naiwny może wierzyć, że tak ogólna norma konstytucyjna zamknęłaby w bardzo zróżnicowanym gremium Trybunału dyskusję na temat poszczególnych casusów ochrony życia i wiążących się z nimi konfliktów wartości. Celem poprawki konstytucyjnej było doprecyzowanie artykułu 30., tak by głosił, że źródłem praw człowieka jest przyrodzona godność przysługująca człowiekowi "od momentu poczęcia". Wartość tej propozycji polega na ochronie przepisów broniących życia prenatalnego, ale jej sens wykraczał poza pragmatyzm społeczny. Chodziło po prostu o sprawiedliwość, o potwierdzenie ludzkiej godności nienarodzonych dzieci (Herbert zachęcał, by nie bać się tautologii); więc o uruchomienie - tak bliskiej Andrzejowi Wielowieyskiemu - dynamiki moralnej.